Arrival

Jaka podróż, takie przybycie – The Vintage Caravan – „Arrival” [recenzja]

Trójka małolatów z Islandii swoim debiutem (Voyage) wytarła gęby wszystkim tym, którzy narzekali, że stary dobry hard rock bezpowrotnie przepadł. Grając, jak na kultowe zespoły gatunku przystało, The Vintage Caravan operują mocnymi gitarowymi riffami, charakterystycznym i grzmiącym jak piorun wokalem i niesamowitą energią, którą szybko porwali tłumy na wszelkiej maści festiwalach. W czerwcu tego roku ukazał się drugi album grupy, zatytułowany Arrival, i muszę przyznać, że chłopaki nie zdejmują nogi z gazu – nadal grają ostro, bezkompromisowo, ale z głową.

Widać, że trio ma na siebie od początku pomysł – nie trzeba wysokiego IQ, aby dostrzec konotacje tytułów płyt, nie mówiąc już o pięknie stylizowanych okładkach, w których elementem charakterystycznym są zaprzęgnięte do gustownego dyliżansu niedźwiedzie polarne (twórcy zapewniają, że żaden misiek nie ucierpiał przy tworzeniu okładki). Powiązań można doszukać się również w tekstach i nastroju obu płyt, gdzie dla dociekliwego słuchacza jest widoczny motyw epickiej podróży. Muzycy z The Vintage Caravan – Óskar Logi Ágústsson (wokal, gitara elektryczna), Alexander Órn Númason (bas) i Guðjón Reynisson (perkusja) – zapraszają do kolejnej przygody mocnym wejściem w postaci sześciominutowego kawałka Last Day of Light; zapowiada on mistyczne wydarzenie, o którym usłyszymy parę numerów później w EclipsedI look back thinking / That was the last day of light.

Utwór ten właściwie przekonuje, z jaką muzyką będziemy mieli do czynienia. Mocne uderzenia bębnów, niezmordowana gitara i potężny wokal Óskara sprawiają, że z dźwięków wypływa retro rock w najlepszym wydaniu. Kolejny po otwieraczu Monolith to czyste, heavymetalowe granie z chwytliwym riffem. Jeśli ktoś wcześniej miał wątpliwości, czy Arrival będzie mocniejszą płytą niż Voyage, to w tym momencie zostają one rozwiane. The Vintage Caravan grają zdecydowanie ciężej, co skutkuje licznymi porównaniami do klasyków surowego hard rocka jak Black Sabbath, Deep Purple czy AC/DC.

Następny w kolejce jest Babylon, pierwszy utwór promujący najnowszy album. To energiczny numer z rozrywającym bębenki refrenem i mocną gitarową solówką, gdzie podróż zaprowadziła podmiot lityczny pod mury wspaniałego Babilonu. Przyznać się muszę, że po kilku odsłuchaniach znudził mnie ten utwór – ma on prostą konstrukcję radiowego hitu i nie oferuje nic ponadto. Za to kolejny utwór, Eclipsed, to prawdziwa perła i emocjonalna petarda. Podniosły ton i ciężki, potężny riff unoszą tę piosenkę wysoko na liście najlepszych kawałków zespołu. Oszczędność dźwięków świetnie rekompensuje śpiew wokalisty dodający utworowi dramatyzmu – w końcu rozchodzi się o zaćmienie słońca, które w przeszłości kojarzyło się z niepokojem i lękiem przed gniewem bogów. Nie mogło więc zabraknąć tego motywu w epickiej przygodzie Islandczyków.

Shaken Beliefs to miła odmiana po mocnym łojeniu – początek zapowiada się na kolejny hard rockowy utwór, lecz jego skoczny i taneczny refren zaskakuje. Najlepszą robotę w tym kawałku wykonuje perkusista, pokazując pełnię swego talentu i możliwości. W tym momencie patetyczny klimat zastępują luźno bujające rockowe kawałki, czego potwierdzeniem jest Crazy Horses, kawałek mówiący raczej o trudach niedzielnego poranka niż o nieprawdopodobnych, metafizycznych przeżyciach (chociaż w tej kwestii zdania mogą być podzielone). Utwór, podobnie jak tytułowe szalone konie, pędzi na złamanie karku – wszystkie instrumenty aż krzyczą i pulsują energią! Nie dziwi więc, że kawałek został wybrany jako kolejny singiel promujący album Arrival.

The Vintage Caravan wznawia swą podróż, trafiając na pustynię; Sandwalker to jednak kompozycja, do której wciąż nie mogę się przekonać. Niby wszystko jest na swoim miejscu – współgrający z instrumentami wokal, sekcja rytmiczna jak i solo na wiośle elektrycznym dają radę, ale wciąż mam wrażenie, że jest to utwór nijaki, nieprzebijający się niczym ponad przeciętność. Po wielokrotnym odsłuchaniu Arrival wciąż nie umiem umiejscowić sobie tego kawałka na płycie – wlatuje jednym uchem, drugim już opuszcza słuchacza. Na szczęście zespół podnosi się z tej chwilowej zapaści i zaskakuje po raz kolejny – tym razem rockową balladą, gdzie potężne gitarowe dźwięki zastępuje, oczywiście do pewnego czasu, blues-rockowy elektryk. The Vintage Caravan już na Voyage udowodnili, że potrafią zagrać piękną, rozbudowaną balladę w postaci Winterland. W Innerverse podmiot liryczny wręcz błaga, aby pozostała przy nim bratnia dusza: Don’t leave me alone with my thoughts / Accompany me. Ten prawie siedmiominutowy kawałek w połowie zyskuje na drapieżności i znowu atakuje słuchacza mocnymi dźwiękami, którym towarzyszą również organy, oraz potężnym solo przesterowanej gitary. Część instrumentalna kończy się nagłym wyciszeniem i powrotem do zmysłowych tonów, zdesperowany głos buntu przeciwko samotności już jednak nie powraca.

Końcówka płyty to powrót do dynamicznych utworów – Carousel bardzo szybko się wkręca i jest to jeden z moich ulubionych kawałków na tej płycie. Energiczny refren, podbijany regularnym, szybkim biciem bębna, podnosi tętno. Jest ku temu powód, ponieważ młodzieńcy z Islandii postanowili Arrival zakończyć podobnie jak swój debiut – potężną, monumentalną kompozycją (z wynikiem niespełna 9 minut jest to najdłuższy utwór na płycie), gdzie spokojne przejścia towarzyszą ogromnym ścianom dźwięku. Czy Winter Queen to już koniec wielkiej podróży na dworze wspaniałej królowej, czy tylko krótki przystanek, po którym znów trzeba będzie ruszyć w drogę? Mam nadzieję, że zespół nie każe nam długo czekać na odpowiedź.

Należy wyjaśnić jedną, prostą rzecz – The Vintage Caravan swoją muzyką prochu nie odkryli, bowiem czerpią garściami ze starego dobrego rocka. Ich zaletą jednak jest to, że robią to wyśmienicie. Dają z siebie wszystko, są pełni entuzjazmu i nie boją się kompozycji dłuższych niż 4 minuty; to się chwali. A jak można się przekonać na ich koncertach, grają jakby jutro świat miał się skończyć, dlatego też nie dziwię się, że z taką łatwością panują nad tłumem. Arrival to płyta mocna, szybka i jest bardzo dobrą propozycją dla fanów hard rocka (który ponoć znajduje się od wielu lat w śpiączce, a jakoś nadal nie udaje się go uśmiercić) – nie bez przyczyny wrzuca się The Vintage Caravan do koszyka wraz z innymi zespołami grającymi tzw. retro rock. Z niecierpliwością czekam na kolejny album zespołu, wierząc, że nie zaczną oni zjadać własnego ogona.

Fot.: NUCLEAR BLAST

Arrival

Write a Review

Opublikowane przez

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *