Keith Richards

Współczucie dla diabła – Victor Bockris – „Keith Richards. Niezniszczalny” [recenzja]

Najbardziej charakterystyczny gitarzysta na świecie, dusza i żywo bijące serce zespołu The Rolling Stones, człowiek posiadający wytrzymałość godną karalucha, który jest w stanie przeżyć największe nawet ekscesy… „Niezniszczalny”. To właśnie Keith Richards, z którego biografią autorstwa Victora Bockrisa przyszło mi się zapoznać. Przyznam szczerze, że do tej pory nie traktowałem Stonesów poważnie, nie znałem za dobrze ich muzyki (poza kilkoma najbardziej znanymi utworami, typu Sympathy for the Devil, czy Paint It Black) i trochę odrzucał mnie ogólny styl i aparycja Micka Jaggera, z tymi jego monstrualnymi ustami i scenicznymi ruchami (o których powstała nawet piosenka zespołu Maroon 5). Samego Keitha znałem tylko jako zasuszonego gitarzystę, słynnego głównie ze swojej legendarnej odporności na wszelkiego rodzaju używki znane ludzkości. Wszystko to zmieniło się diametralnie podczas lektury tej niezwykle fascynującej książki.

Bockris przedstawia nam życiorys Richardsa od wczesnego dzieciństwa, spędzonego w angielskim Dartford, aż po lata najnowsze (biografia była dwukrotnie aktualizowana przez autora). Z tego obrazu wyłania się człowiek niezwykły, całkowicie pochłonięty swoją pasją, jaką jest gitara. Bezkompromisowy, szorstki i nieustannie walczący ze swoimi demonami, ale jednocześnie także niezwykle wrażliwy, błyskotliwy, pełen humoru i po brzegi wypełniony muzyką. Cały czas wierny swoim ideałom, stojący w opozycji do popowej papki muzyk, hołubiący rock and rolla z dużą domieszką bluesa. Keith Richards jest po prostu „prawdziwy”, w każdym tego słowa znaczeniu.

Od kiedy młody Keith zainteresował się gitarą dziadka bluesmana, ów instrument rzadko kiedy stał w kącie nieużywany. Richards niemiłosiernie katował struny, ćwicząc znane standardy oraz improwizując własne zagrywki inspirowane swoimi idolami takimi jak Chuck Berry czy Muddy Waters. Jeszcze w czasach szkoły poznał Jaggera i Briana Jonesa, z którymi wkrótce uformował zespół znany dziś jako The Rolling Stones – jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek w świecie rocka. Ich relacje przez te wszystkie lata nierzadko balansowały na granicy miłości i nienawiści; o ile w ramach muzyki rozumieli się bez słów, niemal telepatycznie, o tyle, jeśli chodzi o kobiety, dość często wchodzili sobie w paradę. Keith i Brian rozpoczęli też swój romans z heroiną, który ostatecznie dla tego drugiego skończył się tragicznie, kiedy w 1969 roku mający problemy z oddychaniem i naszprycowany herą Jones utopił się we własnym basenie. Wydarzenie to mocno wstrząsnęło Richardsem, ale bynajmniej nie otworzyło mu oczu, wręcz przeciwnie, wpadł w narkotyki jeszcze mocniej. Zarówno śmierć jednego z głównych założycieli, jak i nieustający odlot Keitha i związane z tym liczne kłopoty z prawem, nie wpływały zbyt dobrze na zespół. Jednak pod koniec lat siedemdziesiątych, Richards ostatecznie uporał się z heroiną (przerzucając się na „lżejsze” rzeczy – kokainę i alkohol), odzyskał żywotność i ponownie stał się jednym z najmocniejszych filarów Stonesów.

Cały ten najbardziej burzliwy okres w historii zespołu minął jeszcze przed moim urodzeniem, co – kiedy o tym pomyśleć – jest nieco niepokojące. W lata osiemdziesiąte Rolling Stones weszli naładowani nową porcją energii, pnąc się coraz bardziej w górę. Riffy Keitha nigdy nie były tak dobre, z czasem zaczął nawet nagrywać swój własny, solowy materiał, który potwierdził tylko, kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za niepowtarzalne brzmienie Stonesów. Dodatkowo Richards wyrobił sobie całkiem niezły wokal, co uczyniło z niego jeszcze lepszego frontmana. Od kiedy zacząłem czytać Niezniszczalnego, zacząłem także nałogowo słuchać płyt The Rolling Stones, uzupełniając wielką dziurę w mojej muzycznej edukacji. I to właśnie te nieliczne piosenki, bez udziału Jaggera, z samym Richardsem na wokalu, moim zdaniem są jednymi z najciekawszych i najlepszych kawałków tego zespołu (na czele z moim ulubionym Little T&A). Lekko chrapliwy i zaskakująco ciepły głos Keitha to zupełne przeciwieństwo skrzeczącego wokalu Micka. W książce Bockrisa sam Jagger zresztą nie jest przedstawiony w najlepszym świetle – jako nieco rozkapryszony, ekscentryczny, nastawiony na władzę i kontrolę materialista, co zresztą utwierdza mnie w moich dotychczasowych uczuciach dotyczących tego człowieka. Z kolei Keith Richards kreowany jest tutaj jako muzyk, bez którego nie byłoby The Rolling Stones. I mimo kilku mrocznych epizodów w swoim życiu, jest to zdecydowanie postać, której po prostu nie sposób nie uwielbiać. W każdym razie na pewno nie da się przejść obojętnie obok wkładu Richardsa  w światową muzykę. Obecnie ponad siedemdziesięcioletni Keith nadal jest pełen życia, nadal razem ze Stonesami gra monumentalne koncerty w międzynarodowych trasach, ani trochę nie zwalnia tempa i wygląda na to, że chyba rzeczywiście jest w stanie przeżyć wszystko. Prawdopodobnie minie jeszcze wiele lat, zanim dotrze do kresu swojej drogi i stanie się to zapewne na scenie, w światłach reflektorów, z papierosem w ustach, podczas gdy dzierżyć będzie w rękach ukochaną gitarę, wygrywającą energetyczny riff z Jumpin’ Jack Flash. W każdym razie, Keith Richards już teraz stał się niekwestionowaną legendą i tego nikt mu nie odbierze.

Victor Bockris oddał w nasze ręce niesamowitą historię, pełną wywiadów z najbliższymi osobami, jak i z samym bohaterem tej biografii, nie przemilczając nawet najbardziej niewygodnych faktów. Dla wielbicieli rocka i The Rolling Stones to pozycja obowiązkowa.

[buybox-widget category=”book” name=”Keith Richards. Niezniszczalny” info=”Victor Bockris”]

Fot.: Wydawnictwo In Rock

Keith Richards

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *