Literatura najwyższej próby – Seweryna Szmaglewska – „Dymy nad Birkenau” [recenzja]

Bardzo ciężko o połączenie piękna i brutalności, a kiedy mowa o literaturze obozowej, praktycznie zawsze z ciężkim sercem mówi się o owym pięknie. Ale piękno prozy Seweryny Szmaglewskiej to coś, co sprawiło, że jej niewyobrażalnie trudną relację z pobytu w KL Auschwitz-Birkenau, można uznać za literacko wybitną. O czym to świadczy? O niezatraceniu swego człowieczeństwa, co było nadrzędnym celem oprawcy, jakim były nazistowskie Niemcy pod panowaniem Hitlera, ale także katem był każdy pojedynczy strażnik obozowy i każdy, kto przyczynił się do rozkręcenia i podtrzymania machiny zagłady. Autorka Dymów nad Birkenau nie zatraciła w sobie tego piękna, nie złamała się, zachowała w sobie ducha. To piękno literatury pokazała w jednej z najwybitniejszych książek o obozie. Jak wiele musiała przeżyć, jak wiele doświadczyć i jak bardzo pragnęła żyć, możemy przekonać się w jej książce, która jest tak dokładna w opisie miejsca kaźni, że była materiałem oskarżenia przeciw hitlerowcom w Norymberdze, a sam Międzynarodowy Trybunał poprosił autorkę o zeznania.

Dymy nad Birkenau są w pewien sposób raportem z miejsca tak strasznego i tak okrutnego, że pokolenia przed piekłem II Wojny Światowej by w to nie uwierzyły, co więcej, wielu do dziś nie dopuszcza do siebie faktów, negując istnienie zjawiska Holocaustu. Seweryna Szmaglewska z bardzo drobiazgową wręcz szczegółowością opisuje życie więźniów w KL Auschwitz-Birkenau – obozu koncentracyjnego, w którym od roku 1941 (kiedy to miały miejsce pierwsze eksperymenty związane z jednoczesnym uśmierceniem wielu osób) trwały masowe mordy, a od roku 1943 pierwsze masowe palenie zwłok w specjalnie do tego skonstruowanych krematoriach – każde z dwóch większych mogło spopielić 1440 ciał na dobę, te dwa mniejsze paliły około 768 ciał. Powtórzę się, ale napiszę – na dobę. Dla mnie, mimo dużego już zgłębienia tematu, poszczególne liczby nadal robią piorunujące wrażenie.

Na ściany, podłogi, cegły, padła tu krew i opowiada o ludziach, którzy tu ginęli. Zostali tam, gdzie polała się ich krew. To nic, że ściany później zabielono wapnem. Te ściany są nadal czerwone.

Dziennik obozowy Seweryny Szmaglewskiej nie zawiera w sobie ani grama upiększenia, koloryzowania czy nawet tego, co wielu z nas uznałoby za podstawę tego typu literatury – nadziei. Gdzie jest nadzieja w Dymach nad Birkenau? Nie ma żadnej. Autorka nie sili się nawet o jakąkolwiek myśl, która pozwoliłaby, aby w jej sercu zapłonęła iskra. Spisana, w kilka miesięcy po ucieczce z marszu śmierci, książka, jest trwałym świadectwem jej kondycji psychicznej, ale też odzwierciedleniem tego, że w miejscach takich jak obóz koncentracyjny, nadzieja po prostu nie istnieje. Pobyt Szmaglewskiej w Auschwitz najpierw naznaczony jest strachem, strachem tak ogromnym, że nie do uniesienia rzez jedną kruchą istotę ludzką. Zobojętnienie, które później przychodzi jest następstwem wydarzeń, które rozgrywały się na jej oczach codziennie i nieustannie – to pochody śmierci i tytułowe dymy nad Birkenau.

Kto z idących nie zaczynał wtedy dnia pytaniem:”Ileż dni jeszcze?”. Gdy czas płynął, nie przynosząc zmian, zastąpiono dni w pytaniu tygodniami, później miesiącami. Lecz minęły lata i ciągle tak samo wschodzące słońce witało kolumny szaro-pasiastych postaci w drodze do pracy. Wtedy jednak brakło już sercu odwagi pytać: „Kiedy?”.

Z relacji autorki wyłania nam się bardzo jasny obraz obozowego życia. To jak wygląda rozkład dnia haftlinga (więźnia) jest szczegółowo opisane – apel, wyruszenie do pracy, głodowe racje, jakie mają zastąpić posiłek i niewiele maja z nim wspólnego. Trzeba mieć naprawdę wytrzymałość, żeby już o tym czytać i niezwykle silne nerwy. Opisy epidemii wszawicy oraz to, jak więźniarki radziły sobie z higieną, z wszechogarniającym brudem, insektami i ludzką podłością oraz sadyzmem ze strony strażników. Łzy same cisną się do oczu na myśl o piekle przeżywanym dzień po dniu, chwila po chwili, gdzie czasem nawet sen nie daje wytchnienia, bo po nim następuje kolejny straszny dzień.

Jedna tylko rzecz zajmuje jej myśl, której zrozumieć nie może i nie może przestać się nią zajmować. Powtarza ciągle to samo: Przecież Niemcy to ludzie. I my, Żydzi, też ludzie. Tak? My, Żydzi, jesteśmy ludźmi i Niemcy są również ludźmi.

Dymy nad Birkenau nie mogą podlegać typowej recenzji. Ta książka jest tak ważna i nieustannie potrzebna. Aby nikt nie musiał już zadawać sobie pytań jak ze słów powyżej. Aby nikt nie musiał już cierpieć i oddawać życia w imię nieokreślonej ideologii, czyichś chorych planów i ambicji. W Dziennikach czasów wojny Zofia Nałkowska umieściła ważny cytat: Ludzie ludziom gotują ten los, aby później, w spisanych już Medalionach, użyć zmienionej formy jako motta: Ludzie ludziom zgotowali ten los – forma przeszła sugeruje koniec barbarzyństwa. Te krótkie zdanie to kwintesencja okrutnej prawdy o obozach zagłady i masowej eksterminacji ludności. Być może, dzięki literackim relacjom takim jak Dymy nad Birkenau, będziemy w stanie pamiętać i starać się nie dopuścić do powtórzenia historii, ale myślę też, że zło zawsze znajdzie sposób – czy to w ten czy inny sposób, aby zniszczyć w człowieku to, co najpiękniejsze.

Fot.: Prószyński i S-ka

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *