Kiedy pierogi w Polsce stają się luksusem, a ciepła Tatra przymusem, to już zaczyna być u nas egzotycznie. Są w naszym kraju miejsca, które kultura omija, jakby nie chcąc się pokornie przyznać, że może być manifestowana żuciem wiejskiego kebaba, widokiem kiczu i bylejakości, smakiem piwa zmieszanego z owocową małpką. Wszystko, co jest ponad to, tam jest już niebezpiecznie pretensjonalne, inteligenckie, niemal wrogie. Piotr Marecki chce namaścić literaturą te fragmenty kraju, które są właśnie tak proste, że miejscami sam autor ich nie rozumie, a prostota giba się pomiędzy kiczem i prostactwem, a prawdziwą sztuką życia. Jego książka Polska przydrożna to opowieść o tym, jak krakowski profesor tankuje niemieckiego Opla i termosy z Ameryki, i przez dwa tygodnie szuka partnerów do picia tam, skąd zazwyczaj się wyjeżdża.
Jeśli szukać pomocy w literaturze gatunkowej, to Polska przydrożna będzie powieścią drogi. Porzucając trochę taką taksonomię, to ściślej będzie opowieścią dziurawej drogi i rozgrzanego asfaltu. Formalnie przypomina wpisy do pamiętnika, jednak zamiast refleksji autora mamy tam głównie mnogie mądrości warte zapamiętania prawdziwych ludzi z prawdziwej Polski – tych, dla których “Dzień dobry, głupie chuje!” to powitanie, walka z Pepsi i ZUS-em to dekada życia, a tematy do burzliwych debat subtelnie aromatyzowanych alkoholem to wyliczenia, ile kto wypił i kogo wyruchał, kiedy pił i kogo ruchał oraz skrupulatne planowanie tychże czynności w najbliższej przyszłości i oby pomyślnej, bo intencje ich szlachetne, a serca kryształy. Są też jednostki, które wykazują się biznesową zaradnością, budowlanym rozmachem, mistrzostwem w dziedzinie, o której się nie miało pojęcia. Bywa nawet, że manifestują całe dobro i krystaliczną czystość skondensowane w postaci “Dziewczyny, Której Nie Skrzywdził Kapitalizm”. Marecki po prostu bierze piwo i rozmawia. Daje najprostszym ludziom się wygadać w wyrafinowanej literaturze.
Narracja autora jest tak poprowadzona, że jest on dosyć neutralny, ale w tekście. Tam jedynie pisze, gdzie jest i z kim akurat rozmawia, wylicza miejscowości i napełnia termosy, czasami wyśle wiadomość do narzeczonej, ale nie ma w tej warstwie oceniania. To, gdzie ono być może się pojawia jest bardziej wyrafinowane. Objawia się już w samej selekcji – Marecki szuka głównie barów do rozmów, a w nim materiałów na śmiesznostki, jakby celując w biednych prostych ludzi przyprawionych alkoholem. Nie ogranicza się do nich, jednak odnoszę wrażenie, że przy pracy nad Polską przydrożną fundamentem metodologii gromadzenia materiału była komenda “postawię Ci piwo”. Perspektywę własną autor pokazuje, dosłownie, również w postaci zdjęć. Ilość fotografii, wykonana patrząc oczami samego autora, jest imponująca i doskonale podpiera warstwę tekstową. Jednak kiedy spojrzymy na to, na co fotograf był uwrażliwiony, to zobaczymy głównie śmieszne zaniedbanie, nieświadomy kicz, zabawną bylejakość. Ktoś z prowincji, widząc tak wybrane fotografie, mógłby się nawet obrazić i tuptać nóżką. Moim zdaniem nie ma w tych warstwach wyśmiewania, a jest po prostu zaintrygowanie lub po prostu coś śmiesznego. Sam kiedyś odbyłem podobną podróż po Polsce, klikam więc odpowiedzialnie. Pamiętam dylematy w przydrożnym barze między nominacjami wódki, a burbonem na materiał detoksykacyjny jeszcze przed spróbowaniem posiłku, które nieudolnie przypominało coś faktycznie jadalnego; przypominam sobie wieczorne kąpiele w przypadkowo znalezionych superczystych jeziorach oraz to, jak grałem o północy w szopie z pijanym proboszczem w ping ponga, wygrywając z nim tak bezczelnie, że niepewne było nawet rozgrzeszenie. Bawiłem się doskonale i ta książka wraz z selekcją zdjęć przypomniała mi, jak zabawnie i szalenie można się zabawić, wyjeżdżając w Polskę totalnie na dziko.
Podsumowując, Polska przydrożna reportaż literacko-fotograficzny o tej Polsce, która jest trochę samowystarczalnym kosmosem o własnych, dzikich prawach, sprawiającym wrażenie jakby kontakt ze światem miał jedynie za pomocą opowieści i czasami internetem. Wart polecenia, bo szczerze rozbawi, pokaże własną ignorancję, ale i uwrażliwi, a momentami otrze się nawet o poezję. Napisana bardzo potocznie i miejscowe dialekty traktując fonetycznie, sprawi, że bardziej się ją słucha i ogląda, niż czyta. Pokaże tę Polskę wygaszoną, wierną przesądom i krajowym mediom; pełną szlachetnej prostoty, serdeczności, nadpodaży kiczu, no i tego wszechobecnego kebsa. Naszą sąsiedzką Polskę, a tak egzotyczną.
Fot.: Wydawnictwo Czarne