Maciej Kawulski – człowiek bądź co bądź z innego porządku niż filmowy (twórca i właściciel marki KSW) – wyrasta ostatnio w kinie gatunkowym na solidną konkurencję dla Patryka Vegi, przyjmując przy tym wszystkim analogicznie iście stachanowskie tempo pracy (zaledwie w styczniu ubiegłego roku mogliśmy oglądać w kinie obraz Underdog w jego reżyserii). Mając na względzie jednocześnie słabą formę Władysława Pasikowskiego, można mieć w tym miejscu do czynienia z narodzinami interesującego zjawiska, zwłaszcza że Kawulski, inaczej niż twórca Kobiet mafii, nie robi filmów tylko dla wymiernego marketingowo-merkantylnego wskaźnika, ale widać, że zabawa rozmaitymi motywami i schematami, w sposób mniej lub bardziej udany, sprawia mu autentyczną frajdę, Jak zostałem gangsterem… zaś staje się wcale nie epigońskim, ale jednak kreatywnym przeszczepianiem języka twórców takich jak Scorsese i Tarantino na nasz własny, przaśny rodzimy grunt.
Sam tytuł, a właściwie druga jego część, jest nieco myląca, bo też jest to film utkany świadomie z utartych gangsterskich schematów, nawet wtedy, gdy w pewnych momentach ilustrując koleje przestępczości zorganizowane w Polsce w latach 90., czerpie z faktograficznej estetyki true crime. Sam protagonista pozostaje do końca bezimienny, jego najważniejszy protegowany zaś występuje pod mało adekwatnym literackim pseudonimem Walden. To figury, które być może mają jakieś swoje odpowiedniki w rzeczywistości, ale w większym stopniu dotyczy to raczej postaci drugoplanowych, czy wręcz epizodycznych (vide powracający motyw gangstera Masy – najsłynniejszego świadka koronnego nad Wisłą).
Imponuje sposób prowadzenia aktorów, w szczególności wspomnianej wyżej pary czołowych bohaterów granych przez duet Marcin Kowalczyk (zdecydowanie zbyt rzadko ostatnio w kinie) i Tomasz Włosok (odkrycie niemal na miarę Bartosza Bieleni). Aktorzy ci poprzez dzielące ich charakterologiczne kontrasty świetnie się uzupełniają (pierwszy jest metodyczny, powściągliwy i opanowany, drugi zaś to typ szalonego spontanicznego narwańca). Uznanie budzi także szereg pozostałych kreacji, wśród których można wymienić pysznie szarżującego, tandetnego gangstera w ujęciu Janusza Chabiora, jak i Adama Bobika, Adama Woronowicza, ale też Marka Dyjaka w niewielkim cameo funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego. Jedynie Jan Frycz, odgrywając rolę mafioza intelektualisty, zaledwie odtwarza swoje dotychczasowe emploi. Gorzej, a wręcz fatalnie, wypadają w Jak zostałem gangsterem... postacie kobiece, obie zresztą zagrane przez celebrytki (Natalia Szroeder, Natalia Siwiec). Potraktowane stereotypowo albo nie mają po prostu czego grać, albo też odtwarzają bohaterki tak infantylne i naiwne, że stanowią tutaj chyba tylko parytetową wrzutkę. Kawulski ma oko i ucho do detali (powracający co jakiś czas atrybut Złego Leopolda Tyrmanda; jedna z pierwszych sekwencji filmu, kiedy to kamera niczym w Oknie na podwórze Hitchocka portretuje cały przekrój społeczny warszawsko-praskiej kamienicy).
Epizod PRL-u opisano tutaj może w mało odkrywczy sposób, ale jednak z dbałością o rekwizytorium. Ciekawiej w tym kontekście prezentuje się dekada lat 90., rzadko portretowana w kinie we współczesnych narracjach. Sama eklektyczna ścieżka dźwiękowa musiała kosztować chyba majątek, jeśli chodzi o dostęp do licencji prawnoautorskich. Generalnie pod względem operatorsko-montażowym ogląda się to świetnie, aczkolwiek w wielu miejscach reżyser przesadza z techniką slowmotion, a szereg scen pojawia się tylko dlatego, że efektownie wyglądają, ale dla fabuły nie mają istotnego znaczenia. Niektóre sekwencje są zbyt daleko idącą analogią – intencjonalną lub przypadkową – z mitologią polskiego kina, przy czym mam tu na myśli choćby kluczowy i kulminacyjny epizod, kiedy akcja ma miejsce w opuszczonym i zrujnowanym kościele, co staje się szyderczym komentarzem do pamiętnego obrazu z Popiołu i diamentu Wajdy. Jak zostałem gangsterem… to obraz w związku z tym stanowczo za długi (dwie godziny i dwadzieścia minut), a w drugiej części z czegoś, co miało być na początku czystą zgrywą, skręca w kierunku pretensjonalnej opowieści o fatalizmie wpisanym w życie gangstera. Niezależnie od tego, wnikliwie będę śledził kolejne poczynania Macieja Kawulskiego, w obszarze kina gatunkowego w Polsce ciągle mamy bowiem deficyt tego typu oferty dla widza.
Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.
Na tej stronie wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? ZGADZAM SIĘ
Manage consent
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.