The Lifter

Pędząc ku niebu – Tides From Nebula – „Safehaven” [recenzja]

Okładka Safehaven idealnie oddaje miejsce, w którym znajduje się dzisiaj Tides From Nebula. Zespół zdaje się wspinać na sam szczyt i pytanie tylko, kiedy zakończy się ów triumfalny pochód. Wydaje mi się, że nieprędko.

To już czwarta płyta w dorobku polskich postrockowców. Wydaje się, że od momentu pojawienia się na rynku Aury w 2009 roku minęło niewiele czasu, a mimo to zespół zdążył zdobyć rzeszę fanów, nie tylko w Polsce, ale i za granicą, stając się jednym z czołowych przedstawiciel postrocka na starym kontynencie. Owo uznanie nie wzięło się znikąd, bowiem zespół potrafi nagrać wspaniałe płyty, jak idealny Earthshine wyprodukowany przez Zbigniewa Preisnera. Komercyjnym przełomem w karierze kwartetu okazał się zaledwie poprawny Eternal Movement, w którym nad brzmieniem czuwał Christer-André Cederberg. Nieprzypadkowo wymieniam w tym miejscu postacie Preisnera i Cederberga. Pierwszy nadał płycie Eartshine pewnego symfonicznego, klasycznego posmaku, powodując, że kompozycje Tides From Nebula stały się dosłownie epickie. Natomiast ten drugi spowodował, że Eternal Movement mieniła się paletą kolorów i barw, jakże charakterystyczną dla jego produkcji.

W tym miejscu muszę przyznać, że Eternal Movement z dzisiejszej perspektywy jest najsłabszą płytą w dorobku Tides From Nebula. Nawet wydany własnym sumptem debiut przyćmiewa chyba trochę jednak przesadzony brzmieniowo album, z którego dzisiaj ciężko mi w pamięci przywołać melodię, temat, fragment czy partie gitar, z których przecież zasłynęli Tidesi. Być może zauważyli to sami muzycy, być może fani informowali swoich idoli, że droga, którą powziął zespół na Eternal Movement nie jest najlepszym rozwiązaniem. Zespół przed nagraniem Safehaven miał dwie opcje: spróbować szukać równie dobrego producenta jak Cederberg albo spróbować powrócić do korzeni i album wyprodukować samemu, o własnych siłach, będąc od początku do końca odpowiedzialnym za brzmienie i ostateczny jego kształt. Tides From Nebula wybrali drugą drogę i stawili czoła wyzwaniu, z którego wywiązali się w stu procentach.

Safehaven na pierwszy rzut oka wydaje się być właśnie powrotem do tego, co znaliśmy z Aury i w mniejszym stopniu z Earthshine. Ale to tylko pozory, bowiem zespół sukcesywnie wprowadza do swojego portfolio nowe elementy i stylistyczne zabiegi, niespotykane na płytach formacji. Oczywiście Tidesi nie rezygnują z misternego tkania dźwiękowych pejzaży, które w odpowiednich momentach przełamywane są potężnymi uderzeniami gitar, jednak w których coraz więcej jest sprężeń i noise’owego brudu (Traversing). Zespół dalej zachwyca słuchacza swoim charakterystycznym frazowaniem gitar (Knees to the Earth), pamiętając o odpowiednim szafowaniu nastrojem i dynamiką.

Tides From Nebula - We Are The Mirror (official audio)

Kwartet nie unika eksperymentów, czego świadectwem są zabarwione ambientem Colour of Glow The Lifter, w którym ostatnie akordy fortepianu są jednym z piękniejszych momentów na Safehaven. Wspaniale ponadto wypadają wokalizy w utworze tytułowymi w połączeniu z dźwiękową opowieścią zespołu. Otwierający płytę Safehaven zbliża słuchacza na dzień dobry do muzycznego nieba. Jednak sielskie brzmienia, ta kraina łagodności, potrafi być niejednokrotnie przełamywana mocniejszymi dźwiękami, jak we wspomnianym Traversing, a szczególnie w We Are The Mirror, gdzie obcujemy z najcięższą odsłoną zespołu w jego dziejach. Ten kawałek to chyba największe zaskoczenie. Pełen mrocznych, industrialnych akcentów, z niemiłosiernie okładaną perkusją przez Tomasza Stołowskiego, wydaje się zwiastować zmiany, jakie nastąpią w brzmieniu Tides From Nebula w przyszłości. Fantastycznie zespół żongluje nastrojami, intensywnością, dynamiką na Safehaven. Jest różnorodnie, nie ma nudy, ale nie ma też krzty przesady. Zespół idealnie rozłożył akcenty, poukładał elementy układanki w jedną całość, nie myląc się praktycznie nigdzie.

Tides From Nebula kończy pięknym Home, będącym hołdem dla zmarłego niedawno gitarzysty Riverside – Piotra Grudzińskiego. Lepiej się nie dało zakończyć tej płyty. Płyty, która wydaje się idealnym podsumowaniem, spięciem klamrą dotychczasowego dorobku formacji. Wydaje mi się, że kolejny LP przyniesie diametralne zmiany w stylu zespołu, czego jutrzenkę mogliśmy uświadczyć gdzieniegdzie na Safehaven. Niemniej Tides From Nebula powrócili do formy z debiutu i z Earthshine i stworzyli kolejny kapitalny album.

Fot.: Mystic

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *