jesień we Francji

W innym świecie, w innym życiu – Mahamat-Saleh Haroun – „Jesień we Francji” [recenzja]

Kiedy jesteśmy sami, wszystko jest o wiele prostsze. Być może teraz to zdanie nie ma dla Was zbyt wiele sensu, ale niedługo zrozumiecie, co mam na myśli. Kiedy dbamy tylko o siebie, kiedy martwimy się jedynie o własne bezpieczeństwo, o dach nad głową tylko dla siebie i o środki wyłącznie dla własnego przeżycia – wszystko jest prostsze. Kiedy bowiem zawiedziemy – zawiedziemy tylko siebie i nikomu nie musimy patrzeć w oczy, czując, że nie spełniliśmy nie tylko oczekiwań, ale także obowiązku. Poczucie, że nie daliśmy rady, i bezradność, że nie możemy zrobić nic, by to zmienić, boli o wiele bardziej dotkliwie, kiedy musimy spojrzeć w oczy tym, których zawiedliśmy; którym nie potrafiliśmy zapewnić najbardziej podstawowych dóbr materialnych i dachu nad głową. Najgorzej jednak, kiedy tymi osobami są nasze dzieci. Coś takiego przeżył główny bohater filmu Jesień we Francji, o którym opowiem poniżej, a który Głos Kultury objął patronatem medialnym.

Abbasa i jego dzieci – Asmę i Yacine’a – poznajemy (wbrew temu, co mówią niektóre opisy filmu) we Francji, w ładnym, choć niedużym mieszkaniu. Czarnoskóry mężczyzna pracuje na targu, przywożąc, wykładając i sprzedając świeże owoce i warzywa. Ponieważ jego praca wymaga bardzo wczesnego wstawania, jego dzieci w tym czasie zostają same w domu. Jednak wykształcenie Abbasa sprawia, że sam widz krzywi się, widząc go na targu, choć ma przecież dobry, serdeczny kontakt z innymi ludźmi, co w pracy w handlu wyjątkowo się ceni. Kiedy jednak pomyślimy, że w oddalonej o tysiące różnic kulturowych od Francji Republice Środkowoafrykańskiej, Abbas był szanowanym nauczycielem języka francuskiego, patrzymy na jego spracowane ręce i zaspane bladym świtem oczy z żalem i niezgodą, choć wiemy przecież, że żadna praca nie hańbi. Jeszcze mocniej kontrast między dawnym a obecnym życiem widać chyba na przykładzie przyjeciela rodziny. Etienne pracował w swoim kraju jako wykładowca filozofii na uniwersytecie. I nie chodzi już o to, że teraz pracuje jako ochroniarz przed apteką, ale za serce chwyta przede wszystkim fakt, że mieszka w czymś, co nazwalibyśmy raczej barakiem niż mieszkaniem, w dodatku bardziej zdają się go tam ogrzewać zdobyte cudem stare książki z dziedziny jego zainteresowań i wykształcenia niż podniszczony, niewielki piecyk.

Abbas, jego dzieci i Etienne musieli uciekać z kraju, czego dowiadujemy się w trakcie filmu, dzięki krótkiej – będącej jednym z dwóch takich wtrąceń – narracji Yacine’a, syna Abbasa. Opowiada on, że musieli uciekać z kraju targanego wojną i że ich tata miał mieć znajomości we Francji, dzięki którym miało im być łatwiej o nowy start. Z tej opowieści dowiadujemy się również tego, co najbardziej wstrząsające – matka dwójki dzieci i żona Abbasa została w trakcie tej rodzinnej ucieczki zastrzelona przez służby porządkowe. Rodzina więc nie tylko opuściła swój dom z dnia na dzień i musiała odnaleźć się w zupełnie nowym życiu, ale również straciła tak ważnego, jeśli nie najważniejszego, jej członka. Teraz, na obcej ziemi, mąż musi uporać się ze stratą ukochanej żony, a dzieci uczą się rozumieć, że mama już nigdy nie wróci. Sytuacji nie poprawia fakt, że Abbas i jego rodzina, a także Etienne, wciąż borykają się jako uchodźcy z problemami natury prawnej. Nic nie daje wysyłanie listów, odwołań i apelacji; nie pomaga również przesiadywanie wraz z innymi będącymi w podobnej sytuacji, w urzędzie. Wszystko to ostatecznie okazuje się być wysiłkiem idącym na marne, a Abbas z dziećmi muszą stanąć oko w oko z faktem, że przebywają we Francji nielegalnie i że nikt ich tu formalnie nie chce.

W filmie poznajemy również sympatyczną, mającą polskie korzenie, Carole, która z wzajemnością zakochana jest w Abbasie. Choć nie zostaje to powiedziane wprost, możemy domyślać się, że poznali się w pracy – na tym samym targu, na którym pracuje mężczyzna, ona bowiem sprzedaje świeże kwiaty. Ich uczucie nie jest jednak łatwe. On zmaga się z demonami przeszłości – widmem zmarłej żony i zapewne wojny; ona targana jest zmartwieniami dotyczącymi nielegalnego pobytu ukochanego i jego pociech. Jednak na każdym kroku stoi u ich boku gotowa zaoferować pomoc. W scenach, kiedy cała czwórka spędza czas razem (jak choćby wtedy, kiedy świętują urodziny Carole), widać, jak dobrze czują się w swoim towarzystwie i jak wspaniale mogłoby im być razem. W innym świecie. W innym życiu.

Jesień we Francji od początku bowiem sygnalizuje widzowi, że nie jest jedną z tych opowieści, które kończą się tradycyjnym happy endem. Mahamat-Saleh Haroun stworzył film bazujący nie na Disneyowskich bajkach, w których księżniczka pada w ramiona księciu, lecz na prawdziwym życiu, w którym zakończenia bywają zarówno słodko-gorzkie, jak i wyłącznie gorzkie. Zresztą, czy sam tytuł (również ten oryginalny – Une Saison en France) nie odziera nas już na samym początku ze złudzeń? Czyż nie sugeruje jedynie wycinka z życia? Krótkiej opowieści, która póżniej, przenosi się wraz z jej bohaterami zupełnie gdzie indziej? Tam, gdzie nasze oczy już nie docierają… Warto, skoro jesteśmy już przy tytule, pochylić się nad nim chwilę dłużej, bo o ile, oglądając film, sugerujemy się nim, by wywróżyć  niezbyt szczęśliwy finał, o tyle w oderwaniu od znajomości fabuły, wydaje się niezwykle lekki. Jesień we Francji – kojarzy się to krótkie sformułowanie z urlopem, z radosną chwilą, z odpoczynkiem, relaksem i cudownymi chwilami. Tymczasem “wakacje”, które Abbas spędza z rodziną we Francji, są próbą przetrwania i walką o godność. Ten dysonans, jaki zachodzi pomiędzy skojarzeniami, jakie niesie ze sobą polski tytuł, a problematyką filmu, działają jednak na jego korzyść i jeszcze bardziej uwypuklają tragedię rodziny, którą poznajemy podczas seansu.

Prędzej czy później, w przypadku takiego filmu jak Jesień we Francji, musi paść pytanie, jak przedstawiona zostaje sprawa uchodźców. Czy twórca podchodzi do niej szablonowo, czy wspomaga się utartymi schematami? Czy jako widzowie czujemy się pod koniec seansu oszukani, czy może natchnieni nową wizją świata? Jeśli zapytacie mnie, odpowiem: ani jedno, ani drugie. Reżyser nie oszukuje, bo w jego dziele nie ma miejsca na oszustwa. Nie otwiera nam jednak również oczu na nowy problem ani nie ukazuje go z innej perspektywy, bo jego celem było raczej pokazanie problemu, który trwa już od jakiegoś czasu, a którego największą kleską jest właśnie to, że spojrzenie na niego się nie zmienia. Kadr po kadrze, scena po scenie ukazuje powolne, brutalne i szczere (a w rzadkich momentach nawet radosne) życie czarnoskórych imigrantów, którzy próbują (od)żyć we Francji. Mahamat-Saleh Haroun nie bez powodu na głównego bohatera swojego filmu wybrał ojca, a nie samotnego człowieka. Zmagania Abbasa są podwójnie ciężkie i wprawiające widza w głęboki smutek, ponieważ w pewnym momencie na pierwszy plan wysuwa się bezradność, że mężczyzna nie potrafi zapewnić swoim dzieciom tego, co zapewne od dnia ich narodzin przyrzekał zarówno im, jak i sobie. Czuje, że zawiódł, choć nie musi swoich myśli nawet werbalizować. Odczytujemy je bezbłędnie z tych kilku scen, w których jego ramiona się trzęsą, a głos załamuje. Bywa również, że popłynie łza.

W tym miejscu grzechem byłoby nie wspomnieć o grze aktorskiej. Eriq Ebouaney wcielający się w postać Abbasa wykonał swoją pracę na najwyższym poziomie. Wspaniale patrzy sie na niego na ekranie, choć muszę przyznać, że momentami bywa to naprawdę bolesne – ale to tylko pokazuje, jak dobrze spisał się aktor. Jego naturalność w ukazywaniu takich emocji jak smutek, rezygnacja, gniew, ale także miłość do dzieci i wielkie dla nich oddanie są dla Jesieni we Francji kluczowe. Młodzi aktorzy, którzy wcielili się w postaci jego dzieci, także spisali się bardzo dobrze, choć nie mieli do odegrania wielu skomplikowanych scen. Wystarczy jednak wspomnieć jeden z pierwszych kadrów filmu, kiedy Abbas śpiewa swojej córeczce kołysankę, którą zazwyczaj śpiewała jej mama. Kiedy następnie ojciec przestaje śpiewać, widzowe słyszą to, co zapewne mężczyzna i jego córka słyszą w głowach – tę samą piosenkę śpiewaną głosem zmarłej. Abbas i Asma długo trwają w bezruchu, ale ich twarze wyrażają bardzo dużo, a taka scena musiała być dość trudna dla młodziutkiej aktorki. Niczego nie można zarzucić również Sandrine Bonnaire, która niezwykle wiarygodnie wcieliła się w rolę nie tylko zakochanej, ale przede wszystkim troskliwej i dobrej kobiety, która swoje uczucia ulokowała w rodzinie o sklomplikowanym życiorysie.

Jesień we Francji to dzieło, z którego niemal na każdym kroku bije smutek i bezradność. Bezradni są zarówno bohaterowie, jak i widzowie. Ciekawym zabiegiem okazuje się natomiast fakt, że ludzie stojący za wszystkimi przepisami, paragrafami, pismami i okienkami w urzędach są bezosobowi, są pozbawieni twarzy. Nie widujemy ich, a jedynie z reakcji Abbasa dowiadujemy się o wyroku, jaki na niego i jego rodzinę wydali. Takie podejście reżysera sprawia, że walka wydaje się jeszcze mocniej skazana na porażkę, bo zawsze przecież łatwiej walczyć z żywym człowiekiem, do którego można przemówić, niż z bezdusznym, bezcielesnym systemem i rzędem paragrafów, których sumieniem nie można wstrząsnąć. Sprawia to, że produkcję ogląda się z podobną bezradnością, z jaką niemal co rano budzi się Abbas. Jeśli dorosły, zdrowy, pełny sił, w dodatku inteligentny, znający język i wykształcony mężczyzna, nie może uczynić nic, by zapewnić godny byt swoim dzieciom, to w jakim świetle jawi nam się świat? Na jakich fundamentach stoimy, skoro nic nie jest pewne, a ten, który miał zapewniać opiekę i bezpieczeństwo jest bezsilny…

Mahamat-Saleh Haroun w zasadzie nie osądza, a jedynie pokazuje. Pokazuje natomiast dosadnie i znacząco. Po obejrzeniu Jesieni we Francji wiara w system, wiara w pomoc i w to, że istnieje jakieś zabezpieczenie (jeśli nie dla nas, to dla naszych dzieci), kruszy się. Nie mówię, że znika całkowicie, ale się kruszy. Zakończenie filmu jest gorzkie, a jego gorycz czujemy jeszcze długo po skończonym seansie. Jeśli jednak zdajecie sobie sprawę, że na świecie takich gorzkich ziaren zasianych jest sporo i Waszą jedyną reakcją nie jest odwracanie wzroku i udawanie, że problemów nie ma – obejrzyjcie ten francuski dramat. Wzrusza i chwyta za serce, ale opowiada przecież o życiu. Takie historie po prostu się dzieją. I być może później, w innym świecie, w innym życiu znajdują swoje, choć ciut mniej gorzkie, zakończenie.

Fot.: Aurora Films

jesień we Francji

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

2 Komentarze

  • Literówki i przeoczenia, szkoda… :-/

    • Dziękuję za zwrócenie uwagi i przepraszam za błędy. 10 literówek wyłapanych i poprawionych – mam nadzieję, że znalazłam wszystkie. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że jako korektor nie raz już przekonywałam się o tym, że czyjś tekst sprawdza się inaczej niż własny, kiedy niemal na pamięć znamy jego treść i nawet nasz wzrok płata nam figle.

      Nie do końca rozumiem, o jakie przeoczenia jednak chodzi. Czy również te związane z drobnymi błędami w pisowni? Jeśli tak – mam nadzieję, że wszystkie poprawiłam; jeśli chodzi o przeoczenia merytoryczne, związane z treścią i problematyką filmu, byłabym wdzięczna za bardziej szczegółowe uwagi.

      Pozdrawiam serdecznie,
      Sylwia Sekret

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *