Kolekcjonerzy łez – Godgory – „Ressurection” [recenzja]

Godgory to reprezentanci lirycznej strony death/doom metalu. Ktoś może powyższe zdanie  uznać za dziwaczne i pozbawione sensu, ale ich trzeci krążek, Resurrection, po latach brzmi całkiem nieźle. Mieszanka metalu śmierci, doom i gothic intryguje po dziś dzień, pomimo wielu zastrzeżeń co do proporcji.

Początki Godgory sięgają 1992 roku, gdy dwójka młodych muzyków ze szwedzkiego Karlstadu: Erik Andersson grający na perkusji i wokalista Matte Andersson (nie są, wbrew pozorom braćmi) postanowili powołać zespół, w którym chcieli grać niezwykle wówczas popularny w Szwecji death/doom metal, będący wówczas na początku szczytu swojej popularności dzięki zespołom takim jak My Dying Bride czy też Paradise Lost. Na pierwsze efekty nie trzeba było czekać, bowiem grupa już dwa lata później, od pierwszych prób, wypuściła swoje pierwsze demo, a rok 1996 przyniósł aż dwa premierowe, pełnoprawne krążki Godgory nagrane dla Invasion Records: Sea of Dreams Shadow’s Dance.

Niewątpliwie pewien sukces artystyczny i ich ciepłe przyjęcie spowodowało, że zespół trafił pod skrzydła Nuclear Blast i wydał następne dwa krążki: recenzowany dzisiaj przeze mnie Ressurection (1999) i War Beyond z 2001 roku, który okazał się ostatnim w karierze Godgory, bowiem grupa rozpadła się 2004 roku. Szkoda, bowiem duet Anderssonów miał ciekawe pomysły na łączenie gatunków takich jak death/doom/gothic, pomimo lekkiej wtórności. W maju 2015 polski Metal Mind postanowił przypomnieć fanom krążek Ressurection, wydając go w limitowanej edycji na złotym dysku.

Klimat i nastrój – na te dwa czynniki postawili Godgory na Ressurection w przeciwieństwie do dwóch poprzednich LP. Dobitnie to widać w otwierającym płytę utworze tytułowym, na którym obok doom metalowych riffów słyszymy szeptane partie wokalne, do akustycznych brzmień. Oczywiście, u Godgory, jako kontynuatorów tradycji doom/death metalu z początku lat dziewięćdziesiątych, pojawiają się głębokie growle skąpane w klawiszowym sosie, nadające kompozycjom gotyckiego posmaku. Przepychu aranżacyjnego jest co nie miara, w szczególności zadbano o dobre melodie.

Oprócz doom metalowych, powolnych walców, jest oczywiście konkretny, szybki death metalowy strzał, jak Crimson Snow zachowany w duchu dokonań szwedzkiej szkoły melodyjnego metalu śmierci. Natomiast taki My Dead Dreams z niesamowicie przebojowym refrenem jest zdecydowanie heavy metalowy. Podobnie jest z Collector of Tears – klasyczne heavy z growlem zamiast czystego wokalu. I szczerze mówiąc, na płycie nie uświadczymy więcej dynamicznych momentów, no chyba że do tego zaliczymy cover klasycznego utworu Accept – Princess of a Dawn.

Reszta płyty przygniata nas powolnymi rytmami, momentami niestety dosłownie. Adultery to brat bliźniak utworu tytułowego, i niestety jest to gorszy brat, a na pewno nudniejszy i usypiający. Nowoczesny w brzmieniu Death In Black przykuwa uwagę przy pierwszych przesłuchaniach, bowiem wyróżnia się na płycie swoim soundem, jednak z czasem męczy niemiłosiernie. Wainting For Lunacy To Fine Me znowu jest zbudowany na podobną modłę, co utwór Ressurection; cicho, akustycznie, szepcząco versus głośno, potężnie aczkolwiek powoli i z krzykiem zamiast czystego wokalu. Kojarzy się Opeth, prawda? Szkoda, że panowie z Ressurection uparcie trzymają się w spokojniejszych momentach szeptu, zamiast spróbować po prostu zaśpiewać czystym głosem te fragmenty (a przecież robili to już z umiarkowanym powodzeniem na Shadow’s Dance chociażby!), a szkoda bo momentami akustyczne instrumenty brzmią pięknie, co dobitnie potwierdza bonusowy track: Conspiracy of Silence.

Moim zdaniem potencjał tej płyty zmarnowany został już na etapie nagrywania i produkowania albumu. Złe decyzje wówczas podjęto, bowiem zrobienie kilku niezbędnych zmian w kompozycjach, mogło spowodować, że powstałaby płyta dorównująca nagraniom krajan Godgory z Opeth. Niestety pomimo interesującej zawartości czysto muzycznej, trochę położono produkcję na Ressurection, bo wszechobecny szept męczy, a partie krzyczane do wybitnych również nie należą. Pewne błędy na szczęście naprawiono już na kolejnym LP – War Beyond.

Fot.: Metal Mind

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *