louca

Pierwszy gwizdek – Bruno Dequier – „Louca – 1 – Piłka w grze!”

Bycie nieudacznikiem, zwłaszcza wśród rówieśników, a także przed oczami obiektu naszych westchnień, potrafi spędzać sen z powiek. Szkołę po latach wspominamy zarówno z sentymentem, jak i z ulgą, że ten czas jest już za nami. Ci, którzy mieli więcej szczęścia, byli popularni wśród kolegów i koleżanek, cieszyli się szacunkiem i powodzeniem. Ci, którym tego szczęścia zabrakło, bywali wyśmiewani, a czas spędzony w szkole był dla nich istną katorgą, odliczaniem do ostatniego dzwonka. Oczywiście nie brakuje także tych, którzy znaleźli się między tymi dwiema skrajnościami, jednak nie o nich dziś rozmawiamy. Komiksowa seria Louca od wydawnictwa Egmont opowiada bowiem o takim typowym szkolnym nieudaczniku, jednak robi to z humorem, oszczędzając czytelnikowi przykrych wspomnień, a skupiając się na akcji, dynamicznym rozwoju sytuacji, w dodatku z tytułowego bohatera robiąc raczej pociesznego gapę aniżeli życiowego marudę, który szybko by nas zanudził. 

Louca to chłopak, z którym mógłby się zapewne utożsamić niejeden uczeń szkoły średniej. Wtedy, kiedy najbardziej przydałoby się, żeby pokazał się z dobrej strony, spotyka go pech i wychodzi na wierzch jego gapiostwo. Potyka się, obrywa piłką, przewraca. Oczywiście na oczach przepięknej Julii, o której Louca marzy we śnie i na jawie i niczego nie pragnie bardziej, niż zaimponować atrakcyjnej szkolnej koleżance. Jednak nasz bohater, jak to czasami bywa, kiedy już spotyka obiekt westchnień (w dodatku po swojej kolejnej porażce), krzyczy na niego, próbując tym samym ukryć swoje zażenowanie. Najlepszą obroną jest atak – i ta prawda sprawdza się niestety zawsze, bez względu na to, w jakim wieku jesteśmy. Louca nie radzi sobie nie tylko, jeśli chodzi o koordynację i powodzenie u płci przeciwnej, ale także w nauce. Przed nim ważny egzamin, który jest jego ostatnią szansą, by się zrehabilitować w oczach nauczycieli. Co ciekawe jednak, w domu Louca zdaje się kompletnym przeciwieństwem samego siebie ze szkolnych murów. A wszystko za sprawą młodszego brata, który uwielbia Loucę, który widzi w nim bohatera i niepokonanego, pewnego siebie licealistę, który ze wszystkim sobie poradzi. W czterech ścianach nasz bohater musi więc robić wszystko, by ten wizerunek podtrzymać. Nie chce sprawić chłopcu zawodu. Jednak to sprawia z kolei, że dodatkowo czuje się jak oszust.

Wszystko zmienia się, kiedy Louca próbuje pod osłoną nocy wykraść arkusze egzaminacyjne, sądząc, że to jedyny sposób, by móc zdać test. Przez okno widzi… jak mu się zdaje – ducha. I choć na początku w popłochu ucieka, sądząc, że ma zwidy, wkrótce on i Nate (bo tak nazywa się zjawa przystojnego chłopaka będącego mniej więcej w wieku tytułowego bohatera) nawiązują specyficzną relację, która ma pozwolić Louce przestać być nieudacznikiem, zyskać szacunek i być może nawet, kto wie, względy pięknej Julii. Nate jest bowiem doskonałym piłkarzem, zamierza więc wykorzystać swoje umiejętności, by wyszkolić swojego nowego przyjaciela. Dlaczego? Czy widzi w nim siebie? Czy jest to jakieś zadanie, które musi spełnić? Nic z tych rzeczy. Powód jest o wiele prostszy – Louca jest jedynym śmiertelnikiem, który Nate’a w ogóle widzi i słyszy, a zatem jedyną osobą, z którą Nate może porozmawiać i nawiązać jakąkolwiek relację.

Pierwszy tom, Piłka w grze, liczy sobie 76 stron i nie brakuje w nim akcji i humoru. Otrzymujemy więc żywą, pełną dynamiki opowieść o nastolatku borykającym się z wieloma problemami typowymi dla swojego wieku. Wyjątkowości komiksowi dodaje wątek, nie do końca jeszcze jasny, a jednak metafizyczny, bo przecież wspomniany wyżej Nate jest bez wątpienia czymś w rodzaju ducha, który w dodatku nie pamięta, jak zginął. Jego pojawienie się nie niesie ze sobą jednak żadnych niepokojących czy nieprzyjemnych sytuacji, wręcz przeciwnie, jest kolejnym przyczynkiem do wprowadzenia dodatkowego humoru. Kiedy zaczyna trenować Loucę, przypomina to nieco nietypowy trening Daniela katowanego przez mistrza Miyagi, w klaszycznym Karate Kid. Louca zaczyna bowiem od takich rzeczy, jak szaleńczy bieg do domu i z powrotem (w czym przeszkadza mu milion rzeczy, takich jak spotkanie z nauczycielem czy mama każąca natychmiast posprzątać w pokoju) lub gra na prawdziwym boisku, ale… przeciwko dzieciakom sięgającym Louce co najwyżej do pępka. Nate, wykorzystując swoją niewidzialność dla innych, pomaga Louce także w szkole, choć przyznać trzeba, że robi to (przynajmniej w tym pierwszym tomie) raczej z nudów aniżeli chęci prawdziwej pomocy nowo poznanemu przyjacielowi. Mam podejrzenia, że Nate za życia nie był wcale takim miłym i pomocnym gościem, jakim zdaje się teraz, kiedy poniekąd z przysłowiowego braku laku pomaga zagubionemu, niezdarnemu licealiście.

Piłka w grze w ciekawy, żywy i zabawny sposób rozpoczyna przygodę czytelnika z Loucą, piękną Julią, szkolną drużyną piłki nożnej i duchem Natem, który wykorzystuje swoją niewidzialność także do tego, by bezkarnie zaglądać do żeńskiej szatni… No cóż, niecodzienna zjawa musiała być za życia niezłym ziółkiem i zupełnym przeciwieństwem Louki. Mam nadzieję, że drugi i kolejne tomy wyjaśnią więcej w sprawie tego, kim jest Nate, jak zginął i dlaczego tylko Louca go widzi i słyszy. Jestem również ciekawa, jak potoczy się piłkarska kariera naszego bohatera i czy chłopak w końcu dostrzeże, że piękna Julia również jest nim zainteresowana, jednak to jego własna niepewność i wynikająca z tego jakaś dziwna agresja i stres sprawiają, że niweczy on szanse na to, by zaiskrzyło między nimi coś więcej.

Louca to pełna akcji opowieść, której strona graficzna koreluje z energią opowiadanej historii. Spora ilość kadrów na kolejnych planszach dynamizuje fabułę, a także podkreśla jej zacięcie humorystyczne. Twarze postaci są zabawne, nieco przerysowane, iście komiksowe. Na uwagę zasługuje także kolorystyka, dość nietypowa jak na komiks skierowany do młodszego odbiorcy. Mamy tu bowiem w przeważającej części do czynienia z pastelowymi barwami, które zdają się w jakiś sposób podkreślać nadnaturalność wątku Nate’a, a z drugiej strony przywodzą na myśl ciepłe dni, jasne dzieciństwo, a także stojąc nieco w opozycji do problemów Louki i burzowych chmur, jakie jego zdaniem, kłębią się nad jego głową i życiem. Oprawa komiksu jest prosta, ale wyrazista, ukazuje triumfującego Loucę z piłką pod pachą, któremu towarzyszy cień Nate’a. Podobnie sprawa ma się w przypadku czwartej strony okładki, na której widzimy plecy Louki, z „9” na koszulce i półprzezroczystym przyjacielem, który wspiera go, trzymając rękę na jego ramieniu. Okładka z pewnością prezentuje się zachęcająco i myślę, że może przyciągnąć młodego czytelnika, a już na pewno tego, który interesuje się piłką nożną.

Piłka w grze! – pierwszy tom serii Louca – to zabawna, lekka opowieść o licealnych czasach, kiedy nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Czy raczej – kiedy nic nie idzie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. To opowieść o próbie wzięcia się w garść, o pierwszym zauroczeniu, o nadziei i potrzebie bycia zaakceptowanym, bycia częścią grupy, częścią świata, do którego – chcąc nie chcąc – przynależymy. Bruno Dequier zadbał o to, by czytelnik nie tylko nie nudził się podczas lektury, ale także, by mógł wyciągnąć po niej jakieś wnioski, mieć jakieś przemyślenia. Co ważne, pierwszy tom zostawia też odbiorcę z wieloma pytaniami i zagadkami, które z pewnością zachęcą do oczekiwania i sięgnięcia po tom drugi. Kim jest Nate? Jak umarł? Dlaczego tylko Louca go widzi? Czy piłka nożna pomoże chłopakowi zdobyć uznanie pięknej Julii? Czy obraz Louki, jaki ma przed oczami jego młodszy brat, może okazać się wizerunkiem, z którym bohater będzie szedł przez życie, czy jednak pozostanie jedynie kreacją? Piłka w grze! to pierwszy, głośny, radosny gwizdek oznajmiający początek komiksowego meczu, przygody z Loucą, Julią, Natem i resztą. Ile po drodze będzie spalonych, fauli, czerwonych kartek i rzutów karnych? Czy Louca zawsze będzie tylko rezerwowym na ławce swojego życia? Po odpowiedzi czytelnicy powinni sięgać chętnie, bo komiks jest pełen życia, ciepła i humoru. A także szkolnych dramatów znanych każdemu nastolatkowi.

Fot.: Egmont

louca

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *