Kultura w biegu – o co chodzi?
Nie każda refleksja o kulturze musi czekać na wielogłos, redakcyjny konsensus albo 3000 znaków i trzy poprawki. Czasem coś Cię porusza – albo wręcz przeciwnie, kompletnie nie rusza – i chcesz to powiedzieć. Już, teraz, bez zbędnych wstępów. I właśnie do tego powstała Kultura w biegu.
To cykl krótszych, bardziej osobistych i szybkich tekstów, w których redaktorzy Głosu Kultury dzielą się pierwszymi przemyśleniami na temat filmów, seriali, muzyki, książek czy gier. Nie znajdziesz tu klasycznych recenzji – zamiast oceniania, będzie analiza, obserwacja, czasem wyładowanie frustracji albo krótki zachwyt. Zawsze szczerze, często świeżo po premierze, bez spiny.
Dlaczego „w biegu”?
Bo kultura nie czeka. Bo premiery się sypią, algorytmy pędzą, a my nie chcemy już oglądać świata zza ogona trendu. Chcemy reagować szybciej. I dzielić się tym z Wami – nie idealnie, ale prawdziwie.
Czytajcie nas, komentujcie, nie zgadzajcie się albo potakujcie. . Na pierwszy ogień idzie Mateusz Cyra i jego przemyślenia na temat pierwszych odcinków serialu HBO – To: Witajcie w Derry.
Rozpoczynam nowy cykl „Kultura w biegu”, a na pierwszy ogień idą dwa premierowe odcinki serialu To: Witajcie w Derry. Akcja tej produkcji HBO Max rozgrywa się w 1962 roku w słynnym miasteczku Derry – miejscu, gdzie zło czai się pod pozorami normalności. Do miasta przybywa nowa rodzina, a w tym samym czasie znika mały chłopiec. Wydarzenie to wstrząsa kilkoma mieszkańcami, głównie młodymi bohaterami, którzy zaczynają dostrzegać, że w Derry dzieje się coś bardzo niepokojącego. Pierwsze odcinki wprowadzają nas w klimat pozornie sielskich lat 60., jednak szybko wyłania się mroczna atmosfera – pełna narastającego strachu i tajemnic kryjących się tuż pod powierzchnią zwyczajnego życia.
Serial jest prequelem znanej historii o Pennywise’ie, ale nie oczekujcie tu na razie wyskakującego z każdej lodówki klauna. Twórcy (Andy i Barbara Muschietti) stawiają na powolne budowanie napięcia. Derry z lat 60. początkowo wydaje się uroczym, nostalgicznym miejscem – mamy znajome uliczki, stare kina, klasyczne amerykańskie diner’y – ale w powietrzu wisi coś złowrogiego. Już od pierwszych scen czuć, że pod fasadą serdeczności mieszkańców kryje się strach, a być może i coś znacznie gorszego. To: Witajcie w Derry stara się wejść widzowi pod skórę nie tyle krwawą jatką (choć i na to jest miejsce), co dusznym klimatem i niepokojem narastającym z każdą minutą.
Problematyka i klimat serii
Twórcy serialu wyraźnie próbują nadać tej historii głębszy kontekst społeczny. Na pierwszy plan wysuwa się wątek rasizmu i wykluczenia – nowo przybyła czarnoskóra rodzina Hanlonów od początku spotyka się z niechęcią i wrogością miejscowych. Derry w latach 60. zostaje pokazane jako mała społeczność pełna uprzedzeń: każdy obcy jest tu traktowany jak zagrożenie. To ciekawy zabieg, bo serial sugeruje, że nadprzyrodzone zło ma ułatwione zadanie w miejscu, gdzie ludzie sami z siebie czynią życie koszmarem. Strach rodzi się tu nie tylko z obecności potwora, ale też z nienawiści, przemocy i obojętności zwykłych mieszkańców. Ten motyw – że ludzkie okrucieństwo i lęk karmią większe Zło – wybrzmiewa całkiem mocno.
Jednocześnie To: Witajcie w Derry porusza tematy samotności i traumy. Bohaterowie (zwłaszcza ci młodsi) mierzą się z bardzo osobistymi lękami i poczuciem winy, które materializują się pod postacią różnorakich koszmarów. Każde dziecko zdaje się mieć swojego demona – czy to traumę związaną z rodziną, czy innym doświadczeniem – a miasteczko Derry tylko czeka, by te słabości wykorzystać. Brzmi to wszystko ambitnie i na papierze mogłoby naprawdę działać: dostajemy horror, który nie polega wyłącznie na jump scare’ach, ale dotyka też realnych problemów społecznych i emocjonalnych. Niestety, po seansie dwóch odcinków muszę stwierdzić, że wykonanie nie zawsze dorasta do tych ciekawych założeń.
Moje uwagi po dwóch odcinkach
-
Serial na razie mnie nie porywa. Mimo znajomych i przyjemnych lokacji oraz fajnego, kingowego klimatu grozy, coś mi tu nie gra od samego początku. Niby wszystkie elementy układanki są na miejscu, ale brakuje iskry, która przykułaby moją uwagę na dobre.
-
Dialogi wypadają sztucznie. Rozmowy między bohaterami często brzmią nienaturalnie, jakby były wyuczone na siłę. Zdarzało mi się wyłapywać kwestie, które wybijały mnie z rytmu oglądania – bohaterowie mówią rzeczy, w które trudno uwierzyć, przez co cierpi wiarygodność scen.
-
Mieszkańcy Derry są przerysowanie niesympatyczni. Większość postaci w miasteczku pokazano jako ludzi mało życzliwych, pozbawionych empatii, wręcz burkliwych. Jakby twórcy na każdym kroku chcieli podkreślić, że to najbardziej złe miasteczko w historii popkultury. Po co aż tak to uwypuklać? Subtelność gdzieś uleciała, a przez ten brak równowagi obraz Derry wydaje się jednowymiarowy i z góry zaplanowany.
-
Sceny z potworami są nierówne. Nie czepiam się samych potworów – w końcu w obu częściach Tego też były pokraczne i przerysowane, bo filtrujemy je przecież przez wyobraźnię dzieci. Problem w tym, że wykonanie tych sekwencji nie zawsze przekonuje. Czasem coś w strukturze scen grozy podskórnie mi przeszkadza – trudno mi zawiesić niewiarę i dać się przestraszyć. Poza jedną sceną z „ogórkowym tatą” (czyli koszmarem Lilly w sklepie spożywczym), nie czułem, by te manifestacje strachu wynikały bezpośrednio z unikalnych lęków bohaterów. W większości przypadków wyglądają raczej jak losowe straszydła, przez co trudno się nimi przejąć.
-
Wątek militarny intryguje, ale rozwija się ślamazarnie. Najciekawszy dla mnie element to tło wojskowe – jest w serialu rozbudowany motyw związany z bazą wojskową (rodzina Hanlonów ma tu swoją historię). Czuję, że drzemie w tym największy potencjał, jednak twórcy odkrywają karty z prędkością leniwca ze Zwierzogrodu. Trochę cierpliwości jeszcze mam i liczę, że powolne budowanie tej tajemnicy w końcu się opłaci.
-
Trudno mi zaangażować się w tę historię. Nie wiem, jak to twórcom wyszło, ale póki co oglądam Witajcie w Derry jakby z dystansu. Nie jest tak, że strasznie się nudzę – akcja potrafi przykuć uwagę miejscami – ale brakuje mi silniejszych emocji i więzi z postaciami. Na ten moment kibicuję właściwie tylko jednej bohaterce, Lilly, bo jako jedyna wzbudziła moją sympatię i jakieś emocje. Reszta postaci pozostaje mi obojętna, co nie wróży dobrze, jeśli chodzi o chęć dalszego śledzenia ich losów.
Ocena po 2 odcinkach: 5/10.
Na razie To: Witajcie w Derry prezentuje się przeciętnie. Pomysł na pokazanie genezy zła w Derry od strony społecznej i psychologicznej jest ambitny, ale wykonanie pozostawia niedosyt. Klimat jest, tematyka ważna – szkoda tylko, że brak tu iskry, która sprawiłaby, że naprawdę wciągnę się w ten serial. Mimo wszystko dam mu jeszcze szansę, licząc że kolejne odcinki rozwiną skrzydła i naprawią początkowe potknięcia.





![Sztuka sekwencyjna dla opornych – Scott McCloud – „Zrozumieć komiks” [recenzja] zrozumieć komiks](https://www.gloskultury.pl/wp-content/uploads/2021/04/scott-mccloud-zrozumiec-komiks.jpg)
![Wielogłosowa opowieść o fotografii - Co robi zdjęcie? - Bartosz Flak [recenzja] fotografii](https://www.gloskultury.pl/wp-content/uploads/2025/07/fotografii-380x300.png)




