Ich życie to kłamstwo – Katarzyna Kobylarczyk – „Ciałko”

Wielu bohaterów reportażu uważa, że ich życie to kłamstwo. Nie wiedzą, czy ich imię i nazwisko jest prawdziwe, gdzie się urodzili i kiedy. Kim byli ich rodzice. Nie są tymi osobami, za które dotąd się uważali. W Hiszpanii bowiem żyje duża grupa osób, które, mimo iż zostały adoptowane, to w oficjalnych dokumentach figurują jako biologiczne dzieci swych rodziców (którzy de facto są rodzicami adopcyjnymi). W teorii nie powinno do takiej sytuacji dojść, gdyż prawo (zarówno to obecne, jak i to frankistowskie) na to nie pozwala. W praktyce stało się faktem. Choć nie ma oficjalnych danych statystycznych, to szacuje się, że w kraju jest ok. trzystu tysięcy osób, które są wpisane jako biologiczne dzieci swoich rodziców, którzy je adoptowali.  

Nieliczni dowiedzieli się od swoich opiekunów, iż są adoptowani (a właściwie kupieni). Często rodzice adopcyjni dopiero na łożu śmierci ujawniali prawdę. Pozostali albo domyślili się sami, albo przypadkiem natknęli się na dokumenty o tym świadczące lub prawda wychodziła przy okazji badań medycznych, chorób czy operacji. Źródłem wiedzy okazywały się także osoby obce – sąsiedzi, którym po pijaku rozwiązywały się języki, koledzy czy koleżanki z klasy. To pozornie „niewinne” kłamstwo zrujnowało życie wielu osób. Niejednokrotnie czuły się one jak towar, rzecz. Przedmiotowo traktowano jednak nie tylko dziecko, ale też matkę, która je rodziła. Tytułowe „ciałko” nie było zatem pełnoprawnym człowiekiem.  

Wspomniane adopcje nie były przeprowadzane w zgodzie z literą prawa. Wielokrotnie można mieć wątpliwość, czy w ogóle można je nazwać adopcjami. Większość z tych dzieci bowiem zostało… kupionych. Powtórzę to: kupionych. W Hiszpanii w latach 60.,70., a nawet 80. dziecko można było kupić. Mimo iż wydaje się to abstrakcyjne, to ludzie, którzy byli zainteresowani „posiadaniem” dziecka, którego w normalny sposób nie mogli mieć, doskonale wiedzieli, do kogo się zgłosić, jak to przeprowadzić i ile zapłacić. Kilkudniowe dziecko kosztowało wówczas tyle, co mieszkanie (ok. 150 tys. peset). 

Wartym podkreślenia jest także fakt, że w Hiszpanii obowiązywało prawo mówiące o tym, iż dziecko, które nie przeżyje 48 godzin, de facto nie jest uznane za dziecko. Nie wydawano aktu zgonu. Nie oddawano go rodzinie. Nie można było go pochować. Traktowane było jak poronienie i utylizowane jak odpad medyczny.  Ten przepis  (a właściwie luka w prawie) spowodował, iż dzieci mogły znikać. Trudno było bowiem odszukać dzieci, które faktycznie zmarły.

Kiedy wybuchł skandal wokół nielegalnych adopcji i kradzieży noworodków, wiele osób było przekonanych, że niektóre szpitale przechowywały w kostnicy ciałko, które pokazywano matkom, by mówić im, że ich dzieci zmarły. Modus operandi był ten sam: kobiety rodziły w terminie zdrowe dzieci, które następnie zabierano pod pretekstem konieczności umieszczenia ich w inkubatorze. Następnie mówiono rodzicom, że noworodki zmarły i że klinka wszystkim się zajmie. Biologiczni rodzice nie widzieli ciał swoich dzieci, za to lekarze poświadczali ich zgony. Wiadomości przekazywali księża bądź zakonnice.  

Jedna z bohaterek reportażu Francisca mówi wprost: Kłamstwo. Kłamstwo. Kłamstwo. Tyle dostajemy. Mówią nam, że wszystko co znajdujemy w dokumentach, wszystkie te nieścisłości, te jawne fałszerstwa, to tylko wynik tego, że urzędnicy byli słabo wykształceni, że był bałagan, że łatwo jest pomylić 2 z 7 albo wpisać 6 zamiast 9. Pomyłki administracyjne. Tak to nazywają. No więc ja jestem właśnie taką pomyłką. Wszyscy jesteśmy. Rozumiem, że błąd może zdarzyć się raz, ale zobacz, ilu nas jest. To bardzo wymowne słowa, niewymagające żadnego komentarza. 

Ciałko Katarzyny Kobylarczyk to przejmująca, wstrząsająca, przerażająca i niebywale trudna emocjonalnie lektura. Handel dziećmi, który opisuje reportaż to haniebny proceder, który dotknął setek tysięcy dzieci w Hiszpanii. Stały się one  „administracyjną pomyłką”,  a tym samym prawie niemożliwe stało się dotarcie do swej prawdziwej tożsamości. Większość zadanych w książce pytań niestety pozostanie bez odpowiedzi. Autorka w swoim dokumencie opiera się na rozmowach z tymi, którym dzieci zostały odebrane, ale także z tymi którzy dokonali„ transakcji”. Nie trzeba podkreślać, że są to niebywale bolesne rozmowy. Całość reportażu dopełnia tło historyczno-społeczne, bez którego trudno byłoby właściwie zrozumieć kontekst haniebnego procederu. Najgorsze jest jednak to, że reportaż nie wyczerpuje tematu. 

Fot.: Wydawnictwo Czarne

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *