Kto następny? – PHOEBE WALLER-BRIDGE – „KILLING EVE 3” [RECENZJA]

Killing Eve to opowieść o niecodziennej relacji dwóch kobiet: agentki MI6 Eve Polastri (Sandra Oh) oraz psychopatycznej zabójczyni Villanelle (Jodie Comer). W pierwszym sezonie za scenariusz, jak i sam pomysł na produkcję odpowiadała Phoebe Waller-Brigde, w drugim Emerald Fennell, a w trzecim losy serialu trafiają pod skrzydła Suzanne Heathcote. Dotychczasowy mrok nieco się rozjaśnia, ale nie stanowi to dużej wady. Na ekranie pojawia się kilka wyjaśnień poprzednich zagadek, ale znów towarzyszą im pytania. Trzeci sezon Killing Eve jest jak spotkanie ze znanymi nam już dobrze twarzami pamiętamy ich przeszłość, znamy słabości, wiemy, w czym są najlepsze i umiemy obstawić, do czego byłyby zdolne. Trudno nas, jako widzów, zaskoczyć tym, co mogłoby być nowe, nieznajome i dziwne, ponieważ zdawać by się mogło, że zobaczyliśmy już wszystko. To prawda, zobaczyliśmy. Trzecia odsłona to już mniej zaskakujące widowisko, jednak perfekcyjnie trzymające w napięciu. Zabójstw jest mniej, ale dotyczą tych, którzy nie powinni być obojętni oglądającym, a grono osób istotnych dla rozwoju wydarzeń się zawęża. Wydaje się, że pewne relacje stają się spokojniejsze, kiedy inne układy bardziej napięte. Akcja koncentruje się głównie pomiędzy trzema kobietami: Villanelle, Eve i Carolyn. Co z tego wynika? Przekonajcie się, oglądając ten fantastycznie zrealizowany serial.

Tuż po obejrzeniu drugiego sezonu, którego recenzją zdołałam podzielić się już wcześniej, bałam się kolejnej części. Miałam obawy przede wszystkim przed tym, że znów zginie ktoś, kogo jako widz zdążyłam polubić. Ciekawość i przypadek wzięły górę nad obawami, gdyż od razu po finale Killing Eve 2 zaczęłam przyglądać się obsadzie, aby znaleźć odpowiedzi na pytania, z którymi zostawił mnie seans. Nieopatrznie sprawdziłam, kto zagrał w ilu odcinkach i zauważyłam, czyj udział w akcji kończy się w trzecim sezonie, przez co odwlekałam zapoznanie się z najnowszymi ujęciami. Ktoś, z kim pewnie również sympatyzują inni widzowie sezonu pierwszego i drugiego, ginie w pierwszym odcinku trzeciej części serialu i właśnie ta śmierć staje się główną osią fabuły.

Nie chcę zdradzać o czyjej śmierci mowa, ale rozwieję Wasze wątpliwości pojawiające się jako jej konsekwencje: nie będzie to żadna pułapka, zmarły nie ożyje, nic się nie odstanie (kto oglądał poprzednie części, ten wie, że takie pełne nadziei myśli nie są niewłaściwe). Trzeci sezon to kontynuacja znanych już widzom historii i odkrywanie kolejnych kart. Finał wydaje się zaskakująco nietypowy. Być może rozczarowujący pod pewnymi względami, ale i dający nadzieję na ciąg dalszy opowieści, która od pierwszych scen otwierającego sezonu zmieniła się diametralnie.

Brak odpowiedzi na fundamentalne pytania w końcówce rodzi ciekawość, ale powstrzymuje ją nieco empatyczne podejście związane z chęcią powstrzymania działań serialowych zabójców – doświadczonych, jak i przypadkowych. O dysonansie poznawczym towarzyszącym kwestii postrzegania moralności pisałam już przy okazji poprzedniej części, ale jest on najzwyczajniej nieodłączną częścią samego pomysłu na scenariusz. Może chęć ratowania kolejnych bohaterów nie wiąże się z samą empatią, ale też z egoizmem, gdyż każde pożegnanie tego, do którego się przyzwyczailiśmy, nie jest niczym przyjemnym.

W kwestii przyjemności Killing Eve to serial niebywale przyjazny dla oka pod względem estetyki. Wszystkie kadry, po raz kolejny, zostały wyjątkowo dopracowane – zgranie barw, świateł i sposób prowadzenia kamery są zjawiskowe. Znów zachwycać można się grą aktorską. Jodie Comer w roli Villanelle jest elektryzująca, tajemnicza i rozbrajająca, ale staje się nieco bardziej przewidywalna oraz… trochę bardziej stabilna emocjonalnie, chociaż chyba jedynie w kwestii podejścia do Eve (jestem przekonana, że nie zgodzą się z tym zdaniem wszyscy).

Wyglądająca zabójczo blondynka (Wygoda jest ważna dla śmiertelnie chorych. Mnie uczyli, że mam wyglądać zabójczo.), spotyka się ze swoją nauczycielką Dashą (Harriet Mary Walter), która jako lekkoatletyczna duma ZSRR wstąpiła do KGB, by trafić do tajemniczej organizacji Dwunastu i szkolić młodzież na bezwzględnych zabójców. Dasha w cętkowanym kostiumie i ze swoim nad wyraz rosyjskim akcentem to postać dopracowana równie starannie, jak jej podopieczna. Villanelle, przejmując jej styl, wydaje się jej młodszą kopią i najgenialniejszą zabójczynią Dwunastu, choć jak dodaje mentorka: jej samej jeszcze nie dorównuje.

Młodsza wersja Dashy dąży do awansu w organizacji, przyjmuje kolejne zlecenia, jednak nie wydają się one tak spektakularne, jak w poprzednich częściach. Wciąż ma kontakt z Konstantinem, obok którego na ekranie pojawia się córka Irina, przejawiająca podobieństwa do psychopatycznej osobowości Villanelle. Kim Bodnia po raz kolejny perfekcyjnie wciela się w rolę tego, któremu świszczą nad głową kule z napalmu. Współpraca z Dwunastoma, FSB i MI5 wymaga od niego coraz większych kombinacji, więc w czarnym gangsterskim stroju od udzielania odpowiedzi ucieka w charakterystyczny, tubalny śmiech.

Eve Polastri przeżywa postrzał w Rzymie przez tą, z którą połączyło ją wspólne zabójstwo, ale nie pracuje już dla MI6. Po przeżytej traumie stara się wieść przeciętne, monotonne życie, lepiąc koreańskie pierożki dla londyńskiej restauracji i wypijając wieczorami litry wina. Niko, jej partner, znalazł się w szpitalu psychiatrycznym i nie chce mieć z nią nic wspólnego, a z kontaktów z MI6 pozostała jej znajomość z Kennym, który po odejściu z wywiadu zaczął pracować dziennikarsko.

Splot wydarzeń sprawia, że odwiedza ją Carolyn Martens, aby poinformować o potrzebie rozwiązania kolejnej zagadki związanej z działalnością Dwunastu. Do Carolyn przyjeżdża za to córka, Geraldine (Gemma Whelan), która stara się pomóc matce w ekspresji emocji. Nie na wiele się to zdaje, gdyż ich odmienne charaktery wywołują jedynie nieporozumienia, a to, co powinno je na pierwszy rzut oka (czy też według Geraldine) jednoczyć, oddala od siebie jeszcze bardziej.

Główne śledztwo toczy się poza murami MI6, jednak czasem przekracza progi budynku, a z czasem okazuje się, że nie mogłoby się bez tego rozwijać. Pewne jest tylko, że ograniczone zaufanie do współpracowników w brytyjskim wywiadzie to podstawa. Carolyn nonszalancję znów miesza z chłodem i powagą, zaciskając usta nawet wtedy, kiedy oczy stają się wilgotne bardziej niż zwykle, a za działania na własną rękę w minionych odsłonach otrzymuje w agencji wywiadu nadzór w postaci Paula Bradville’a (Steve Pemberton).

Kreacja, którą stworzyła Fiona Shaw, jest iście mistrzowska. Eve współpracuje z redakcją The Bitter Pill, znów wpadając na trop narcystycznej Villanelle, ale ich dawny układ odradza się na nieco innych – rzec by można: dojrzalszych – zasadach (może poza sceną w autobusie…).

Nieco więcej dowiedzieć możemy się o strukturze i hierarchii w organizacji zlecającej zadania zabójcom, ale też potwierdzić podejrzenia o jej bezwzględności. Villanelle w końcu ma możliwość powrotu do korzeni w Mateczce Rosji, który kończy się… można podejrzewać, jak.

Jej spotkanie z matką wiąże się z ewolucją postrzegania przez kobiety wzajemnej relacji, a chęć rozładowywania emocji silnymi uderzeniami czy ochota na zadawanie bólu wydają się wręcz zapisane w genach. Rosyjska rodzina Oksany została wykreowana bardzo ciekawie i wiarygodnie, a scena tańca do Crocodile Rock Eltona Johna wydaje się tak zwyczajna w porównaniu do całej reszty rozgrywających się w serialu, że wzbudza sympatię pomieszaną ze zdziwieniem. Wyprawa ta odsłania złożoność postaci Villanelle, która od czułości przeskakuje do chęci zemsty, a dzieląc się swoimi przeżyciami, wzbudza współczucie.

Kariery, jakie rozpoczęły główne bohaterki: agentki i zabójczyni – jak się okazuje – trudno w pełni porzucić, a doznanie wyrzutu adrenaliny spowodowane poważnymi zagrożeniami wydaje się niesamowicie uzależniające. Pełne wyzwolenie się z podjętej przez siebie misji sprawia wrażenie niewykonalnego, szczególnie jeśli obie postacie w dalszym ciągu się przyciągają. W trzecim sezonie jednak to postać Eve pozostaje w cieniu, podczas gdy Villanelle odsłania przed widzami kolejne strony swojego życiorysu. Konfrontacje bohaterek nie przeważają na ekranie, dając tym szansę na intensyfikację w czwartym sezonie. Są jednak wyjątkowo elektryzujące i doskonałe dialogowo. Więź bohaterek okazuje się inna niż dotychczas, a fascynacja zdaje się mieć potencjał przemiany w… przyjaźń?

Trzeciej odsłonie Killing Eve nie brakuje powagi, momentami groteskowego humoru, intrygi oraz immersyjnego wpływu na oglądającego. Fabuła wciąż opiera się na relacjach: nieco toksycznej Konstantina z Villanelle (fantastyczna scena rozmowy po wyskoczeniu spod kołdry), zabójczej – Dashy z podwładną (zapadająca w pamięć scena na polu golfowym), intrygującej – Eve z Villanelle (nienaganna scena podczas tańca i wzruszająca na moście), chłodnej – Carolyn z córką, czy też formalnej z Eve, pełnych nieufności pomiędzy współpracownikami MI6 oraz w gronie podwładnych Dwunastu.

Myślę, że nie mogę w recenzji pominąć scen rozgrywających się w Polsce i oburzenia Polaków ukazaniem fragmentu kraju będącego oddaloną od cywilizacji wsią, w której ludzie poruszają się między innymi furmanką. Być może jest to nieco abstrakcyjny obraz dla tych, którzy takich rejonów Polski nie znają, ale fala oburzenia nie wydaje mi się najwłaściwsza. Te sceny mogły rozegrać się równie dobrze na Słowacji, Rumunii, w Rosji czy w każdym innym państwie, ponieważ nie miały na celu bycia jego wizytówką, ale realizowanie koncepcji ujętej w scenariuszu. Żałować można jedynie tego, że język polski nie wybrzmiał tak, jak brzmieć powinien, ale nie jest to ani główny wątek, ani wyjątkowo istotna dla całości kwestia, do której uwagi mają zapewne tylko Polacy.

Po raz kolejny ścieżka dźwiękowa została idealnie dopasowana do rozgrywających się na ekranie zdarzeń, od lekkości po mrok, od Tiene La Tarara Marisol, przez Dear Diary Moody Blues, po She’s My Witch Fireflies.

Trzeci sezon Killing Eve przynosi zmiany zachodzące w bohaterkach, które w scenie finałowej obfitują w nowe wnioski dotyczące ich dziwnego wzajemnego zainteresowania. Ze szpiegowskiego thrillera wypełnionego morderstwami serial zmienia się w opowieść o aspektach bardziej psychologicznych niż dotychczas. Choć nie odbiega poziomem od sezonu drugiego, to jednak oddala się od pierwowzoru autorstwa Phoebe Waller-Bridge. Suzanne Heathcote w scenariuszu zapomina o kształcie znanej już widzom obsesji na swoim punkcie obu bohaterek, skupiając się na ewolucji jednej z nich. Jest inaczej, ale wciąż ciekawie i wciągająco, a niewyjaśnione wątki dają wiele możliwości na fantastyczną ich kontynuację w czwartej odsłonie.

RECENZJA Killing Eve 1

RECENZJA Killing Eve 2


Serial Killing Eve 3 obejrzycie na HBO GO

des

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *