Ceniony instrumentalista i kompozytor, Konrad Kucz, połączył siły z Olą Bilińską, doskonałą wokalistą znaną chociażby z Muzyki Końca Lata. Z tej współpracy narodził się naprawdę udany album zatytułowany po prostu Kucz/Bilińska. Nadarzyła się więc okazja do krótkiej rozmowy z połową duetu, czyli Konradem Kuczem. Zapraszam do rozmowy.
Jakie były początki projektu Kucz/Bilińska?
Pierwsze szkice powstały w 2008 roku jeszcze wspólnie z Karoliną Kozak, która wymyśliła linie wokalne i teksty. Jesteśmy ludźmi zwykle zajętymi kilkoma projektami muzycznymi równocześnie. Fakt ten spowodował, że realizacja tej płyty była ciągle odkładana. Ciągnęło się to niemiłosiernie. To nie sprzyja twórczej atmosferze. W ostatniej fazie produkowania rolę Karoliny przejęła Ola. Dogrywając nowe partie wokalne i instrumentalne oraz pisząc teksty, dodała nowego ducha tej płycie.
Dotychczas działaliście raczej w odmiennych stylistykach muzycznych. Jak wyglądał proces twórczy w Waszym przypadku? Jak wykrystalizował się styl i brzmienie, które możemy usłyszeć na płycie? Jak przebiegał proces kompozycyjny?
Kompozycję szkicowałem formalnie. Były to podkłady instrumentalne pod wokal. Wówczas Ola za pośrednictwem Internetu dostarczała nagrywane „na brudno” swoje pomysły. Kiedy uznawaliśmy, że to mamy, przechodziliśmy do najtrudniejszej fazy – nagrywania i miksowania w studio.
Brzmienie utworów z płyty momentami sięga po najlepsze tradycje polskiej muzyki popowej, rodem z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Natomiast te brzmienia niejednokrotnie łamane są elektroniczno-ambientowymi dźwiękami. Mieliście z Olą spory co do ostatecznego kształtu kompozycji? Jak określiłbyś gatunkowo twórczość Waszego duetu?
Ja staram się zawsze pozostawać swego rodzaju outsiderem. Kocham każdą muzykę. Nie lubię zasklepiać się w jednej stylistyce, choć moje korzenie to rock elektroniczny. Natomiast zdecydowanie od wielu lat Enowski ambient jest dominujący w moich inspiracjach. Tak jak na płycie z Gabą Kulką muzyka rozwijała się formalnie od klasycznych struktur ambientowych. Kolaboracja z muzycznymi osobowościami w procesie produkcyjnym nadawała ostateczny kształt muzyce. W tym wypadku mam na myśli przede wszystkim osobowość Oli, ale także producentów – Filipa Oleckiego (Dizzy Dizzy) oraz Marcina Kleibera (Digital Beast). Starałem się zostawić im jak najwięcej przestrzeni twórczej. Więc śmiało można powiedzieć, że są to produkcje zespołowe.
Na pewno jestem świadomy, że stylistycznie nie wpisujemy się w aktualnie obowiązujące trendy. To bardziej moja decyzja. Ciągle inspiruję się muzyką lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Fascynują mnie te uczciwe, gęste aranżacje na orkiestrę, jakie były wtedy modne. Obecnie coraz częściej odchodzę od klasycznych elektronicznych brzmień na korzyść brzmień akustycznych.
Jaka kompozycja z płyty jest utworem-wizytówką, reprezentatywną dla całości?
Trudno powiedzieć, ponieważ płyta jest podzielona na część typowo piosenkową i na instrumentalną. Myślę, że postawiłbym na piosenkę Lunar.
Płyta ma przebojowy potencjał. Liczysz na to, że w trudnych dla radiowych singli czasach jakiś kawałek przebije się do radiowych playlist i zdobędzie szerszą popularność?
Artystycznie staramy się nie być tak koniunkturalni, w związku z czym liczymy się raczej ze średnim zainteresowaniem wśród młodego pokolenia. Oni są wierni swojej estetyce i ekspresji, a my tu proponujemy jakąś podróż w epokę ich rodziców. Na tej płaszczyźnie możemy się więc nie spotkać. Czas pokaże, czy to, co zrobiliśmy, jest dobre.
Skąd pomysł na scoverowanie Pink Floyd w postaci Cirrus Minor? Podoba Ci się stylistyka wczesnych Floydów?
Z coverami jest problem polegający na tym, że kiedy wybierze się jakiś ewidentny hit, to raczej wiem na sto procent, że cover będzie gorszy od oryginału. Natomiast bywa też tak, że ktoś zaaranżuje na nowo piosenkę, która jest mało znana albo w ogóle nieznana i nagle doceniamy jej ukryte walory. Ja na Floydach się wychowałem. Kocham ich wczesny, psychodeliczny, ambitny i ogromnie twórczy okres.
Czy są artyści, twórcy, którzy wpłynęli na Waszą twórczość i brzmienie? Co było i jest dla Ciebie inspiracją, gdy tworzysz muzykę?
Moim wzorem producenta jest Brian Eno. Szlachetne i szerokie brzmienie jest rozpoznawalne we wszystkich jego produkcjach. W swoim życiu miałem różne etapy inspiracji, od psychodeli, industrialu typu Throbbing Gristle, po piosenkę autorską, a obecnie zdecydowanie muzykę klasyczną. Słucham bardzo dużo Vivaldiego, Keitha Jarretta, ale także muzyki współczesnej – Góreckiego, Lutosławskiego, Arvo Parta.
Kucz/Bilińska to jednorazowy projekt? Nosicie się z zamiarem dłuższej współpracy? Zastanawiacie się już nad kolejnymi nagraniami?
Tego nikt nie przewidzi. To jest uzależnione od ogólnego pomysłu na płytę, ale rozmawialiśmy o możliwości zrealizowania piosenek dla dzieci. To jest dopiero wyzwanie.
Planujecie występy na żywo z piosenkami z płyty?
Oczywiście, że tak. Koncertowanie to zasadnicza powinność, to główna forma promocyjna.
Dziękuję za rozmowę!
Fot.: Marek Sławiński
Przeczytaj także: