Fiński Solacide, debiutując krążkiem The Finish Line, wydaje się swoistym powiewem świeżego powietrza na scenie black metalowej, mimo że ich stylistyka jest ograna od lat i znana wszystkim od a do z. Niemniej, gdy zespoły prześcigają się w awangardowych wycieczkach, albo starają się być jak najbardziej „post”, melodyjny black od Finów wydaje się być po prostu… nieszablonowy. Dziwnych czasów dożyliśmy.
Mimo że rok 2016 dopiero przyniósł Solacide pełnowymiarowy debiut, to zespół istnieje od roku 2004, kiedy został założony na ruinach Moonlight Dim, który z pewnością jest kojarzony przez fanów metalu z Lahti i okolic ;). Zespół do dzisiaj zdążył się pokazać dwiema epkami (Baptized In Disgust i Waves of Hate), a pierwszy LP wydał im nasz rodzimy label – Via Nocturna. Globalizacja jak się patrzy.
I dobrze, bo prawdopodobnie, jakby Solacide wydali płytę gdziekolwiek indziej, szczególnie gdzieś za granicą kraju, raczej bym o tym zespole nie usłyszał. Po prostu debiut Finów nie będzie tym, o czym będzie całe podziemie nieustannie dyskutowało na wszelakich forach. Większość ich muzykę skwituje krótkim: „ale to już było”. Solacide, tak jak mówiłem, w awangardzie nie idzie, natomiast bierze co najlepsze do swojej twórczości od kapel takich jak Enslaved (szczególnie w warstwie brzmieniowej), Graveworm (zapał do układania chwytliwych melodii), a nawet mając na uwadze niektóre rozwiązania aranżacyjne – Opeth (niektórzy za te porównania każą mi się pewnie puknąć w czoło), chodzi mi o okres do LP Watershed. No i rzecz jasna najsilniej na twórczość Finów wpływa ich rodzima scena, która jak wiemy, jest potężna i co równie istotne – szalenie różnorodna.
Przejdźmy do zawartości The Finish Line. Solacide, jak już wspominałem, grają cholernie melodyjnie, wręcz porywająco. Nie boją się dobrych melodii i raz za razem upiększają swoje kompozycje riffami, zagrywkami, które momentalnie rozgaszczają się w głowie i umyśle słuchacza. Ponadto, kompozycje są przeplatane akustycznymi wstawkami, którym niejednokrotnie towarzyszy klasyczne solo gitarowe, odwołujące się do tradycji rocka progresywnego lat siedemdziesiątych, jak to się dzieje już w otwierającym Of Wolf And Lamb. Zwolennicy lżejszej odmiany black metalu powinni być zadowoleni.
Ale Solacide wcale nie unika nowocześniejszych rozwiązań, czego dowodzą techniczne połamańce w Disgust. Zespół chętnie sięga po czysty, lekko natchniony wokal, co musi powodować w połączeniu z warstwą muzyczną skojarzenia chociażby z ostatnim krążkiem Enslaved. Świetnie to współgra ze sobą w kompozycji The Maze, którą prowadzi charakterystyczny motyw gitar. Podobnie jest w kompozycji tytułowej, lecz tam to już zespół zdecydowanie popłynął w pogresywno-metalowe rejony. Finowie ponadto, co warto zauważyć, potrafią się zbliżyć do technicznego, death metalowego grania, jak w Self-Proclaimed None, który dosłownie potrafi wgnieść słuchacza soundem i ciężarem. Tutaj zespół stawia raczej na moc aniżeli na chwytliwość i lekkość.
Czyli jest różnorodnie, szczególnie w drugiej części płyty. Bo muszę przyznać, że gdzieś w połowie trwania The Finish Line obawiałem się, że cała płyta będzie nużąco jednorodna, a tak jest ciekawa, intrygująca, lecz pokazująca również, że Solacide szuka trochę swojego miejsca na scenie. Niemniej, udany debiut.
Fot.: Via Nocturna
Podobne wpisy:
- Nowość z Via Nocturna: Solacide - "The Finish Line"
- Świat jest i od zawsze był w strasznym stanie -…
- Tryptikon gwiazdą kolejnej edycji Metalowej Wigilii
- Månegarm, Skyforger i Ereb Altor już za kilka dni w Polsce!
- Sacrilegium powraca z premierowym materiałem
- Nienawiść czyni silniejszym - HexHorn - "Waking of…