W Zwycięstwie albo śmierci Robert J. Szmidt zakończył sagę Pola dawno zapomnianych bitew brawurowo i bez trzymanki, co zresztą chwaliłem w swojej recenzji. Jestem zachwycony przede wszystkim brutalnością fikcyjnej rzeczywistości, którą autor wykreował na potrzeby swoich powieści; brak tu zaraźliwej cukierkowatości wielu space oper, gdzie człowiek jest pępkiem wszechświata. Podziwiałem dotychczasowe dokonania Roberta J. Szmidta i nie ukrywam – czekałem na więcej. I tak powstała Ostatnia misja Asgarda, bo jeśli wierzyć medialnym przekazom, to właśnie fani wpłynęli na decyzję o kontynuowaniu opowieści. Co prawda, spodziewałem się raczej odrębnej opowieści z przygotowanego już uniwersum, ale przecież darowanemu koniowi się nie zagląda tam gdzie nie trzeba. Problem w tym, że jeśli ktoś tworzy epilog do tak soczyście zamkniętej historii, jest ryzyko, że coś może pójść nie tak.
No i, kurwirtual, miałem cały czas złe przeczucie. Z jednej strony dostałem kolejną opowieść z fascynującego uniwersum, ale bałem się, że historia obierze zły kurs. Fabularnie Ostatnia misja Asgarda rozpoczyna się zaraz po wydarzeniach z poprzedniej części, chociaż 150 lat od zniszczenia Ziemi – jak może pamiętacie, okręt szczęśliwie uratował się z masakry, naruszając horyzont zdarzeń i przeniósł się w przyszłość. I, naturalnie, Ruttę i pozostałych uciekinierów interesują dwie rzeczy: kto odpowiada za zniszczenie Ziemi oraz czy są jedynymi ocalałymi przedstawicielami homo sapiens. Pytania odpowiednie, do których nie miałem zastrzeżeń, bo to było przecież logiczne postępowanie w takiej sytuacji. Tylko że z każdym kolejnym rozdziałem w mojej głowie kiełkowała obawa, że skończy się to jednak zbyt prosto.
Rozczarowanie tym większe, że tak, jak w poprzednich tomach, Robert J. Szmidt nie szedł na łatwiznę i wielokrotnie pokazywał, że nieprzewidywalne komplikacje są w jego prozie na porządku dziennym. Poszukiwania przez ocalałych ludzkiego śladu życia było intrygujące i trzymało w napięciu, chociaż okazało się nie być tak wielkim przełomem, jak Rutta i spółka się spodziewali. Powiem więcej, brak jasnej odpowiedzi i pozostawienie więcej niewiadomych niż rozwiązań wcale nie okazało się być marnotrawstwem – w literaturze chyba zbyt często oczekujemy odpowiedzi na wszystko, zapominając, że w życiu nie zawsze odkryjemy prawdę. Dzięki temu w Ostatniej misji Asgarda pustka Wszechświata i samotność ocalonej eskadry wydaje się jeszcze bardziej przytłaczająca. Nikt w końcu nie znalazł magicznej odpowiedzi na wszystko pod przysłowiowym biurkiem. Ale do czasu, bo nadchodzi kulminacja, a w w niej…
Nie wiem, czy to kara za nasze – czytelników – grzechy, pychę i rosnące żądania wobec pisarzy. Nie wiem, czy autor zastosował tutaj eksperyment socjologiczny, drocząc się z nami i zrobił nam psikusa na zasadzie: „chcieliście, to teraz macie”. A może Robert J. Szmidt faktycznie w ten sposób chciał zamknąć historię Ziemi. Jakby nie było to przykro mi to mówić, ale autor zastosował rozwiązanie, które w moim odczuciu jest drogą na skróty. Zastosowanie pętli czasowej to tak naprawdę najgorsze, co mogło Pola dawno zapomnianych bitew spotkać. Nie dość, że odziera z tajemniczości finał Zwycięstwa albo śmierci, to robi to naiwnie. Nigdy nie byłem fanem tego typu rozwiązań fabularnych w science-fiction i żałuję, że tutaj również autor nie zostawił tej zagadki niewyjaśnionej. Poczułem się, jakby właśnie znikąd przyszło wyjaśnienie wielkiej tajemnicy, bo tak by wypadałoby zrobić. Aż nie chce mi się wierzyć, że podczas gdy w dotychczasowej sadze autor tak skrzętnie ukrywał wiele sekretów i karmił nas niedopowiedzeniami, zastosował właśnie taki manewr.
Tak, jestem rozczarowany piątym tomem Pól dawno zapomnianych bitew, bo uważam że powstał albo zbyt szybko, albo pod niepotrzebnym naciskiem. Robert J. Szmidt wciąż ma talent w przedstawianiu mrocznego Wszechświata, gdzie nie ma miejsca dla człowieka. Temu nie można zaprzeczyć i w Ostatniej misji Asgarda również to widać. Ostatni dialog, który wyjaśnia faktyczne losy Ziemi, ma równie ciekawy wydźwięk w kontekście uniwersalnego prawa Wszechświata – i to również mi się podobało. Szkoda jednak tego wielkiego zgrzytu, o którym pisałem wyżej. Jako czytelnik dostałem nauczkę pokory i wstrzemięźliwości, bo okazuje się, że nie zawsze na wszystkie pytania powinniśmy chcieć znać odpowiedź.
Nie przeczytałem jeszcze ostatniej części, i prawdopodobnie nie zrobię tego. Dlaczego, ano dlatego że czytając cztery wcześniejsze tomy, miałem wrażenie że poza ”Łatwo być bogiem” , każda kolejna część jest pisana na akord. Szczytem kunsztu autora było poświęcenie śmierci głównego bohatera (o którego przygodach czytamy w czterech tomach) pół wersu tekstu, dobrze że ogóle był łaskaw dać czytelnikom znać jak to się stało. W każdej kolejnej części lawinowo przybywa banałów i niedorzeczności, pojawiają się niepotrzebne wątki, w czasie gdy te kluczowe znikają, by zostać marginalnie jednowersowo zamknięte dwa rozdziały dalej. Za dużo marynistyki , za mało sf, widać że pan Robert ma spore braki z fizyki ( choćby stygnięcie helonu w próżni wywołało u mnie uśmiech).
Gdybym poprzestał na przeczytaniu pierwszej części, byłbym zachwycony pomysłem. Zapowiadała się bomba , niestety po drodze wyszedł kapiszon.
Na tej stronie wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? ZGADZAM SIĘ
Manage consent
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
1 Komentarz
Nie przeczytałem jeszcze ostatniej części, i prawdopodobnie nie zrobię tego. Dlaczego, ano dlatego że czytając cztery wcześniejsze tomy, miałem wrażenie że poza ”Łatwo być bogiem” , każda kolejna część jest pisana na akord. Szczytem kunsztu autora było poświęcenie śmierci głównego bohatera (o którego przygodach czytamy w czterech tomach) pół wersu tekstu, dobrze że ogóle był łaskaw dać czytelnikom znać jak to się stało. W każdej kolejnej części lawinowo przybywa banałów i niedorzeczności, pojawiają się niepotrzebne wątki, w czasie gdy te kluczowe znikają, by zostać marginalnie jednowersowo zamknięte dwa rozdziały dalej. Za dużo marynistyki , za mało sf, widać że pan Robert ma spore braki z fizyki ( choćby stygnięcie helonu w próżni wywołało u mnie uśmiech).
Gdybym poprzestał na przeczytaniu pierwszej części, byłbym zachwycony pomysłem. Zapowiadała się bomba , niestety po drodze wyszedł kapiszon.