Nie daj się zwieść – Lucie Borleteau – „Kołysanka” [recenzja]

Kołysanka w reżyserii Lucie Borleteau to adaptacja książki pod tym samym tytułem, którą napisała marokańska pisarka Leïla Slimani. Jej powieść w 2016 roku uhonorowano nagrodą Goncourtów – najbardziej prestiżową nagrodą literacką we Francji. Twórczyni filmowego obrazu skupia się na bardzo ważnych aspektach życia społecznego – macierzyństwie, pogodzeniu pracy zawodowej z wychowaniem dzieci, kwestii oddania poniekąd dzieci pod opiekę innej osoby. Dotyka także kwestii uprzedzeń, samotności i wyobcowania oraz powoli rodzącego się szaleństwa, które mimo podjętych w filmie różnych środków, nie wybrzmiewa do końca. Kiedy do tego wszystkiego dodamy fakt, że inspiracją dla historii niani i rodziny, do której wkroczyła, były prawdziwe wydarzenia, dostajemy dość ponury i wstrząsające obraz, który jednak gdzieś po drodze gubi dramatyzm. A może my też daliśmy się zwieść niepozornej Louise? 

Portret rodzinny

Ekranowa para, Myriam (Leïla Bekhti) i Paul (Antoine Reinartz), wychowują dwójkę dzieci. Kobieta jest prawniczką, ale od kilku lat jej główne zajęcia to opieka nad córeczką Milą (Assya Da Silva) i synkiem Adamem. Kobieta nie wyobrażała sobie tego, jak trudne i absorbujące okaże się dla niej macierzyństwo i dość dosadnie przyrównuje je do koszmaru. Paul natomiast zdaje się nie zauważać tego, w jakiej sytuacji jest żona – każdy dzień taki sam, brak pomocy, nie mówiąc już o jakiejkolwiek rozrywce i wytchnieniu. Brzmi to, jak wycinek codzienności niejednej matki, jednak zabrakło mi tu esencji jakiejś prawdy – nie dostrzegłam żadnej relacji między matką i córką, między matką i synem. O ojcu nie wspominając. To podkreślony do granic obrazek styranej i zmęczonej życiem kobiety około trzydziestki, mieszkającej w pięknym mieszkaniu, może trochę za małym, ale jakże urokliwym, w dobrej dzielnicy, w stolicy Francji. Myriam pokazała się jako kobieta stojąca troszkę na rozdrożu, która nie wie, czego chce. Przede wszystkim jednak podświadomie zależy jej na buncie, na zaprzeczeniu oczekiwaniom, jakie by te nie były. Te tutaj są takie, aby zajmowała się dziećmi, zapomniała o sobie i swoich marzeniach, bo przecież mąż jest spokojniejszy, kiedy wie, że ona jest z dziećmi. Miałam wrażenie, że reżyserka uszyła ten schemat bardzo grubą nicią – zabrakło delikatności, codzienność postaci nie została wyważona. Bo jak inaczej określić to, że Myriam, kiedy jest z dziećmi, to na sto procent, a kiedy tylko idzie do pracy, to znika na wiele godzin, czasem nie widząc dzieci prawie wcale? Co chciała osiągnąć takimi zabiegami twórczyni? Mocne były za to sceny znużonej matki, krzyczącej na dzieci, przeciwstawione z obrazem uśmiechniętej i pełnej wigoru niani, która otula je kokonem troski. Widząc taki dysonans, bałam się, że reżyserka obierze drogę potępienia. Na szczęście kontekst jest szerszy, chociaż niełatwo było mu wybrzmieć na ekranie.

Niania idealna

Na pozór zwykła, stateczna i rzeczowa kobieta po czterdziestce. Ma swoje zasady, ale otacza ją ciepła aura – łapie kontakt z małą Milą, bawi się z Adamem. Wytwarza iluzję, w którą młodzi rodzice chcą uwierzyć. My, widzowie, dostrzegamy powoli rysy na nieskazitelnej Louise. Muszę przyznać, że obserwowanie coraz to dziwniejszych jej zachowań, coraz śmielszych próśb, wprawiało mnie w osłupienie. Jednak najbardziej mnie zszokowały jej zachowania względem dzieci. Każą się mocno zastanowić nad kwestiami granic w rodzinie, to bowiem, co robiła Louise, łamało granice dzieci, łamało granice rodziców i burzyło harmonię panującą w domu. Jednak oni o niczym nie wiedzieli, bo byli w pracy, bo byli na imprezie, bo byli zajęci, a jak coś już nich docierało, to mrużyli oczy i niedowierzali.

Zastosowano także ciekawy kontrast w relacji Myriam i dzieci do relacji Louise i dzieci. Choć na początku niania szanowała dzieci i ich ciała, wybory i decyzje, to z biegiem czasu i nabrania pewności, konsekwentnie burzyła ich porządek świata. Ciężko mi było na to patrzeć. Myślę, że stanowi to też o sile obrazu, jakim jest Kołysanka. W tej materii film jest trudny w odbiorze, bulwersujący, stawiający odważne pytania, poprzez budzące niesmak zachowania niani, my także głębiej pojmujemy jej naturę, ale także widzimy, co nie grało u samych Myriam i Paula.

Dwa razy się zastanów

Kołysanka wbrew pozorom i wbrew temu, jaki ciężar ma do udźwignięcia, nie bawi się w osądzanie, nie moralizuje i nie szuka odpowiedzi na pytanie – dlaczego? Rzuca nam różne tropy, zostawia wskazówki tu i tam, abyśmy sami zauważyli, co składa się na postać Louise, na jej szaleństwo i to, co zrobiła. Mam też wrażenie, że obraz Lucie Borleteau nie demonizuje kobiety, a raczej kieruje nasze rozważania ku rodzicom i ich postawie. Chociaż nie chciałabym, aby tak to zabrzmiało, gdyż samego potępienia, jako takiego nie ma, tak jak wspomniałam wcześniej. Myriam i Paul byli niedojrzali emocjonalnie i niegotowi na trudy bycia rodzicami, ale czy to ich wina? Społeczeństwo rzuca młodych ludzi na głęboką wodę, a oni sami często pragną się odciąć od błędów wychowawczych swoich rodziców (rzucająca cukierkami wesoła babcia w jednej ze scen mówi wszystko), zdystansować. Chcą być idealni, lepsi i mądrzejsi. Wynikające z seansu Kołysanki refleksje wiodą nas do myślenia o roli rodziny, o roli matki i ojca, o presji społecznej, oczekiwaniach, zaburzonych więziach, ale też o miłości. Już pierwsze refleksje wszak, które na ekranie snuje Myriam, nie pozwalają nam ani na chwilę wątpić w jej miłość do dzieci.

Sama Louise to temat do głębokiej analizy, ale niestety Kołysanka także nie dźwiga dobrze dramatu jej postaci. Niektóre sceny były tanim szokowaniem, nie miały żadnej motywacji (sikanie do nocnika), a jakieś horrorowe wstawki, próbujące budować nastrój grozy, były w pewnej chwili przesadą. Jednak nie sposób odmówić Kołysance napięcia i atmosfery wyczekiwania na coś okropnego. Już od początku jesteśmy przekonani, że Louise coś zrobi, a ta groza domowej sielanki rośnie i rośnie, aż do finału. Po drodze, gdzieś w połowie filmu, gubi się dramaturgia, ale też mam wrażenie, że mógł to być celowy zabieg. Dlaczego? Rodzice też zostali poniekąd uśpieni, ich czujność osłabiona, nie dopuścili oni do myśli, że być może coś się dzieje, a niania nie jest tak idealna, jakby chcieli. Dodam tylko, że rola Karin Viard (Louise) jest świetna. Sama postać i sposób jej zagrania zrobił na mnie wrażenie – posągowa wręcz mimika, po jakimś czasie szalone spojrzenie.

Kołysanka to film istotny, który porusza ważną problematykę, ale który w warstwie realizacji stąpa po bardzo cienkim lodzie. Nie wybrzmiał tu do końca dramat, nie wybrzmiały do końca jego powody. Twórczyni nieco spłaszcza i upraszcza głębię problemów, które w filmie można by odnaleźć. Końcowe partie Kołysanki pozostawiły we mnie jakiś niedosyt, troszkę rozczarowania, co do zakończenia historii, ale bez wątpienia seans ten poruszył mnie i ma szansę pozostać dłużej w pamięci.


Film Kołysanka obejrzycie na

 

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *