Lucyfer – upadły anioł, władca Piekła. W wersji biblijnej największy adwersarz Boga i ucieleśnienie zła ostatecznego. W wersji komiksowej to po prostu Lucyfer Morningstar – diabeł na emeryturze, zmęczony panowaniem nad swoimi włościami, spędza czas wśród ludzi, jako właściciel ekskluzywnego klubu Lux w Los Angeles. Nie interesują go już sprawy piekielne ani niebieskie, dba tylko o swój interes, jednocześnie dążąc do tego, żeby udowodnić Ojcu, że jest mu równy.
Oryginalnie postać ta zadebiutowała w jednym z tomów Sandmana, Neila Gaimana – w Sezonie mgieł, Gwiazda Zaranna o aparycji Davida Bowie, zamyka Piekło i oddaje klucze Morfeuszowi. Komiks ten ukazał się w 1989 roku i od tego czasu wielu scenarzystów podpytywało Gaimana, którą z jego postaci można by wykorzystać w charakterze bohatera własnej serii spin-offowej. Odpowiedź niezmiennie brzmiała: Lucyfer, co odstraszało praktycznie każdego. Musiało minąć dziesięć lat, aż młody i zdolny artysta, Mike Carey, rzeczywiście docenił pomysł Gaimana i podjął się stworzenia opowieści o upadłym aniele.
Lucyfer był już u nas wcześniej wydany w formie pojedynczych tomów (pierwotnie jako część uniwersum Vertigo, które obecnie przekształciło się w DC Black Label), teraz jednak, za sprawą wydawnictwa Egmont, pojawił się tom zbiorczy (tzw. omnibus) zawierający w sobie trzy zeszyty z serii The Sandman presents Lucifer oraz 20 zeszytów serii Lucifer. Licząca sobie prawie 550 stron opasła księga pozwala nam poznać tytułową postać nieco lepiej. Lucyfer Careya zabiera nas w podróż nie tylko w różne ciekawe miejsca na Ziemi, ale także poza nią – Morningstar, wraz ze swoją wierną pomocniczką Mazikeen, swobodnie skacze między wymiarami, czasem pomagając ludziom, jednak żadne z jego działań nie jest bezinteresowne. Ostatecznym celem jest bowiem stworzenie własnego wszechświata, niezależnego od Boga.
Historia Careya, okraszona klimatycznymi rysunkami Chrisa Westona, Deana Ormstona i Petera Grossa, to momentami prawdziwa jazda bez trzymanki. Okultyzm miesza się tutaj z oniryczną atmosferą znaną z Sandmana, a tytułowy bohater jest postacią bardzo niejednoznaczną – taką, której w jednej chwili się kibicuje, a w następnej okazuje się, że może jednak nie do końca było to dobrym pomysłem. Jednocześnie możemy Lucyfera poznać jako jednego z najpotężniejszych bohaterów DC – takiego, który nawet w sytuacji, w której z pozoru jest bezbronny, jest w stanie bez problemu poradzić sobie z każdym problemem i nigdy nie pozwoli zrobić z siebie głupka. Co może okazać się rozczarowaniem dla osób, które trafią na ten komiks za sprawą serialu Netflixa – serialu, którego popularności nie jestem w stanie zrozumieć. Moim skromnym zdaniem, ekranizacja Lucyfera wyrządziła tej postaci wielką krzywdę, robiąc z niej nieco głupkowatego kobieciarza, którego głównym zajęciem jest pomaganie pani detektyw w rozwiązywaniu kolejnych spraw. Z onirycznej i tajemniczej opowieści zrobiono typowy policyjny procedural z domieszką komedii – coś jak uboższa wersja Mentalisty… Ale to temat na zupełnie inny artykuł. Pamiętajcie tylko, że ostrzegałem – jeśli jesteście fanami Toma Ellisa i jego interpretacji Diabła, możecie się zawieść.
Z kolei wielbiciele Sandmana odnajdą się tutaj bez problemu. Lucyfer to komiks, który trzeba powoli smakować, delektując się każdym kadrem. Momentami historia popada w dygresje, z pozoru niemające wiele wspólnego z główną osią fabuły, lecz ostatecznie spinające się w świetną całość. Wkroczenie w świat Lucyfera może być nieco wymagające, lecz na pewno warto to zrobić, bo to jedna z najbardziej oryginalnych serii w amerykańskim komiksie. A zbiorcze, omnibusowe wydanie to dodatkowy atut dla tych, którzy wolą mieć wszystko w jednym miejscu, zamiast bawić się w zbieranie pojedynczych tomów.
Fot.: Egmont Polska
Podobne wpisy:
- Odyseja Lucyfera – Watters, Fiumara – „Lucyfer.…
- Morfeusz w piekle – Neil Gaiman – „Sandman. Pora mgieł”
- Opowieści tysiąca i jednej gaimanowskiej nocy – Nalo…
- Początki mitu – Neil Gaiman – „Sandman. Tom 1.…
- Lucyfer ma twarz Davida Bowiego – Dan Watters, Max i…
- Nigdy nie przestawaj śnić – Neil Gaiman – „Sandman.…