john wick

Neonowe powidoki – Chad Stachelski – „John Wick 3” [recenzja]

Keanu Reeves – nie będąc jakimś szczególnie uzdolnionym aktorem – stał się ikoną kina i w ogóle kultury masowej z trzech powodów. Po pierwsze, legendarna jest już jego skromność oraz pokora, które notabene stały się źródłem rozlicznych memów, często o paracoehlowskiej proweniencji. Po drugie, cyberpunkowa seria Matrix i po trzecie wreszcie rzeczona saga o hitmanie – John Wick, po latach posuchy, przywrócił go na łono masowego frekwencyjnego blockbusterowego kina, czyniąc z niego przedmiot kultu, mimo że on sam, z pięćdziesiątką na karku, fizycznie nie przypomina dotychczas znanych herosów filmów kopanych.

John Wick jest szczególnym objawieniem na mapie współczesnej kinematografii także z jeszcze jednego powodu. Autorem trylogii (wyznaczono już zresztą datę premiery czwartej odsłony sagi) jest Chad Stahelski (jedynie w przypadku pierwszej części na planie partnerował mu David Leitch – twórca Atomic BlondeDeadpool 2, stylistycznie bardzo bliskich przedmiotowemu serialowi) – były kaskader, co miało niebagatelny wpływ na kinetyczność oraz mechaniczność Johna Wicka. Nieważne, że cała fabuła nie trzyma się kupy, a scenariusz jest pełen dziur logicznych. W tym konkretnym przypadku można na to spuścić kurtynę miłosierdzia, bo też i narracja jest czysto pretekstowa, a ma ona na celu prowadzić widza od jednej strzelaniny do drugiej.

Trzecia część jest tym rodzajem bezpretensjonalnej rozrywki na zasadzie guilty pleasure, że nie przekracza granicy świadomego autotematycznego kampu spowitego w feerycznym, sztucznym neonowym świetle przywodzącym także na myśl twórczość Nicholasa Windinga Refna, także ze względu na poziom ekranowej przemocy, która z jednej strony jest wyjątkowo dosadna, z drugiej paradoksalnie umowna, bo też mimo faktu, że trup ściele się gęsto, to zbliżeń na rozbryzgującą się krew i rozłupywane malowniczo czaszki antagonistów jest jednak  niewiele.

John Wick 3 zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym zakończył się John Wick 2. Tym samym, mimo wskazanej wyżej naskórkowości fabuły, zrozumienie bardzo hermetycznego świata dla osoby, która nie widziała poprzednich części, może być nader utrudnione. Świat przedstawiony jest wyjątkowo zrytualizowany i skodyfikowany, a każdy szczegół odgrywa w nim swoje znaczenie. Niemniej jednak nawet bez tego merytorycznego przygotowania, po jakichś 15 minutach kłopotliwej konfuzji, owe percepcyjne zagubienie przekształca się w swoisty zachwyt nad barokową stylizacją.

Scenografia filmu John Wick 3 jest komiksowo przegięta w kierunku najbardziej stereotypowych wyobrażeń tak na temat arabskiego orientu (sekwencja marokańska), jak i zwyczajowego postrzegania tego, co kojarzy nam się z rosyjskością (sceny z nowojorskiego teatru). Osobliwie pojmowany cyberpunk (rodem z Matrixa, na które to pokrewieństwo wskazuje także obecność Laurence’a Fishburne’a) kontrowany jest retro vintage’owymi detalami. Twórcy mają też wyraźną fiksację na punkcie malowniczych tatuaży. Obraz natomiast rozpoczyna się od refleksów wielkomiejskich ulic spowitych rzęsistym deszczem, by w ten oto sposób wprowadzić widza w korowód sprytnie aranżowanych scen walk. W tym kontekście na uwagę zasługuje sekwencja z pojedynkiem nożami w azjatyckiej zbrojowni czy też wykorzystanie koni jako narzędzia walki w miejskiej stajni. Na uwagę zasługuje też zestawienie w jednej ze scen krwawej masakry i baletu tak, jakby oba wymiary były determinowane przez okrucieństwo kastrującej cielesności. Na ekranie roi się od wprowadzanych co i rusz przestylizowanych figur, w czym  notabene upatrywałbym największej wady filmu. Są to wejścia na tyle punktowe, choć same w sobie intrygujące (pyszny epizod z dawno niewidzianą na ekranie Anjeliki Huston), że na dalszym etapie nie odgrywają żadnej znaczącej roli, stając się ledwie przypisem dla popisów Keanu Reevesa. Nawet jednak z tym zastrzeżeniem jest to kawał solidnej rozrywki atrakcyjnej w szczególności dla kogoś, kto został uformowany przez VHS.

Fot.: Monolith Films


Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City

 

john wick

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Według mnie recenzja z zaniżoną oceną. Niesprawiedliwie został przedstawiony Keanu. Właśnie mimo tylu lat ile ma jaest on w świetnej formie. Większość scen kaskaderskich wykonywał on. Widz, który lubi dużo akcji będzie zachwycony od początku do końca. Prawdą jest, że ktoś kto nie jest fanem nie do końca będzie odbierał ten film tak jak ja. Dla mnie fenomenalne widowisko, aż szkoda mrugać na seansie! Bardzo serdecznie polecam!

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *