Małe szczęścia

Z przyjaciółmi dobrze tylko na obrazku – Daniel Cohen – „Małe szczęścia” [recenzja]

Jak to mówią – wśród prawdziwych przyjaciół nie musisz spinać tyłka i wciągać brzucha. Nie powinno się musieć również ciągle wysłuchiwać przytyków, które nijak się mają do rzeczywistości, a raczej wypowiadane są tylko w celu podbudowania własnego ego. Osoby, które zwą się naszymi najbliższymi, powinni również być przy nas i wspierać – tak prawdziwie, nie na pokaz. Zarówno w trudniejszych chwilach, jak i tych całkiem miłych. Przyjaciele nie powinni życzyć nam źle, być zawistni o sukcesy. Małe szczęścia to historia o tym, jak prawdziwa przyjaźń wyglądać nie powinna. I jak niewiele potrzeba, aby w zdrowy sposób zacząć postrzegać siebie i otaczające nas środowisko.

Małe szczęścia to opowieść o czwórce przyjaciół. A raczej powinnam napisać „przyjaciół”, bo od pierwszej minuty filmu widać, że w przypadku tej grupy powyższe określenie jest ogromnym nadużyciem. Ledwie poznajemy Lée (Bérénice Bejo), jej narzeczonego Marca (Vincent Cassel) oraz ich wieloletnich znajomych – Karine (Florence Foresti) i Francisa (François Damiens), a już widzimy, że albo inaczej niż wszyscy pojmują pojęcie przyjaźni, albo zasłaniają się nią, żeby móc bezkarnie pozwalać sobie na wszystko. Po pierwszej scenie w restauracji, gdzie dostajemy przedsmak tego, na co ich stać – a przede wszystkim Karine i Marca – zaczyna się festiwal całej gamy godnych pożałowania zachowań. A jednym z przyczyn takiego zachowania jest niebagatelny sukces Léi, która z dnia na dzień staje się szalenie poczytną pisarką.

Małe szczęścia

I w zasadzie na tym opiera się cały film. Zazdrość, megalomania, próżność, zawiść – te wszystkie emocje to podwaliny funkcjonowania – zwłaszcza Karine, ale i Francisa i, co dziwne, męża Léi, który nie dość, że nie znajduje czasu na przeczytanie powieści swojej małżonki, to jeszcze śmie mieć uwagi co do jej treści. Raczej nie tego oczekuje się po najbliższych i do końca zastanawiałam się, dlaczego Léa mimo wszystko chce przebywać w ich towarzystwie. Fakt, większości zachowań nie widzi, ale już te, których doświadcza, powinny mocno dać jej do myślenia nad sensem kontynuowania takich relacji.

Jednak te paskudne zachowania Karen i Francisa oraz ich przekonanie o nieprzeciętnych zdolnościach twórczych film całkiem zgrabnie wyśmiewa, pokazując nieudolne próby stworzenia dzieła wybitnego. Widok Karine, która zamiast skupić się na pisaniu, zachowuje jak student przed sesją, robiący wszystko, żeby tylko nie brać się za naukę, czy Francisa tworzącego okropną muzykę i rzeźby, jest przekomiczny. Małe szczęścia w tych miejscach dobrze punktują negatywne cechy bohaterów.

Małe szczęścia

Nasi bohaterowie jednak przechodzą pewną przemianę, nie bardzo znaczącą, aczkolwiek dość nagłą. I wtem okazuje się, że wszystkie ich paskudne zachowania wynikały, paradoksalnie, ze zbyt małego skupienia się na sobie i swoim życiu. W momencie, kiedy Karine zajęła się bieganiem, a Francis kuchnią, nagle mniej czasu poświęcali na komentowanie życia Léi i życiu czymś, co nigdy nie miało prawa zaistnieć. Odmiana ta, choć miła, pokazana została w dość szczątkowy sposób. Dziesięć, piętnaście ostatnich minut filmu na jej przedstawienie to stanowczo za mało, przez co wydała mi się zbyt nagła, aby faktycznie była wiarygodna.

W tym miejscu muszę jednak oddać, że choć końcówka filmu nie należała do najlepszych, to samo aktorstwo było rewelacyjne. Szczególne uznanie należy się aktorom wcielającym się w role Karine i Marca. Żeby od pierwszej minuty film wkurzyć widza, trzeba mieć spory talent. I piszę to całkiem poważnie, ze sporym uznaniem dla umiejętności tej dwójki. Vincent Cassel, choć zwykł grać zupełnie inne role niż tutaj, bardzo dobrze wywiązał się ze swojego zadania, tworząc postać neurotycznego, irytującego partnera. Karine zaś… o tej postaci naprawdę długo nie będę w stanie zapomnieć.

Małe szczęścia

Małe szczęścia to film obfitujący w negatywne emocje, które nie powinny mieć miejsca w grupie przyjaciół czy w związku. Film dobitnie uzmysławia, że brak pomysłu na siebie, kopiowanie innych i zawyżone poczucie własnej wartości mogą poważnie zagrażać relacjom, ale także powodować frustracje i poczucie wiecznego niespełnienia. W przypadku naszych bohaterów wystarczyła prosta zmiana, która zaowocowała bardzo szybkim oczyszczeniem sytuacji. Żałuję jednak, że tej zmianie twórcy poświęcili tak mało czasu. Dosłownie kilkanaście minut. Więcej w tym wypadku zrobiłoby ogromną różnicę.

Fot.: Galapagos Films


Przeczytaj także:

Wielogłos o filmie Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *