Alcest

Lampka ostrzegawcza – Alcest -„Kodama” [recenzja]

Francuzi z Alcest zebrali na Kodamie wszystkie dotychczasowe elementy ze swojej twórczości i połączyli w jedną, spójną całość, która składa się na album – wizytówkę, który niekoniecznie musi się okazać najlepszą płytą w ich dorobku.

Alcest to fenomen, który łatwo wyjaśnić, tłumacząc, że łączy progresywno-rockową estetykę, z black-post metalowym ciężarem i post-rockowymi plamami, które podbijały serca słuchaczy w poprzednich latach na całym świecie, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że ten ostatni  z wymienionych gatunków doszedł do ściany i zespoły takie jak właśnie Alcest są niewątpliwym oddechem dla coraz bardziej hermetycznej sceny. No właśnie, muzycy Alcest odważnie odeszli od wypracowanych wcześniej gatunkowych schematów i zaproponowali oryginalną mieszankę wyżej wymienionych stylistyk skąpanych w baśniowo-bajkowym klimacie.

Kodama zdaje się kontynuować te wątki, bowiem już sam tytuł odnosi się do przyjętego w japońskiej kulturze mitu o duchach ukrytych w lesie, które są niejako strażnikami lasu i chronią go przed ludźmi. Te odniesienia są widoczne jedynie w warstwie literackiej płyty, ponieważ Alcest muzycznie nie zamierza skręcać w kierunku muzyki dalekowschodniej. Co więcej, zespół nie planuje wolt stylistycznych czy też nie dokonuje kolejnego kroku w przód, a jedynie korzysta z tego, co dotychczas wypracował. Dlatego fani francuskiego duetu mogą spodziewać się długich, sennych, shoegaze’owych kompozycji jak ta tytułowa, z drugiej strony Alcest na Kodamie nie boi się zagrać mocniej, z długimi fragmentami, gdzie rządzi growl wokalisty, pięknie przełamany czystym śpiewem (Eclosion, Je Suis D’ailleurs).

Alcest - Kodama [taken from "Kodama"]

Niekiedy Alcest na Kodamie rezygnując nieco ze swojego charakterystycznego brzmienia, wypada zaskakująco konwencjonalnie, nie różniąc się tym samym od kapel im konkurencyjnych (Oiseaux de proie). Momentami wręcz wieje nudą (Untouched czy niepotrzebny, bezsensowny zapychacz w postaci pełnego szumu i trzasków Onyxa). Strasznie nierówna ta płyta i mam wrażenie, że Neige w tym momencie kariery niespecjalnie ma pomysł, co zrobić dalej. Kodama to płyta bezpieczna, którą fani spokojnie zaakceptują, a ci, którzy nie mieli okazji zapoznać się z muzyką Francuzów mają okazję, aby poznać stylistykę zespołu zamkniętą w jednopłytowej pigułce, a potem można chłonąć cudeńka, jak Écailles de Lune, Les Voyages De L’Âme czy nawet Shelter. Nie chcę wyrokować spadku formy, zaniku dotychczasowej formuły, bo chyba na takie osądy jest zdecydowanie zbyt wcześnie, natomiast przy każdym kolejnym odsłuchu Kodamy zapalała mi się lampka ostrzegawcza, która informowała, że nastąpił spadek jakości w muzyce Alcest, a co najgorsze Neige zaprzestał eksperymentów, zamykając się w bezpiecznym dla siebie stylistycznym kokonie, próbując tworzyć kompozycje, które chociaż w dużej mierze są naprawdę dobre, to jednak dają do zrozumienia, że są młodszym rodzeństwem utworów z poprzednich płyt, a z młodszym rodzeństwem – wiadomo – bywa różnie. Kodama to tylko poprawny album, szczególnie że Alcest dotychczasowymi płytami podnosił bardzo wysoko poprzeczkę. Oby to nie był początek zjazdu tego fantastycznego projektu (3/5).

Fot.: Prophecy Records

Alcest

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *