k-essence

Łapać nieuchwytne momenty – wywiad z Bartkiem Księżykiem, liderem K-essence

Świat nie znosi próżni. Po rozpadzie NeLL, jeden z muzyków formacji, Bartek Księżyk, powrócił czym prędzej do swojego solowego projektu K-essence i nagrał płytę o wszystko mówiącym tytule: We Prefer The Night. To całkiem dobry powód do rozmowy z artystą. Zapraszam do lektury.

To już druga płyta K-essence. W sumie, co spowodowało, że parę lat temu powołałeś do życia solowy projekt?

Kiedyś robiłem remixy Nine Inch Nails i wrzucałem je do sieci pod pseudonimem K-essence. Po nagraniu Dogs and Horses zostaliśmy wystawieni do wiatru przez label, który miał tę płytę wydać. Zacząłem wtedy pisać utwory, które okazały się nie do końca pasować do NeLL. K-essence już miałem i postanowiłem, że to będzie statek, którym te nowe utwory będą pływać.

Czym We Prefer The Night wyróżnia się od swojego poprzednika, czyli Prince of Pawns?

Przede wszystkim składem. Prince of Pawns była płytą nagraną prawie w całości przeze mnie. Na We Prefer The Night jest cały skład. Prince jest bardzo introwertyczny i nostalgiczny. We Prefer The Night ma więcej „mocnego uderzenia”. Ktoś ładnie zauważył, że Książę Pionków to jedna osoba czająca się w rogu szachownicy. Druga płyta to już We Prefer The Night.

Bardzo mi się podoba brzmienie – jest ono niezwykle żywe, a zarazem odpowiednio surowe. Płyta momentalnie przenosi w świat zadymionego baru, pełnego ludzi. Zresztą gdzieś przeczytałem, że płytę faktycznie nagrywaliście w barze. Ile w tym prawdy?

Wszystko jest prawdą. Nagrywaliśmy ją w barze Katofonia, z tą różnicą, że nie wolno tam palić. Miejsce to ma ciekawą akustykę – z miejsca, w którym graliśmy, rozciągają się w przeciwne strony dwa długie korytarze. Chodziło nam o trzy ujęcia ambientu – krótkie, średnie i dalekie. Tak nagrywano, zanim wymyślono maszyny i software do robienia przestrzeni w nagraniach (Vide: Led Zeppelin). Można tym uzyskać niepowtarzalny efekt.

W zapowiedziach prasowych można wyczytać, że K-essence gra „gruz rocka”. Jak to rozumieć?

Cała ta muzyka jest zbierana z gruzu. Z zasłyszanych fraz, powtórzonych elementów. A poza tym, łapie nieuchronne momenty, które wszystko zmieniają. Wyobraź sobie człowieka, który właśnie skoczył z dachu i sekundę później się rozmyślił. Co musi się dziać w jego głowie? Albo stary budynek, który widzi nadciągającą z ogromną siłą kulę burzącą. Gruz rock to łapanie tych nieuchwytnych momentów. To chwytanie chwil, po których najczęściej już nic nie ma.

Lekko kabaretowy, rzekłbym wodewilowy We Prefer The Night, to jakby utwór manifest. Dlaczego noc jest lepsza od dnia?

Bo świat ma łagodniejsze krawędzie i „zaokrągloną górkę” (©Tomasz Jerzy Tumidajewicz). Bo ludzie są bardziej otwarci, nie muszą tak bardzo gonić jak za dnia i mają wybór czy pójść spać, czy robić coś fajnego. A cała reszta jest wytłumaczona w piosence.

Claim The World za to jest bardzo brytyjski, co podkreśla tekst. W ogóle na płycie, w lirykach znajduje się mnóstwo innych lokacji, jak Praga, Berlin, Wenecja. Skąd wiązł się w Twoich tekstach motyw podróży?

W każdym mieście, do którego jadę, znajduję jego genius loci. I mniejsza tu o ciekawostki czy zabytki, bo te są wszędzie, w większej czy mniejszej liczbie. Chodzi mi bardziej o nieuchwytny zestaw czynników, takich jak smak, zapach, temperatura, światło. Piąta esencja. One są naczyniem dla wspomnień i inspiracji stamtąd wyniesionych. I one są tylko moje i to jest piękne. Poza tym podróże kształcą.

Co jest niezbędne, aby impreza trwała wiecznie, jak w This Party Isn’t Over?

Biała, krystaliczna miłość.

Bathe and Forget jest mowa o próbach radzenia sobie z problemami w życiu. Ale wydaje się, że te próby nie działają, nie odnoszą skutku, że potrzeba często poważnych zmian w życiu, aby pójść do przodu. Słuszne są moje interpretacyjne tropy?

Tak. Pisałem ten utwór już z dystansu, zdawszy sobie sprawę, w jakiej sytuacji znalazła się osoba wówczas bardzo mi bliska i jak bardzo to rzutowało na mnie i na to, jakie iluzje i wymówki tworzyłem dla siebie i dla niej. Chyba jeden z bardziej osobistych utworów na tej płycie.

Płyta mieni się mnóstwem inspiracji muzycznych, w dodatku wydaje się, że bardzo różnych. Gdzie szukać ich źródła, które pomoże je nazwać i sklasyfikować?

Wychowałem się na Pearl Jamie i Jimie Jarmuschu. Ostatnio włączyłem dawno niesłuchaną Vitalogy i prawie się popłakałem. Słucham Toma Waitsa, czytam Bukowskiego, lubię Lanę del Rey i Nicka Cave’a, PJ Harvey, SOHNa i Vitalic; uwielbiam pretensjonalność Sebastiana Horsleya, kocham Chrisa Cornera. Nie będę dalej wymieniać, bo nie chcę nikogo pominąć.

DANGEROUS MAN (Official Video)

Nie sposób nie zapytać o brutalny i bezkompromisowy teledysk do Dangerous Man. Inspiracja filmami Quentina Tarantino przy tworzeniu teledysku jest, jak rozumiem, nieprzypadkowa? Jaki jest Twój ulubiony film tego reżysera?

To miał być bardziej Roberto Rodriguez. A mówiąc o Quentinie, to wskazałbym na Inglorious Basterds. Znam ten film na pamięć. Mistrzowska opowieść lingwistyczna.

Wydaje się, że w Dangerous Man odszedłeś w sferze tekstowej od opisów ponurej rzeczywistości, a przedstawiłeś historię stworzoną wyłącznie w Twojej wyobraźni. Kim jest tytułowy Dangerous Man? Dlaczego jest niebezpieczny?

Bo ludzie się go boją i wydaje im się, że taki jest. On sam w sobie nie jest niebezpieczny. To kombinator, który nadrabia miną; czasem działa brutalnie, ale w gruncie rzeczy chce dobrze. W końcu zaopiekował się córką człowieka, z którego głowy zrobił abażur.

Planujesz koncerty z materiałem z We Prefer the Night?

Tak. Niemcy i Polska na razie (Reklama: Wszystkie informacje koncertowe zawsze na www.facebook.com/kessencemusic).

Nie sposób nie zapytać się o przyczyny rozpadu Twojego poprzedniego zespołu NeLL, który moim zdaniem był jednym z ciekawszych przedstawiciel krajowej sceny indie. Co się stało, że NeLL jest już jedynie przeszłością?

Bardzo dziękuję za te słowa. NeLL jest mi wciąż bardzo bliskie. W noc sylwestrową słuchałem Dogs and Horses po dość sporej przerwie i byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, że to dalej tak działa. Tym bardziej doceniam ten ogrom pracy włożony w cały zespół przez cały zespół, dwa longplaye i te magiczne sesje nagraniowe w Tonn Studio z Krzyśkiem Tonnem i Maćkiem Stanieckim. Poszliśmy w inne strony, bo priorytety stały się inne. Trochę szkoda, ale cóż. W utworze 6 a.m.Dogs and Horses jest taki tekst: remember all the good times, remember when we laughed. Może kiedyś jeszcze coś. Byłoby fajnie. Off topic: myślałem, że to moje nazwisko jest najtrudniejsze do wymówienia. Jak bardzo się myliłem.

Dziękuję za rozmowę!

Fot: cantaramusic.pl

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *