kasztanowy ludzik

Gnijące nordic noir – Høgh, Serup, Barfoed – „Kasztanowy ludzik” [recenzja]

Kryminały skandynawskie stały się swego rodzaju gatunkiem, który kojarzy się momentalnie z lepszą jakością, z zimną, nieprzystępną aurą, z bohaterami, którzy zdają się upodabniać lub mieć coś wspólnego z ziemią, na której żyją. Chłód, wilgoć, półmrok, szarobure barwy i nieco mrukliwi bohaterowie są cechami, których już się po tego typu produkcjach spodziewamy. Czy Kasztanowy ludzik powstały na podstawie powieści Sorena Sveistrupa, który wpisuje się w nurt nordic noir,  ma do zaoferowania coś więcej niż bycie kolejnym tytułem, który przyciąga skandynawskim klimatem i obietnicą samego gatunku? 

Serial zaczyna się od zajrzenia w przeszłość, tak, aby widz, w przeciwieństwie do bohaterów, o wiele wcześniej mógł głowić się nad tym, co takiego wydarzenie sprzed wielu lat ma wspólnego z makabrycznymi morderstwami, które obecnie wstrząsają przedmieściami Kopenhagi – bo to właśnie tutaj dzieje się akcja serialu. Na pewnym placu zabaw znalezione zostają zwłoki kobiety, która osieraca diagnozowanego na autyzm syna. Ciało zostało przez mordercę okaleczone – pozbawił je dłoni – a przy zwłokach śledczy odnajdują niepozornego, małego kasztanowego ludzika. Taki widok nie musi być dziwny. Jest październik, kasztany pysznią się wśród liści, a dzieciaki zarówno w szkołach, jak i w domach bawią się w tworzenie właśnie owych kasztanowych ludzików – wywiercając im otwory przypominające oczy i wkręcające zapałki z ułamanymi główkami jako kończyny. Zdarza się, że nucą przy tym dobrze znaną zarówno im, jak i im rodzicom piosenkę o kasztanowym ludziku. Piosenkę, która w kontekście tego, co dzieje się w serialu i jaka panuje w nim aura, potrafi wywołać ciarki. Jednak tym, co budzi największe zdumienie i wątpliwości, a także wiążę tę sprawę z inną, jest fakt, że na ludziku znalezione zostają odciski palców dziewczynki, która rok wcześniej zaginęła, a do morderstwa której przyznał się mężczyzna odsiadujący obecnie wyrok w więzieniu. Co więcej, zamordowana była córką Rosy Hartung, szanowanej minister do spraw społecznych, która właśnie teraz, po roku od tragedii, jaka spadła na jej rodzinę, postanawia wrócić do pracy. Z morderstwem na placu zabaw zbiegają się natomiast niepokojące groźny, które ministra zaczyna otrzymywać…

Do sprawy morderstwa zaangażowana zostaje młoda detektyw Naia Thulin, która jest w swoim fachu bardzo ceniona, zdaje się również opanowana i zmobilizowana do ujęcia sprawcy. Do pomocy miejscowej detektyw przydzielony natomiast zostaje tak zwany człowiek z zewnątrz. Wydaje się to już typowym zabiegiem w tego typu produkcjach, jednak ma on tyle walorów, że niemal każdorazowo przesłaniać będą one wady, w tym tę najbardziej oczywistą – a więc banał. Mark Hess to młody mężczyzna, który został przysłany z Interpolu. Tajemnicą pozostaje, dlaczego i co tak naprawdę robi na przedmieściach Kopenhagi. Jak jednak możemy się domyślać i co oczywiście okazuje się prawdą, obydwoje pracujący nad sprawą mają swoje demony lub problemy, które wpływają zarówno na ich pracę, jak i na relacje z bliskimi. Dla Thulin sprawa, która właśnie spadła jej na głowę, ma być ostatnią w karierze detektyw. Kobieta zamierza skupić się na o wiele spokojniejszej pracy i bardziej stabilnej godzinowo, która sprawi, że więcej czasu będzie mogła poświęcić córce, którą wychowuje samotnie. Partnerzy z nie swojego wyboru, co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, nie przypadają sobie do gustu. Thulin zarzuca Hessowi, że pragnie tylko odbębnić swoje i wyjechać i choć mężczyzna na początku tak się właśnie zachowuje, to szybko sprawa Kasztanowego ludzika zaczyna go pochłaniać ze względu na kolejne morderstwa i kolejne elementy układanki, które zdają się do siebie nie pasować.

Kasztanowy ludzik od pierwszych minut przyciąga klimatem, muzyką i kolorystką. Duńska produkcja momentalnie wywołuje w widzu uczucie niepokoju, ciągłego napięcia, wyczekiwania i strachu. Barwy, jakie dominują w serialu, to kolory typowe właśnie dla jesieni, kojarzące się z gniciem, przemijaniem, ziemią, brudem, zimnem i nieprzyjemnym zapachem. Świetnie podbija to atmosferę, a do tego koresponduje z kasztanowymi ludzikami znajdywanymi na miejscach zbrodni, z gnijącymi pod drzewami liśćmi i… zwłokami. A także smrodem psujących się relacji, którego także nie brakuje w duńskiej opowieści. Muzyka i praca kamery z kolei przywodzą raczej na myśl horror, a nie „jedynie” kryminał. Często stosowane są zbliżenia – na otwierane drzwi, na klucze kładzione na stole itd. Ten horrorowy klimat współgra z kolei z dość brutalnym przedstawieniem ofiar. Widok zwłok w Kasztanowym ludziku uderza tym, że nie są one przesadzone, ale jednocześnie podkreślone zostało, że sprawca obszedł się z ofiarami brutalnie. Patrząc na ciała, nie ulega wątpliwości, jak bardzo cierpiały w ostatnich chwilach życia.

Aktorstwo stoi na dobrym poziomie, w zasadzie nie kuleje żadna rola, choć oczywiście jedni aktorzy wypadają lepiej, inni gorzej. Danica Ćurčić bardzo zgrabnie oddała postać zaangażowanej w pracę pani detektyw, która za każdym razem obiecuje sobie, że tym razem ostatni raz zawodzi córkę. Jednocześnie wspomnę w tym miejscu, że wątek ich relacji niestety został przedstawiony słabo i kompletnie nieprzejmująco. Z jednej strony poświęcono mu sporo miejsca, w niemal każdym epizodzie podkreślając, że Naia, choć bardzo nie chce, rani córkę, a ta wychowuje się niemal bez matki, jednak kompletnie nic z tego nie wynikało i nie miało żadnego wpływu na przebieg fabuły, nie wzbudzając jednocześnie w widzu żadnych emocji i nie rozbudowując i tak skromnego zaplecza psychologicznego postaci Thulin. Równie dobrze aktorsko wypadł jej partner, Mikkel Boe Følsgaard, choć jego rola była bardziej statyczna, jeśli mogę tak to nazwać. I w tym wypadku również nie wykorzystano potencjału, jaki ta postać stwarzała. Mężczyzna z tajemnicą, z nieprzepracowaną traumą to motyw w kryminałach niby oklepany, ale wciąż dobrze się sprawdzający i przynoszący ciekawe, a czasem nawet zaskakujące efekty, jeśli tylko zostanie dobrze ograny. Tutaj natomiast tego zabrakło, jakby Hess był jedynie trzecioplanową postacią, na którą po prostu nie ma czasu.

Jest to zresztą największą bolączką Kasztanowego ludzika – że przy całym zaangażowaniu widza w śledztwo, przy doskonałym klimacie, który sprawia, że oglądając serial w samotności i po ciemku (o co teraz nietrudno), można się poczuć zaniepokojonym, przy ciekawej fabule i interesującym nawiązaniu do zbrodni sprzed lat i jednoczesnym powiązaniu z głośną i, wydawałoby się, zamkniętą sprawą sprzed roku – serial cierpi na ubogich bohaterów. Ich wnętrze nie jest powodem do dyskusji. Zdają się tajemniczy i wielowymiarowi, ale na zdawaniu się kończy. Nie oferują oni ani takiej charyzmy i chemii, jaką mieli chociażby Ellie MIller (Olivia Colman) i Alec Hardy (David Tennant) z niezwykle angażującego emocjonalnie Broadchurch czy skandynawscy na wskroś Sarah Linden (Mireille Enos) i Stephen Holden (Joel Kinnaman) z Dochodzenia (które poniekąd zapoczątkowało swego rodzaju modę na skandynawskie kryminały, a które zresztą pochodzi od tego samego twórcy, co Kasztanowy ludzik), ani takiego zaplecza psychologicznego jak Mare Sheehan (Kate Winslet) z doskonałej Mare z Easttown. Być może gdyby nie znakomite grono podobnych seriali Kasztanowy ludzik wypadłby lepiej, bo skupilibyśmy się na samej historii, na śledztwie i zwrotach akcji, na poszukiwaniach i układaniu tych kryminalnych puzzli. Jednak w zestawieniu z podobnymi produkcjami, które potrafiły połączyć ten element ze świetnie napisanymi, charakterystycznymi, zapadającymi w pamięć i złożonymi postaciami, których charakter, przeszłość i demony były niebagatelne dla opowieści – wypada pod tym względem słabo.

Lepiej jest natomiast w kwestii problematyki, bo zostają tu poruszone ciekawe, jak na kryminał, kwestie. Sporo jest oczywiście o wspomnianych już nieprzepracowanych traumach, ale to nie robi na nas dużego wrażenia, bo po pierwsze zostało temu poświęcone niewiele czasu, a po drugie czas ten został zmarnowany, a sam wątek znalazł się w serialu jakby przypadkiem lub na doczepkę. Tym, co zdaje się najistotniejsze w Kasztanowym ludziku, jest rodzina, relacje z rodzicami, nieodpowiednie traktowanie dzieci, zaniedbywanie potomstwa, krzywdzenie najmłodszych, które potem odbija się na całym ich życiu. Mowa tu o zwykłym zaniedbywaniu, ale także o bezpośrednim krzywdzeniu lub odwracaniu głowy od tej krzywdy, nawet jeśli nie my sami ją wymierzamy. Ważnym aspektem wspomnianej problematyki, wiążącym się bezpośrednio z Rosą Hartung, jest sprawa tego, jak daleko urzędnicy mogą się posunąć w swojej ocenie i decyzji o odebraniu dziecka prawnym opiekunom (a więc zazwyczaj rodzicom). Jak ustalić tę granicę, za którą krzywda będzie większa? Serial, rzecz jasna, opowiada również o największej możliwej stracie, o niemożności pogodzenia się z nią, o tym, jak rozpacz zabija całe dobro, które nas otacza i paraliżuje na długie godziny, dni, miesiące. Żałoby po stracie dziecka nie da się przepracować, a w duńskim serialu widzimy dodatkowo, jak rozpacz i szaleństwo rodziców odbija się na drugim dziecku, które również cierpi – w tej sytuacji podwójnie. Straciło rodzeństwo, ale w jakiś sposób straciło również rodziców, których ważna cząstka umarła. Wszystkie tematy jednak, które porusza serial, są potraktowane dość powierzchownie, podobnie jak bohaterowie, co oczywiście się ze sobą wiąże. Sam pomysł na podjęcie właśnie takich tematów był bardzo dobry, jednak nie rozbudowano ich wystarczająco. Podobnie sprawa ma się niestety z finałem, co chyba jest bodaj największą wadą tego tytułu – z przyjrzeniem się mordercy, jego motywom i psychice zostaliśmy w zasadzie sami, a wcale nie jest to takie oczywiste.

Kasztanowy ludzik został sprawnie napisany pod względem wartkości akcji, twistów fabularnych i kluczenia w zakamarkach kolejnych tropów. Został także sprawnie nakręcony i kwestie techniczne naprawdę podbijają tutaj jesienno-zgniły klimat do maksimum, co robi podwójne wrażenie, kiedy ogląda się serial teraz – kiedy za oknem szaleje jesień sprawiająca wrażenie, jakby nigdy przed nią nie było lata, a nigdy po niej nie miała nastąpić zima, która z kolei ustąpi miejsca wiośnie. Kuleją jednak bohaterowie, kuleje cała warstwa psychologiczna, a szkoda, bo okazji ku temu, by pójść w tę stronę, wykorzystać ją, podkręcić i uczynić hipnotyzującą było naprawdę sporo. Jesienna propozycja Netflixa wpisuje się jednak nadal w sugerujący jakość gatunek nordic noir i dla tych, którzy najbardziej cenią aspekt czysto fabularny, skupiający się na kryminalnym wątku, powinien być przynajmniej zadowalający. Nie można odmówić serialowi tego, że wciąga i ogląda się go momentami z zapartym tchem, na co spory wpływ, jak już wspomniałam, mają muzyka, praca kamery i kolorystyka. Kasztanowy ludzik wciągnął mnie na kilka wieczorów, ale nie zachwycił innymi warstwami poza tą dla swojego gatunku podstawową. Można by się oczywiście przyczepić także do mnogości schematów i kilku bzdurek fabularnych, ale schematy zrobione dobrze się w kryminałach cały czas sprawdzają, i tak jest i tutaj, natomiast co do tej drugiej sprawy… Świat przedstawiony rządzi się po prostu swoimi prawami i czasami szkoda po prostu czasu na szukanie dziury w nie do końca całym, która ewidentnie tam jest.

Kasztanowy ludzik jest więc ciekawą propozycją do obejrzenia, choć absolutnie nie wybitną. Potrafi utrzymać w napięciu, ale nie wykorzystuje kompletnie zaplecza swoich postaci ani problematyki, którą porusza. Jeśli zapadnie na dłużej w pamięć, to bardziej ze względu na zbudowany bardzo dobrze i podtrzymywany przez wszystkie odcinki klimat, którego nieprzyjemny zapach czuję aż do tej pory.

Fot.: Netflix

kasztanowy ludzik

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Świetny serial. A tak ogólnie, nordyckie seriale są na dobrym poziomie. Oby więcej na Netflix.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *