Zjednoczone stany miłości

Krzyki kobiet – Tomasz Wasilewski – „Zjednoczone stany miłości” [recenzja]

Szczęście. Wszyscy desperacko go szukamy, choć wydaje się, że do niektórych przychodzi nawet nieproszone. Na tyle znajome, że jego nadejście pozostaje niedostrzeżone. Większość z nas jednak wkłada ogromny wysiłek w bycie szczęśliwym. Wiąże się to głównie z tym, że nie zawsze potrafimy sprecyzować, co nas uszczęśliwi. Niekiedy zdajemy sobie z tego sprawę za późno. Innym razem uświadamiamy sobie to w ostatniej chwili. Nierzadko nasze szczęście jest tożsame z cierpienie innej osoby. Bywa również, że aby je osiągnąć, sami musimy wiele poświęcić i przeboleć. Może się wydawać, że film Tomasza Wasilewskiego Zjednoczone stany miłości to obraz właśnie o tym uczuciu wtłoczonym w metaforyczny tytuł. Ale to mylne, a raczej niepełne wrażenie. Polska produkcja opowiada właśnie o dążeniu do szczęścia – nie jakiegoś wielkiego, niewyobrażalnego, ale do tego zwykłego, nikłego i najprostszego.

Wraz z pierwszymi kadrami filmu przenosimy się do Polski przełomu lat 80. i 90., gdzie główne bohaterki tej smutnej niemal do granic możliwości historii, próbują żyć tak, aby nie wyrządzając zbyt wielu krzywd, zaznać spokoju i szczęścia. Ich historie przeplatają się, raz mijając ledwie zauważalnie, innym razem nachodząc na siebie, a czasem – kolidując ze sobą. Jest kilka takich miejsc, gdzie życia kobiet przecinają się – jak szkoła, klatka schodowa, kościół – lecz nigdy wszystkich naraz i nigdy na tyle wyraźnie, by dostrzec i zrozumieć tę drugą. Opis filmu mówi o kobietach pozornie szczęśliwych, ale to nieprawda. Każdy ich gest, każda mina i każde spojrzenie mówią nam wyraźnie o ich tęsknotach, choć nie zawsze wiemy, za czym tęsknią. Każdy kadr, który wypełniają, jest przesiąknięty krzykiem, który słyszymy niezwykle wyraźnie, choć nie wydobywa się on z ust postaci. Nie słyszą go też mężowie, przyjaciele, sąsiedzi, siostry – zajęci własnymi problemami i poszukiwaniami.  W szarej, nijakiej i pokazanej naturalistycznie rzeczywistości wszyscy pragną czegoś lepszego. Pragną się liczyć, pragną kochać, pragną być obiektem pragnień. Chcą móc chcieć, nie ukrywać się ze swoją żądzą, z marzeniami, za które dadzą się upodlić, z samotnością, którą przerwie tylko przyznanie się do niej. Przez szarość przedziera się krzyk – raz przypomina modlitwę, innym razem obrazoburczą litanię, najczęściej jednak zwykłe, zbyt długo czekające na ujście wołanie.

Zjednoczone stany miłości

Krzyczy więc Agata. Matka nastoletniej córki, żona Jacka, pracująca w osiedlowej wypożyczalni kaset VHS. Jej wołanie może wydawać się wyolbrzymione, przesadzone, bezcelowe. Do kogo krzyczy i po co? Córka nie sprawia problemów, mąż wydaje się być porządnym facetem, pieniędzy na jedzenie wystarcza. Czego chcieć więcej, czego więcej wymagać w tej odradzającej się Polsce? Agata nie radzi sobie ze swoją tęsknotą tym bardziej, że wydaje się zdawać sobie sprawę z tego, że nie do końca ma na co narzekać. Może dlatego jej ból jest największy? Bo sama przed sobą nie ma jak go uzasadnić? Miota się pomiędzy przywiązaniem do męża, pomiędzy jego miłością, domem, córką a uczuciem do miejscowego młodego księdza, który – jak delikatnie daje do zrozumienia reżyser – przynajmniej w pewnym momencie życia również nie pozostawał obojętny na jej osobę. Uczucie Agaty nie ma szans na spełnienie pod kilkoma względami. Ma męża, od którego nie odejdzie bo nawet gdyby chciała i się na to zdecydowała, jest jeszcze powód drugi – mąż ją kocha i niczym nie zawinił. Nawet jej nie zdradził, co mogłoby ułatwić jej tak wiele. Powód trzeci – córka. Czwartym jest oczywiście powołanie obiektu westchnień Agaty. I choć kobieta nie odchodzi od Jacka, oddala się od niego na setki kilometrów, momentami traktuje jak psa, czego niemal od razu zdaje się żałować. Żal jednak nie przeszkadza jej uczynić czegoś podobnego ponownie. Tak, jakby nie panowała nad własnym ciałem, nad własnymi instynktami. Jedną z bardziej poruszających scen w filmie jest ta, w której podczas rodzinnego obiadu, mąż pyta Agatę: Czemu musisz być taką zimną suką? Lecz to nie jego wypowiedź i nie jego obelga uderza widza najbardziej. Nie. W głosie Jacka czuć bowiem miłość i chęć zrozumienia, desperację, z jaką próbuje na nowo zbliżyć się do żony. To wcześniejsze słowa Agaty, które doprowadziły do tej kulminacji emocji, poruszają nas bardziej. Kiedy mąż kładzie jej swoją rękę na jej dłoni, a ona gwałtownie cofa ramię, kiedy bez zastanowienia, tonem, jakby jej się coś wyrwało, jakby niepostrzeżenie wypowiedziała na głos swoje myśli, mówi ni to do siebie, ni do niego: Nie dotykaj mnie. W tym dialogu zawiera się cały dramat ich historii. Zwłaszcza że scena ta została rewelacyjnie zagrana, dzięki czemu chwyta za gardło i każe długo o sobie pamiętać.

ZSM_6_wybrane

Krzyczy więc Iza, dyrektorka szkoły, bezdzietna, niezamężna. Ma siostrę, ale jej historia również znalazła w filmie swoje miejsce, idąc więc śladem smutku i tragedii naszych bohaterek, wiemy, że ona nie może jej pomóc. Zmaga się przecież z własnym bólem. Iza to fasada. Bardzo silnie stara się zachować pozory – jako dyrektorka jest zawsze wyprostowana, elegancka, surowa i poważna, ale uprzejma. Jej pomalowane nienagannie, wąskie jakby od zaciskania smutku usta sugerują jednak nieszczęście. Iza nie ma męża, ale to nie znaczy, że nie kocha. Kocha na zabój, szalenie i długo, ale jej miłość została ulokowana w nieodpowiednim mężczyźnie. I choć śmierć wyjątkowo w tym wypadku z początku zdaje się przychodzić kobiecie z pomocą, wyciąga jednak na światło dziennie prawdę, której Iza przez kilka lat starała się nie dostrzegać. W życiu Karola nie ma dla niej miejsca i zawsze będzie ktoś lub coś, co będzie ważniejsze od niej. Nieważne jak długo się będzie poświęcać i jak wiele będzie w stanie znieść. Ale Iza nie jest kobietą, która z pokorą przyjmuje razy od losu. Jest kobietą dumną i taką, która walczy o to, co jej się należy. A kobieta dumna i wzgardzona to kombinacja niebezpieczna, która musi prowadzić do tragedii.

ZSM_9_wybrane

Krzyczy więc Marzena, tancerka, instruktorka fitness, aerobiku i pierwszego tańca młodych par; siostra Izy. Tak jednak jak Marzena nie słyszy rozpaczliwego wołania swojej siostry, tak Iza pozostaje głucha (choć nie do końca) na jej cierpienie. Siostry wiedzą jednak, że coś je trapi, o czym świadczy dialog w domu tej młodszej. Ale Rozmowa do niczego nie prowadzi, bo pozory są na tyle łatwe w utrzymaniu, że można w nie uwierzyć nawet, kiedy chodzi o kogoś z rodziny. Tak jest prościej i bez komplikacji. Marzena czeka na męża, który wyjechał do RFN do pracy. Jest samotna i znudzona mimo ciągłych zajęć. Dawny tytuł II Miss Polski wciąż jeszcze nie wybrzmiał w jej sercu, wciąż rości sobie prawa do teraźniejszości i rodzi nadzieję na karierę. Marzena chce czegoś więcej, czegoś, co zaspokoi jej głód, ugasi jej pragnienie i stłumi uczucie niedosytu. Ale takie kobiety jak Marzena chyba zawsze pozostają nienasycone, przepełnione żalem za tym, czego nie zdążyły osiągnąć, czego nie udało im się wygrać i czym nie zostały przez los obdarowane. A jednak to właśnie Marzena chowa się za najbardziej żywiołową i wesołą fasadą. Przez chwilę zastanawiamy się więc, zanim jeszcze poznamy jej tęsknoty, jakie nieszczęścia skrywać może przed światem ta piękna dziewczyna?

Krzyczy więc na koniec Renata, nauczycielka języka rosyjskiego w szkole, w której dyrektorką jest Iza. Mieszka w tym samym bloku, w którym Marzena i Agata wiodą swoje szczęśliwe, smutne życia. Czas Renaty jako przedstawiciela edukacji jest policzony, bo na salony wchodzi język angielski, dla rosyjskiego natomiast nie będzie już wiele miejsca. Dom Renaty to rozśpiewana oranżeria, choć drzewek cytrusowych raczej tam nie uświadczymy. Jest jednak sporo zieleni, pośród której latają rozśpiewane ptaki. Renata jest samotna i to jej pragnienie drugiego człowieka krzyczy najgłośniej. Jej serce jest niczym te ptaki – tylko pozornie wolne, wypuszczane z klatki, ale nie dalej niż poza obręb mieszkania. Serce Renaty wyrywa się, świergoce i trzepocze, gdy wreszcie udaje jej się zbliżyć do młodej Marzeny. Na wszelkie sposoby próbuje usidlić dziewczynę – podstępem, wzbudzaniem litości, niekiedy też zwykłymi odruchami przyjaźni. Nie da się nie ulec wrażeniu, że Renata jest lesbijką, że jej uczucie do instruktorki fitness nie jest wyłącznie czysto koleżeńskie. Nie drążyłabym jednak tego tematu. Wydaje mi się, że nie bez powodu reżyser pozostawił tę kwestię mimo wszystko otwartą – nie o orientację Renaty bowiem chodzi ani jej zamiary, lecz o pragnienie bycia zauważonym, chyba największe i najsilniej wywierające wrażenie na widzu spośród pragnień i krzyków wszystkich kobiet.

ZSM_18_wybrane

Krzyki kobiet ubrane zostały w nagie ciała i brzydkie bloki. Zjednoczone stany miłości to bowiem film, w którym nie ma kompromisów. Tutaj nagość to nagość – ani nie eksponowana, ani nie zakrywana ze wstydem czy poczuciem jakiegoś kulturowego tabu. Myli się ten, kto twierdzi, że nagość u Wasilewskiego jest brzydka. Reżyser pokazuje bowiem ludzkie ciało takim, jakie jest, nie upiększa go, ale też na siłę nie uwydatnia jego przywar. Relacjonuje jego wygląd bez osądzania. Jakże symboliczna jednak wydaje się ta nagość, ten brak pruderii, zahamowań i wstydu ciała, podczas gdy dusze naszych bohaterów pozostają ukryte pod setką zbędnych warstw. Okazuje się bowiem, że o wiele łatwiej zrzucić ciuchy i stanąć nago, nawet przed obcą osobą, niż pokazać swoją duszę – choćby najbliższym ludziom. Bohaterki ukrywają się więc ze swoimi uczuciami, uciekają w pozory i fasady, za którymi chowają się nawet same przed sobą. Każda z nich jest nam zupełnie obca i odżegnujemy się od ich żyć, jednocześnie w każdej znajdując jakiś dobrze znany nam element, który tkwi w nas lub tkwił kiedyś. Równie dobrze zresztą historie te mogłyby być historiami mężczyzn. Równie dobrze moglibyśmy spojrzeć na wszystko z perspektywy postaci drugoplanowych – Jacka, Karola, księdza, córki – a otrzymalibyśmy pewnie obraz równie przygnębiający i smutny. Zjednoczone stany miłości to przecież nie jest film ani o kobietach, ani o Polsce wkraczającej w lata 90. Obraz Tomasza Wasilewskiego to obraz człowieka – jego poszukiwań szczęścia, jego złych decyzji, trudnych wyborów, kłamstw, dramatów i zmagań z tym, co najtrudniejsze do zrozumienia i ogłady – własnym wnętrzem, które wciąż o coś prosi, o coś zabiega, czegoś żąda. A zmęczone ciało i dręczone wyrzutami sumienie nie nadążają za potrzebami środka. I tak jest zawsze i wszędzie. Choć oczywiście my, w przeciwieństwie do bohaterek, potrafimy być szczęśliwi. Bo potrafimy, prawda?

ZSM_5_wybrane

Zjednoczone stany miłości stoją na bardzo wysokim poziomie, jeśli chodzi o aktorstwo. Wszyscy świetnie odnaleźli się w szarych, ponurych klimatach filmu, w jego niedopowiedzeniach i unikach. Tutaj trzeba było grać przede wszystkim drobnostkami – mimiką, gestem. Wszyscy pamiętali, że należy pokazać postaci, które mają co najmniej dwie warstwy i to tę ukrytą trzeba pokazać najwyraźniej, ale nienachalnie. Świetnie wykreowała swoją postać Julia Kijowska. Jej Agata jest enigmatyczna, ale pełna kotłujących się emocji, targana i szarpana, miotana wewnętrznie, co jest bardzo mocno wyczuwalne dla widza. Jej bohaterka jest żywa, naturalna i ani razu nie kwestionujemy jej prawdziwości. Równie bezbłędnie zagrała Dorota Kolak, która wcieliła się w samotną Renatę. Jej rola była o tyle wymagająca (poza nieskrępowanymi scenami nagości), że często niema; wiele momentów to minuty ciszy – bo przecież Renata jest samotna – kiedy widzimy ją szykującą kolację, planującą, błąkającą się, smutną i pełną nadziei. Również Magdalena Cielecka i Marta Nieradkiewicz odegrały swoje role bardzo dobrze, choć mam wrażenie, że ta pierwsza miała najmniej do pokazania, jej postać i historia wydają się najbardziej oczywiste, przez co sprawiają wrażenie aktorsko odrobinę mniej wymagających. Nie zawiedli także drugoplanowi aktorzy, wśród których trzeba wyróżnić przede wszystkim Łukasza Simlata, wcielającego się w rolę Jacka, męża Agaty. Simlat nie gości na ekranie często, ale te sceny, w których się pojawia razem z Julią Kijowską, to istny wulkan emocji  – raz buzujących w niemal zastanych ciałach, zaciśniętych ustach i pięściach, innym razem wyrażany krzykiem i energicznym gestem. Nie sposób nie wspomnieć tu o scenie seksu męża i żony – niecodzienna perspektywa, która w kulminacyjnym momencie sprawdza się rewelacyjnie i potęguje odbiór, wyraża w swoim minimalizmie tak wiele z tego, co dzieje się między Agatą a Jackiem, że trudno byłoby w to uwierzyć, nie oglądając filmu. Oprócz tego przełamuje pewne schematy, pokazuje orgazm w zasadzie tylko za pomocą jednej, wyginającej się w spazmach na prześcieradle stopy, a przecież widać w tej scenie zarówno ekstazę i przyjemność, jak i niesprecyzowany ból i żal, poczucie, że nie wszystko jest tak, jak powinno być.

zjednoczone z planu dwa

Zjednoczone stany miłości to niełatwy film i nie dziwię się, że wielu ludzi nie jest w stanie go obejrzeć. Dziwi jednakże oburzenie na nagość, która została pokazana w sposób nie prymitywny czy prostacki, lecz jak najbardziej naturalny. Jeśli więc wstydzimy się własnego ciała i uważamy za brzydkie i niegodne pokazywania, to czy jakikolwiek film, który próbuje pokazać rzeczywistość, a nie przekłamanie, nas zadowoli? Reżyser i scenarzysta przekazuje nam za pomocą tego czystego naturalizmu, że próbuje dotknąć dusz czterech bohaterek, ale nie jest to wcale proste. I choć seans jest przygnębiający, to z pewnością wart obejrzenia. Choć nie jest innowacyjny, to nie zawodzi. Choć emanuje szarością, to ukazuje szeroka gamę kolorystyczną ludzkich zachowań, lęków i pragnień. Ogromnym plusem jest dla mnie także niedomknięcie każdej historii. Kiedy jedna bowiem zbliża się do kulminacyjnego momentu… zamiast finału i wyjaśnienia, zostajemy wciągnięci w następną, a ta również się nie kończy. Sprawia to, że wychodzimy z kina niezadowoleni, nieusatysfakcjonowani i lekko zawiedzeni, ale kiedy zdamy sobie sprawę z tego, jak reżyser mógł zakończyć te cztery opowieści, dochodzimy do wniosku, że być może wolimy sami wymyślić epilogi. Co więcej, mamy nadzieję, że rzeczywistość nie jest aż taką kondensacją smutku i przygnębienia. Chcemy wierzyć, że życie stworzyłoby dla Agaty, Izy, Renaty i Marzeny szczęśliwe zakończenie, bo nie dajemy się nabrać, że takie zgotował im Wasilewski po napisach końcowych.

Zjednoczone z planu

Fot.: AP Manana, dwa ostatnie zdjęcia ( z planu): Andrzej Wencel

Zjednoczone stany miłości

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

2 Komentarze

  • Wyśmienita recenzja, większość moich emocji związanych z filmem jest podobna – Pani Sylwia pięknie ubrała je w słowa.

    • Bardzo dziękuję za miłe słowa. Film niezmiernie mnie poruszył, co starałam się oddać w recenzji :).
      Pozdrawiam serdecznie!

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *