Kurier Władysława Pasikowskiego to film, który nie wbija widza w fotel. Cała akcja dotyczy misji Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Czy bohaterowi uda się wykonać misję powierzoną mu przez ważne osobowości w polityce? Od powodzenia jego zadania zależy przyszłość Warszawy i całej Polski. To on ma przekazać władzom podziemnego państwa, że w przypadku wybuchu powstania, Anglia nie pomoże walczącym w stolicy.
To jest nieprawdopodobne, ile ten mężczyzna musiał przeżyć podczas podróży do Warszawy. Jan Nowak-Jeziorański patrzył śmierci w oczy nie raz. Jednak zawsze robił to z odwagą w sercu. Z filmu Pasikowskiego wyłania się obraz człowieka, który pragnie za wszelką cenę wypełnić zadanie. Ludzie wokół nie rozumieją rangi jego misji, traktują go powierzchownie, mimo że przez wojska niemieckie jest ścigany. Wysłano nawet za nim list gończy. Podczas seansu poznajemy również człowieka niesamowicie inteligentnego i sprytnego, co nieraz pomaga mu uniknąć kłopotów. Mamy więc wspaniały obraz Polaka, którego nazwisko każdy z nas na pewno słyszał, ale jego historię zna już niewielu.
Film był w znacznej mierze reklamowany jako kino akcji. Może właśnie stąd pojawiły się głosy, że jest to polska odpowiedź na Jamesa Bonda. Prosiłabym jednak o nieporównywanie Nowaka-Jeziorańskiego do agenta brytyjskiej królowej. To są zupełnie dwa różne światy. Obu bohaterów łączy ważna do wypełnienia misja, która ma uratować ludzi, a może nawet i jakiś kawałek świata. Obaj są odważni i sprytni, ale żyją w zupełnie odmiennej rzeczywistości. Dotyczy ich inny etap historii, miejsce, okoliczności. Mam wątpliwości, czy ten film jest naprawdę bogaty fabularnie. Widz raczej sam przewiduje kolejne sceny. Na przykład wie, że bohaterowie uciekną z płonącego wiejskiego domu; albo że Niemiec nie rozpozna przebranego za konduktora głównego bohatera. Doszukujemy się jakichś zagadek, tajemnic, znaków, ale niczego takiego nie znajdujemy. Samo zakończenie filmu kończy się uśmiechami bohaterów i wybuchem powstania. Trochę to wszystko przesłodzone jak na film wojenny.
Jedyne, co pozostaje po tym filmie, to fakt, że alianci zabrali Polskę jednemu okupantowi, a dali drugiemu. W zasadzie na tym wątku opiera się cała fabuła filmu oraz rozmowy większości bohaterów. Widz, który nieco dokładniej przygląda się kolejnym obrazom, zobaczy na ekranie warszawską ulicę z chodnikiem dla niewidomych przed przejściem dla pieszych. Albo nasze współczesne studzienki kanalizacyjne. Bardzo raziło mnie to w oczy. Biegający Niemcy, którzy zabijają Polaków na ulicy, która jest dostosowana dla niepełnosprawnych – takich błędów się nie popełnia. Nie w takich produkcjach.
W Kurierze obok znanych nazwisk – takich jak Woronowicz, Pazura, Królikowski, Zamachowski – pojawiło się równie dużo młodych, początkujących aktorów. Do tego grona zalicza się Philippe Tłokiński, który gra głównego bohatera. I radzi sobie z tym zadaniem naprawdę bardzo dobrze. Jest to aktor, który ratuje ten film.
Dziełu Pasikowskiego przysłużył się Krzysztof Zalewski, który nagrał piosenkę promującą film. Jak mówi sam piosenkarz, miał to być utwór, który mógłby żyć swoim życiem, takim pozafilmowym. Świetnie mu się to udało. Piosenka Kurier doskonale wpisuje się w samą postać głównego bohatera wykreowanego przez Tłokińskiego.
Mam taki sen / Choć to daleko, w końcu dojdziemy tam / Mam taki sen / Że nasze dzieci oglądają nowy świat.
Moja ocena? Takie 6/10 – nie czuć w tym filmie Pasikowskiego, ale punktuje za to muzyka i młodzi aktorzy, którzy podołali zadaniu, czasem nawet lepiej niż nazwiska znane od wielu lat.
Fot.: Kino Świat