Trudno sobie wyobrazić, aby filmem na otwarcie kin po czasach pandemicznej posuchy nie był tytuł, który w tym burzliwym, także dla kinematografii, sezonie zdobył Oscara dla najlepszego filmu (oraz statuetki za reżyserię i główną rolę kobiecą; nominowany również za zdjęcia, montaż i scenariusz adaptowany). Paradoksalnie ów globalny kryzys umocnił kino artystyczne i przyczynił się jednocześnie do osłabienia wysokobudżetowej oferty gatunkowej. Jeszcze 20 lat temu kameralny, artystyczny (by nie rzecz wręcz artystowski) dramat psychologiczny nie miałby żadnych szans w oscarowych szrankach. Fakt, że Nomadland zdobył Złotego Lwa na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji świadczy też o tym, że twórczość osób spoza kręgu języka angielskiego coraz silniej przebija się do amerykańskiego mainstreamu. Jest to też ogromna życiowa szansa dla samej Chloe Zhao, która już się realizuje, albowiem niebawem będziemy mogli obejrzeć marvelowski obraz Eternals reżyserowany właśnie przez nią, co swoją drogą świadczy też o niezwykłej gatunkowej wolcie, która jest możliwa do zaobserwowania tylko w obrębie amerykańskiej masowej kultury.
Jeśli zaś chodzi o Frances McDormand, to trzeci Oscar w karierze (przy czym w odstępie zaledwie kilku lat po sukcesie filmu Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, gdzie stworzyła diametralnie odmienną charakterologicznie kreację) tylko potwierdza jej aktorską klasę i czyni jedną z najwybitniejszych aktorek wszech czasów, co jest szczególnie istotne w kontekście faktu, iż jej kariera nie była szczególnie spektakularna, a ona sama, czego jest zresztą świadoma, nie buduje wizerunku niedostępnej gwiazdy-bogini. Zwykło się przedstawiać Nomadland, o czym świadczy sam tytuł, jako dzieło podejmujące istotną problematykę społeczną, jaką jest wykluczenie znacznej części populacji Stanów Zjednoczonych funkcjonującej poza strukturami państwowymi, nie posiadającej ubezpieczenia zdrowotnego, parającej się doraźnymi zajęciami zarobkowymi i mieszkającej w przyczepach kempingowych/kamperach. W tym zakresie owa sfera – mimo że akcja toczy się w czasach kryzysu w 2008 roku czy też bezpośrednio po nim, jeśli mierzyć skutki tamtych wydarzeń – idealnie wpisuje się w aktualną sytuację ekonomiczną na świecie wywołaną pandemią koronawirusa i deklasacją wielu warstw społecznych jako implikacja kryzysu gospodarczego. Byłby to tym samym idealny komentarz do typowo amerykańskiego zjawiska, jakim jest środowisko tzw. białych śmieci. Taka interpretacja jednak, lokująca film w szeregu tak znaczących tytułów, jak Zatrzyj ślady, Captain Fantastic czy też kino dokumentalne uprawiane przez Roberto Minerviniego, byłaby jednak bałamutna, bo definiowałaby film Zhao jako swego rodzaju manifest ideologiczny, choć można doszukiwać się w tym wszystkim powidoków takich stricte amerykańskich tekstów kultury, jak Grona gniewu.
Oczywiście jest to portret pewnej formacji społecznej wybierającej rzeczony nomadyczny styl życia (przy czym rzadko wskazuje się tutaj źródła takiej pozycji protagonistów dramatu) i w tym zakresie jest to wizerunek wysoce wiarygodny, a to przez fakt zaangażowania naturszczyków , to jednak prawda i siła obrazu leży jednak gdzieś indziej. Jeśli już doszukiwać się wątków społecznych, to zasadne jest przywoływanie aspektu upadku etosu robotnika fizycznego. Bohaterka imieniem Fern, grana przez McDormand, przez dłuższy okres życia pracowała wraz z mężem w fabryce płyt gipsowych (znajdującej się w dumnie brzmiącej miejscowości Empire położonej w stanie Nevada), a wskutek spadku popytu na tego typu produkty i finalnym zamknięciu zakładu, zmuszona jest poszukiwać dorywczej i sezonowej pracy choćby w magazynach Amazona, jest trafną ilustracją prekaryzacji pracy najemnej. Niemniej jednak nie jest to kino zaangażowane społecznie w stylu Kena Loacha. Już poprzedni obraz reżyserki pod tytułem Rider, będący z jednej strony przeformułowaniem schematu westernu, z drugiej zaś występujący w obrocie festiwalowym jako film chrześcijański, daje pewną wskazówkę interpretacyjną co do Nomadland. Chińska reżyserka znalazła swój własny wizualny język, aby – wykorzystując w tym celu także pięknie sfotografowane pejzaże amerykańskiej prowincji – ukazać duchowe życie bohaterki. Jest to zatem obraz o przełamywaniu wewnętrznej traumy związanej ze śmiercią najbliższej osoby i stoickiej (konfucjańskiej?) akceptacji nieuchronności ludzkiego losu, jakkolwiek banalnie to zabrzmi. Wszystko to przy tym zostało opowiedziane niezwykle minimalistycznym językiem i taką też grą aktorską Frances McDormand, gdzie towarzyszące jej zmienne emocje, często ukrywane pod kostiumem życzliwości, zostały odmalowane na jej twarzy delikatnymi gestami, choć ostrzegam, że część widowni może odebrać ten piękny w ukazywaniu brzydoty film jako pretensjonalny artystowski snuj.
Fot.: Disney