łapiąc oddech

Kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie – Amy Koppelman – „Łapiąc oddech”

Bagatelizujemy ją. Nagminnie, systematycznie, bezproblemowo  –  niemal bez mrugnięcia okiem. Nie traktujemy jej na równi z chorobami, które fizycznie atakują narządy. Nie mówimy komuś, u kogo zdiagnozowano nowotwór: „Weź się w garść”. Nie dziwimy się, patrząc na osobę ze złamaną nogą: „Przecież masz dom, rodzinę, pieniądze, niczego ci nie brakuje. Jak możesz mieć złamaną nogę?”. A przecież nasza psychika jest najsilniejszym, ale jednocześnie najbardziej kruchym organem. Od którego w dodatku tak wiele zależy. Dlaczego więc tak uparcie, od pokoleń, bagatelizujemy depresję? Dlaczego ludzi, którzy na nią cierpią, posądzamy o dramatyzowanie, lenistwo, przesadę? Być może dlatego, że ich nie rozumiemy. Amy Koppelman w książce Łapiąc oddech, książce na tyle 30 lat temu kontrowersyjnej, że wiele wydawnictw odrzuciło jej publikację, podchodzi do tematu depresji odważnie. Pokazuje nam ją od środka. Nie stara się, abyśmy zrozumieli jej bohaterkę, Julie, jej zmagania z depresją. Ale robi wszystko, abyśmy zrozumieli, że osoba niedotknięta tą chorobą, nie zrozumie tej, która na nią cierpi, ponieważ żyją w dwóch różnych światach. Ale brak zrozumienia nigdy nie powinien wykluczać wsparcia, a już na pewno nie powinien być powodem do bagatelizowania lub  –  co gorsza  –  negowania. 

Łapiąc oddech ukazało się w Polsce nakładem wydawnictwa Replika, a Głos Kultury objął książkę patronatem medialnym.

Julie Davis ma wszystko. Wszystko. Tylko ślepiec twierdziłby inaczej. Ładny dom, przystojny, pracowity, kochający mąż. Luksus tego, że nie musi pracować, a i tak starcza im na życie na poziomie. Zdrowe, rumiane dziecko. Czy jest coś, czego mogłaby mieć lub chcieć więcej? Julie Davis jest szczęśliwa. Jaki jest jej sekret? Otóż Julie Davis wygląda na szczęśliwą. To przepis jej matki, z pewnością przekazywany z pokolenia na pokolenie. Ten, kto czytał debiut Douglasa Stuarta, Shuggie Bain, doskonale wie, że matka głównego bohatera, na wskroś nieszczęśliwa Agnes, również stwarzała te same pozory. A pod nimi była najnieszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Zarówno swojej małej galaktyce, jak i w tej ogromne, obejmującej całe światy i całe eony.

Julie zachorowała na depresję niedługo po urodzeniu synka. Nie zostaje nam powiedziane wprost, czy miała wcześniej skłonności do tej choroby, a depresja poporodowa przyspieszyła jej rozwój, czy wszystko zaczęło się właśnie od niej. Nie ma to jednak większego znaczenia. Stan Julie był na tyle poważny, na tyle nie radziła sobie ona z rzeczywistością (która z boku wyglądała tak bajkowo), że postanowiła się od niej uwolnić. Kobieta została uratowana, w szpitalu odpowiednio się nią zaopiekowano, dostała odpowiednie leki, regularnie odwiedza lekarza. Bierze też odpowiednie lekarstwa, które mają uzupełnić braki tego, co powoduje u niej depresję. Kiedy ją poznajemy, leki nie działają jeszcze z całą swoją mocą  –  na to potrzeba czasu. Julie jednak tego czasu nie ma, bo kiedy jej synek ma roczek, okazuje się, że kobieta jest znowu w ciąży. A leki mogą wpłynąć negatywnie na płód. Postanawia, będąc pod stałą opieką specjalistów i męża, a także mając pomoc do dziecka i domowych prac, urodzić, przetrwać i znów zmierzyć się z tym samym bólem. Z tym samym lękiem. Z tą samą otchłanią.

Amy Koppelman podjęła się ryzykownego zadania, pokazując nam prawdziwe oblicze depresji. A ono wcale nie jest piękne. Nie jest ani filmowe, ani książkowe. Dlatego Julie jest bohaterką odpychającą. Denerwuje nas, drażni, mamy ochotę nią potrząsnąć. Przewracając kolejne strony lektury, widzimy, jak nic, nawet ona sama, nawet jej racjonalne argumenty, nie docierają do jej pełnego wiecznej paniki i ciemności świata. Julie przejmuje się błahostkami. Przejmuje się również swoim wyglądem, opinią innych, nawet mężczyzny obsługującego windę. Martwi się tym, jak zmieniło się jej ciało po porodzie, tym, że już nigdy nie będzie Julie przed dzieckiem. Mogłoby się wydawać, że depresja Julie jest nieprawdziwa, że kobieta myśli wyłącznie o swoim wyglądzie, o jakichś nic nieznaczących brzoskwiniach, a dziecko, malutki, uroczy chłopczyk, który powinien być dla niej całym światem, tylko jej przeszkadza. Ale Julie choruje na depresję. Prawdziwą. Najprawdziwszą z prawdziwych. A Amy Koppelman wie, że to nie jest ani ładna, ani łatwa do opisania choroba. Wie, że osoba, która na nią cierpi, właśnie taka bywa dla otoczenia  –  jawi się jako męcząca, odpychająca, infantylna. To wszystko wynika jednak z tego, jak bardzo nie rozumiemy jej i tego, co się z nią dzieje. A od tego tylko krok do zbagatelizowania, które z kolei pogłębia problem.

Depresja poporodowa to choroba, która jest stosunkowo częsta, choć niestety rzadko diagnozowania. A kobieta, która urodziła dziecko, jest wystawiona na tyle prób, lęków i stawiana przed tyloma wyzwaniami i przed taką presją, że samo to jest cholernie trudne do przejścia. Dziś, w dobie Facebooka i Instagrama cukierkowy obraz macierzyństwa, zwłaszcza tych pierwszych tygodni i miesięcy, to norma. I choć głosów, które odczarowują ten obraz, jest coraz więcej, wciąż nie są one wystarczające i odpowiednio słyszalne. Nikt nigdy nie przygotuje nas na to, czym jest macierzyństwo. Zwłaszcza te pierwsze kilkanaście, kilkadziesiąt miesięcy. Połóg, nierzadko trauma po porodzie, niezrozumienie tego, co dzieje się z naszym organizmem, brak panowania nad czymkolwiek, zwłaszcza nad emocjami. Presja bycia nawet nie tyle idealną, ile po prostu dobrą matką, nieprzespane noce (nie kilka czy kilkanaście, ale kilkadziesiąt, a nawet kilkaset). Dobre rady i świadomość, że ta istota, która jeszcze przed chwilą była częścią naszego ciała, jest zależna tylko i wyłącznie od nas. A my od niej. Poczucie, że nie panujemy nad własnym ciałem i mózgiem, że nad niczym nie mamy kontroli. I choć jednym z głównych tematów, jakie autorka porusza w Łapiąc oddech, jest to, że depresja nie zależy od okoliczności, że może na nią zachorować zarówno biedny, jak i bogaty, samotny, jak i otoczony kochającą rodziną, spełniony, jak i wypalony zawodowo  –  to jednocześnie warto pamiętać, że kobiety mierzące się z depresją poporodową lub baby bluesem, nierzadko mierzą się również z takimi dodatkowymi wyzwaniami jak opieka nad high need baby czy D-MER, o którym wciąż tak niewiele się mówi, a które potrafi z najszczęśliwszej na świecie matki niemowlaka uczynić (choćby na kilkadziesiąt sekund) psychiczny i fizyczny wrak człowieka. Jeśli do tego dorzucimy panujące i powtarzane niemal jak mantra, że wszystko jest kwestią organizacji i chęci i że każda matka może po porodzie reklamować seksowną bieliznę, a między zdjęciami zrobić milion rzeczy w domu i jeszcze spełniać się zawodowo, znaleźć czas na spotkania towarzyskie i oczywiście nie narzekać i nie rozmawiać o dziecku (żeby nie być monotematyczną)  –  trudno wyobrazić sobie, by te pierwsze miesiące, kiedy zmienia się całe nasze życie i ciało, miały być łatwe.

Łapiąc oddech w dosadny sposób pokazuje również, że choć wsparcie bliskich, ich pomoc i przynajmniej próba zrozumienia, znaczą bardzo wiele, to  –  tak jak w przypadku każdej innej choroby  –  nie wystarczą. Potrzebne są leki i terapia. Ponieważ depresja to choroba. I tak jak Julie Davis, tak żaden inny chory nie wybrał jej sobie, nie zapracował na nią, nie przyczynił się do niej, nie jest jej winny. Tak jak Julie Davis możesz mieć wszystko  –  być piękną młodą matką, mieć wspaniały dom, całodobową opiekę do dziecka, luksusy i celebrytów wśród znajomych męża  –  a w środku będziesz i tak mierzyć się z otchłanią i próżnią, których nie rozumiesz.

Łapiąc oddech to książka niełatwa nie tylko ze względu na poruszaną tematykę, ale także przez sposób, w jaki została napisana (co oczywiście wiąże się z problematyką). Łapiąc oddech to w znacznej części zapis chaotycznych myśli cierpiącej Julie, co dla czytelnika może okazać się z jednej strony męczące, z drugiej jednak, taki zabieg jeszcze dosadniej przedstawia nam obraz osoby z depresją  –  osoby, którą przerastają zwykłe czynności, jak zrobienie zakupów, a przyrządzenie posiłku dla rodziny urasta do rangi nieprawdopodobnego wyczynu, jak wspięcie się na najwyższy szczyt. Ten, zdający się czasem nieskładnym potokiem zdań, zapis, który tworzy ostatecznie Łapiąc oddech, sprawdza się rewelacyjnie, bo pokazuje Julie od środka, ale też zdajemy sobie sprawę, jak jawi się ona dla otoczenia.

Łapiąc oddech porusza jeszcze jeden wątek, coś, co przypomina, jak ważni w kształtowaniu naszej osobowości i tego, jak będziemy w przyszłości zmagać się z życiem i  –  przede wszystkim  –  jak będziemy na siebie patrzeć, mają nasi rodzice, nasze stosunki z nimi, to, jak nas traktują, jak traktują siebie, relacje międzyludzkie i czy szanują innych ludzi i siebie. W tym, jak wielki wpływ na nią mają relacje z ojcem, Julie przypomina inną bohaterkę, również graną przez Amandę Seyfried (to ona bowiem wcieliła się w Julie Davis w filmowej adaptacji Łapiąc oddech) z obrazu Ojcowie i córki. Uzależniona od ojca matka, podporządkowująca całe swoje życie po to, by podobać się mężczyźnie, by być przez niego kochaną i zauważaną; ojciec, którego wiecznie nie ma, który oszukuje i zdradza, który opuszcza matkę mimo jej starań o to, by być kobietą, której się pragnie  –  to wszystko ma ogromny wpływ na obecne życie Julie, na to, jak wygląda jej małżeństwo. Po skończonej lekturze, aż trudno uwierzyć, że to wszystko autorka zmieściła na zaledwie 240 stronach.

Łapiąc oddech to bardzo trudna lektura  –  zarówno przez wzgląd na podejmowaną tematykę, jak i na formę, w jakiej została napisana. Chaotyczny niekiedy potok myśli Julie sprawia, że czytelnik czuje się zagubiony, wrzucony na głęboką wodę, czuje, że choć ma dostęp do myśli bohaterki  –  nadal jej nie rozumie. I o to właśnie chodzi, tak właśnie wygląda depresja, bo nie mamy szans zrozumieć tej osoby. Choćbyśmy bardzo chcieli. Przez historię Julie idzie się ciężko, zwłaszcza że podczas lektury towarzyszy nam świadomość, że tego typu historie rzadko kiedy kończą się dobrze. Łapiąc oddech to trudna lektura, ale jednocześnie bardzo ważna i bardzo potrzebna. Może nie tyle do zrozumienia, ile do zdania sobie sprawy, że pewnych spraw nie da się zrozumieć bez doświadczenia ich. 

Depresja nie jest tematem do ignorowania, bagatelizowania czy żartów. Żadna depresja, ta poporodowa również nie. Każdy z nas zasługuje na to, by, kiedy choruje, otrzymać nie tylko pomoc i wsparcie, ale także, by spotkać się z racjonalnym, poważnym podejściem do naszej choroby. Byśmy sami uwierzyli, że nie jest ona naszą winą, że potrzebujemy pomocy i że zasługujemy na to, by ją otrzymać. Historia Julie opowiedziana w Łapiąc oddech  jest dodatkowo o tyle wstrząsająca, że bardzo na swój sposób surowa i nietypowo opowiedziana. Im większy dostęp autorka daje nam do myśli Julie, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że jej nie rozumiemy. Ponieważ zdrowy nigdy nie zrozumie bólu, który trawi chorego. Jednak tej otchłani, tej próżni nigdy nie wolno bagatelizować. Nie wolno z niej drwić. 

 

I była zgroza nagłych cisz. I była próżnia w całym niebie!

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Bolesław Leśmian – Dziewczyna

łapiąc oddech

łapiąc oddech

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *