kochankowie jednego dnia

Nieuchwytne i niewyrażalne – Philippe Garrel – „Kochankowie jednego dnia” [recenzja]

Czy przyjaźń może narodzić się w każdych warunkach? Oto dwie młode kobiety, będące niemal w tym samym wieku. Łączy je prawie wszystko – obie są ładne, mają przed sobą zapewne długie lata życia, są uczuciowe i… kochają tego samego mężczyznę. Z tym że dla jednej z nich jest on ojcem, a dla drugiej kochankiem. Pytanie pojawia się więc po raz kolejny: czy przyjaźń może narodzić się w każdych warunkach? Czy tak skomplikowana relacja ma w ogóle rację bytu? Kochankowie jednego dnia, film, który Głos Kultury objął patronatem medialnym, opowiada zarówno o tej relacji, jak i o innych, ograniczając środki wyrazu, nie przytłaczając widza i nie rozpraszając go; skupiając się na tym, co najważniejsze: na dialogach i emocjach bohaterów.

Obie kobiety w pierwszych scenach, w jakich je ujrzymy, ciężko oddychają, spazmatycznie wręcz łapią oddech – mamy więc pewną klamrę, połączenie tych bohaterek już na samym początku. U każdej z nich również ten nierówny oddech spowodowany został przez mężczyznę. Ariane oddycha coraz szybciej w ramionach Gilesa, dochodząc w końcu do finału; Jeanne rozstała się z Matéo i w ataku paniki i smutku próbuje zapanować nad podstawową funkcją życiową. Porzucona dziewczyna zjawia się wraz z walizką ciuchów w drzwiach mieszkania swojego ojca, który jest wykładowcą na uniwersytecie. Siedząc z nim w kuchni, orientuje się, że nie jest jedyną kobietą, która zostanie tam na noc. Rano kobiety się poznają, a widz w napięciu czeka na tę konfrontację. Obie są w jednakowym wieku, więc romans Ariane z profesorem nie może przejść bez echa, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że komentatorką takiego stanu rzeczy staje się Jeanne – a więc kobieta dopiero co porzucona, zraniona, w której buzują wszystkie emocje. Jednak po chwili nieuprzejmości, kobiety zaczynają rozmawiać i okazuje się, że świetnie się dogadują. Ariane bierze skrzywdzoną pod swoje skrzydła niczym starsza siostra, tłumacząc, że każda kobieta przez to przechodziła, że dziś to ona jest tą niekochaną, ale jutro to może być ona – Ariane. I tak zaczyna się przyjaźń, co do której można było mieć wiele wątpliwości.

Giles przyjmuję tę więź między swoją kochanką a córką chyba z ulgą; niedługo potem ta trójka czuje się już swobodnie w swoim towarzystwie – na tyle swobodnie, że i dla nas sytuacja wydaje się naturalna. Do nieporozumienia dochodzi raz, kiedy Giles, wróciwszy z pracy, najpierw daje całusa na powitanie córce, a dopiero później podchodzi do Ariane. Kobieta urażona wychodzi do drugiego pokoju, a córka z ojcem postanawiają udać się na spacer. Kiedy wracają Ariane przeprasza ich za swoje zachowanie i wszystko wraca do normy. Romansująca z wykładowcą studentka jest niezwykle uczuciowa, co nie umyka naszej uwadze. Do związku z Gilesem podchodzi bardzo emocjonalnie, do przyjaźni z Jeanne również – nie boi się używać słowa “miłość”. Z czasem zaczynamy dostrzegać, że kobieta, choć niewątpliwie szczęśliwa z profesorem, nie jest w stanie utrzymać tego związku. Jeanne natomiast wciąż nie może zapomnieć o swoim ukochanym, do którego dzwoni w nocy, nie odzywając się ani słowem. Każda z nich cierpi na swój sposób, czasami raniąc przy tym innych.

Kochankowie jednego dnia to film, który można by nazwać raczej “wrażeniem”. To trudna do uchwycenia opowieść pełna ulotności, gestów, doznań, rozmów i wrażeń właśnie. Bohaterowie są skomplikowani, ale w taki sposób, który nie pozwala nam zobaczyć w nich konkretnej postaci, lecz jej szkic – są drgającym mirażem, są złożeni z niesprecyzowanych dążeń, marzeń i myśli, których nigdy w pełni nie poznamy. Nie możemy ocenić żadnego z nich, bo niewiele o nich wiemy. Reżyser, jako kontunuator francuskiej Nowej Fali, udostępnia nam więc historię utkaną nie z fabuly jako takiej, lecz z emocji, wrażeń i rozmów – często szczątkowych, których finału nigdy nie poznamy. To daje nam ostatecznie efekt, że historia opowiedziana w Kochankach jednego dnia nie jest ani rozpoczęta przez reżysera, ani skończona. Podglądamy troje głównych bohaterów, ale otrzymujemy jakiś fragmentaryczny dostęp do ich życia – zaglądamy w nie nagle i równie nagle odwracamy wzrok, gdy film się kończy. Czarno-biała kolorystyka jest wciąż rzadka, ale nie zadziwia już widza, choć ten przyzwyczajony jest do różnorodnych barw na ekranie. Powrót do przeszłości za pomocą dwóch tylko odcieni powoduje, że jeszcze bardziej jesteśmy w stanie skupić się na emocjach bohaterów, są one dla nas intensywniejsze. Natomiast ciekawym zabiegiem okazało się wprowadzenie głosu narratora, który raz na jakiś czas informuje widza o tym, co ten widzi na ekranie, nawet, gdy czynności lub intencje bohaterów są dość jasne dla odbiorcy. Niezwykle rzadko spotykamy się z tak oczywistym i wręcz “nachalnym” narratorem, który sprawia wrażenie, jakby był lektorem filmu przyrodniczego. I może właśnie taki poniekąd jest ten film – widz obserwuje niewielkie stado, którego zachowania nie zawsze rozumie, ale mimo to fascynują go one i śledzi ruchy każdego z jego członków z zaciekawieniem.

Aktorstwo w filmie Philippe’a Garrela stoi, jak można się było tego spodziewać, na bardzo wysokim poziomie. Éric Caravaca miał rolę nieco mniej angażującą i pokazującą jego możliwości niż partnerujące mu młodsze koleżanki po fachu, ale przyzwoicie odegrał rolę nieco znużonego profesora, zakochanego w partnerce, a jednocześnie troskliwego ojca córki w wieku swojej ukochanej. Louise Chevillotte i Esther Garrel miały z kolei wymagające role i nie tylko świetnie je wykreowały, ale również wiarygodnie stworzyły filmową więź pomiędzy bohaterkami. Choć dla Chevillotte Kochankowie jednego dnia stanowią debiut filmowy, to jako widz, nie odgadłabym tego, zwłaszcza że jej rola była mimo wszystko odważna. Udało jej się wykreować bohaterkę pełną emocji, wielowymiarową i szarpaną dysonansami, przez co w widzu wywoływała ona ambiwalentne uczucia – z jednej strony docenialiśmy jej zaangażowanie i troskę, jaką otoczyła córkę swojego kochanka, z drugiej jednak nie potrafimy zrozumieć, dlaczego ryzykuje to wszystko dla przelotnych romansów, dla tytułowych kochanków jednego dnia. Z kolei Esther Garrel, która jest córką reżysera (widzowie kojarzyć ją mogą z docenionej produkcji Tamte dni, tamte noce) wcieliła się w postać młodej kobiety, przeżywającej rozstanie z jej wielką miłością i również wyszło jej to fantastycznie – jej zagubienie, smutek, a nawet nie zawsze logiczne i mądre zachowania są dla widza w jakiś sposób zrozumiałe i myślę, że niejedna kobieta potrafiłaby się z tą bohaterką utożsamić. Stworzone przez aktorów trio świetnie współgra przed kamerą i ani razu nie stwarza wrażenia sztuczności – wręcz przeciwnie, obserwując ich, mamy wrażenie, jakby trwali w tej nie dla wszystkich zrozumiałej symbiozie od zawsze, choć oczywiście widoczne są w niej zgrzyty.

Kochankowie jednego dnia to film z gatunku tych, w których najważniejsze są dla nas emocje bohaterów, na pozór nieistotne dialogi, drobne gesty i zawiązujące się po cichu relacje; to jedno z tych dzieł, które pozostawiają po sobie wiele wrażeń, czesto niełatwych do sprecyzowania; obraz, który daje nam możliwość raczej podejrzenia kilku scenek z czyjegoś życia, niż uczestniczenie w pełnej historii. Mimo tego, że seans jest niedługi, fabuła ograniczona do minimum, a akcja – co za tym idzie – nie gna na złamanie karku, to Kochankowie jednego dnia potrafią zaangażować widza i przykuć jego uwagę do ekranu. Jesteśmy jednak zainteresowani nie tyle tym, co się właśnie dzieje lub co się za chwilę wydarzy, lecz tym, co kłębi sie w umysłach i sercach bohaterów. Tego natomiast filmowe trio dostarcza nam całkiem sporo – w dodatku w intrygującej formie. Czarno-białe dzieło opowiadające zarówno o przyjaźni, jak i o miłości i wierności to film, dla którego chyba najtrafniejszym określeniem będzie: “wrażenie”. To, co nieuchwytne i niewyrażalne, zajmuje w produckji Garrela bardzo ważne miejsce i czyni z niego film godny naszej uwagi.

Fot.: Aurora Films


Ocena: 7/10

kochankowie jednego dnia

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *