Maksymiuk. Koncert na dwoje

Mistrz i pasjonat – Tomasz Drozdowicz – „Maksymiuk. Koncert na dwoje” [recenzja]

Tomasz Drozdowicz przez cztery lata tworzył dzieło, które początkowo miało być typowym dokumentem, jednak już na początku swojej współpracy z Jerzym Maksymiukiem oraz jego żoną Ewą doszedł do wniosku, że w tym wypadku taka forma nie będzie miała prawa bytu. Dlaczego? – zapytacie. Śpieszę z wyjaśnieniami. Z prostej przyczyny – Jerzy Maksymiuk to istny wulkan, człowiek pełen skrajności i przede wszystkim pasjonat tak wielki, że nie sposób za nim nadążyć, utrzymując jednocześnie ramy typowego dokumentu. Twórcy dość szybko zauważyli jednak pewną niezwykle istotną kwestię – opowieść o Maksymiuku muzyku to zaledwie połowa tego, czym może być ta historia. Prawdziwa moc tego obrazu objawi się dopiero w momencie, gdy do równania dodamy jego związek z Ewą, która jest dla Maksymiuka jednocześnie muzą, jak i ukojeniem chaosu. Efektem tej idei jest Maksymiuk. Koncert na dwoje, który swoją kinową premierę będzie miał już jutro za sprawą Mayfly. Głos Kultury z dumą i przyjemnością objął produkcję patronatem medialnym.


Wiecznie poruszające się dłonie, rozbiegany wzrok, posapywanie, chrząkanie, nieustanne nucenie – to typowa mowa ciała oraz odruchy często już bezwarunkowe światowej sławy kompozytora oraz dyrygenta, Jerzego Maksymiuka. Muzyk rozpoczął karierę na początku lat 60. XX wieku, zdobywając zresztą prestiżową nagrodę na Ogólnopolskim Konkursie Pianistycznym imienia Ignacego Jana Paderewskiego. Późniejsze lata to także pasmo zwycięstw, prestiżu i sławy. Nie o tym jest jednak ten film. Dawne osiągnięcia maestra Maksymiuka są widzowi zaledwie przybliżone. I bardzo dobrze, ponieważ to nie o przeszłości muzyka jest ten film. Nam dane będzie obserwować kilkadziesiąt urywków z ostatnich kilku lat codzienności wielkiego mistrza.

Jerzy Maksymiuk chyba najbardziej słynie z tego, że jest świetnym dyrygentem. Przez lata przewodził różnym orkiestrom, jeździł po całym świecie i odwiedzał najbardziej prestiżowe miejsca. I chociaż widać, że to jest jego żywioł, że w trakcie pracy nad nutami, podczas prób oraz finalnie w trakcie koncertu czuje się niczym przysłowiowa ryba w wodzie – on sam kilka razy w trakcie dokumentu zdążył wspomnieć z ubolewaniem, że żałuje tego, jak potoczyła się jego kariera, a on sam byłby o wiele bardziej szczęśliwy, gdyby był przez ludzi postrzegany jako kompozytor, nie dyrygent. Jako twórca, nie odtwórca. W trakcie obcowania z Maksymiukiem na łamach dokumentu Maksymiuk. Koncert na dwoje jesteśmy w stanie zrozumieć tęsknotę bohatera, ale jednocześnie nie sposób nie wyjść z podziwu nad geniuszem i mistrzostwem muzyka, który – zdaje się – opanował swoją sztukę do perfekcji.


Odkąd interesuję się muzyką i odkąd miałem okazję się temu przyjrzeć – zawsze zastanawiało mnie, na czym tak naprawdę polega praca dyrygenta i co też oznaczają konkretne ruchy dłoni i batuty. Może wyjdę w tym momencie na kompletnego ignoranta, ale szczerze przyznam, że niemal w żadnym momencie filmu nie byłem w stanie wyłapać słuchem tego, co dyktował, sugerował, bądź czego wymagał od swoich muzyków Maksymiuk w trakcie prób. Moje ucho po prostu tego nie słyszy, moja wiedza w tym zakresie jest zwyczajnie zbyt uboga, ale z tego też względu cieszę się, że obejrzałem ten dokument – dzięki temu poznałem tajniki tego zawodu od kulis, w dodatku podglądając nie byle kogo, lecz samego maestra.

Osobny akapit należy poświęcić Ewie Piaseckiej-Maksymiuk, bez której tak naprawdę ten film zapewne nigdy by nie powstał. W czasie, gdy Maksymiuk jest pochłonięty muzyką, ona zajmuje się wszystkim, aby zapewnić mu komfort pracy. Żona słynnego kompozytora i dyrygenta niektórym z widzów może wydać się osobą chłodną, niezbyt przyjemną i trochę… czepliwą w stosunku do męża. Nic bardziej mylnego. Albo może podejdę do tematu od innej strony – Maksymiuk. Koncert na dwoje to film na tyle intymny, że osoby postronne (widzowie) mogą mieć problem, by dostrzec te drobne niuanse, którymi rządzi się każda wieloletnia i głęboka relacja. We wszystkich wspólnych scenach dojrzałe małżeństwo niesamowicie się uzupełnia i nawet, gdy między nią a nim dochodzi do tarć słownych – po prostu czuje się wzajemny szacunek i uczucie. A pani Ewa jest dla Jerzego dosłownie wszystkim, co ten zresztą wielokrotnie i w bardzo wylewny sposób oznajmia.


Maksymiuk. Koncert na dwoje to portret wielkiego wirtuoza, który poświęcił całe swe jestestwo muzyce – i to się po prostu czuje. To obraz wolnego ducha, który często ma problemy z wyrażeniem swoich myśli słowami, jednak nigdy nie zapomnę tego, w jaki sposób opowiadał o swoim prawdopodobnie największym muzycznym idolu – Fryderyku Chopinie. Opowiadać w taki sposób o jakimś artyście potrafi tylko i wyłącznie olbrzymi pasjonat.

Maksymiuk. Koncert na dwoje

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *