old fashioned

Melodramat z zasadami – Rik Swartzwelder – „Old fashioned” [recenzja]

W miłości i randkowaniu kierujemy się różnymi zasadami. Wiele z nich to tak naprawdę konwenanse, które kształtowały się przez lata i których przestrzegamy bardziej ze względu na przyzwyczajenie niż na ich faktyczne zastosowanie. Każdy z nas ma własny “kodeks” randek – u niektórych sprowadza on się do tego, żeby nie uprawiać seksu na pierwszym spotkaniu, u innych, by wypytać o stan konta i choroby psychiczne w rodzinie. Są również tacy, którzy w ogóle nie myślą tymi kategoriami, idąc na randkę, i po prostu chcą się dobrze bawić i poznać kogoś interesującego. W filmie Old fashioned główny bohater ma bardzo specyficzne podejście, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Co z nich wyniknie i czy jego postępowanie sprawi, że jakakolwiek kobieta uzbroi się w cierpliwość i wytrzyma całe to randkowanie? Przekonamy się o tym, oglądając amerykański melodramat.

Clay to spokojny, niestwarzający problemów mężczyzna, który prowadzi sklep z antykami i wynajmuje mieszkanie nad swoim miejscem pracy. Tak się składa, że w momencie rozpoczęcia filmu, wprowadza się do niego Amber – nietypowa kobieta, która będzie próbowała namieszać w życiu Amerykanina. Obydwoje odbiegają w pewien sposób od bycia typowymi. On nie zostanie z kobietą sam na sam w jednym pomieszczeniu, ona mieszka w jednym mieście tylko do momentu, aż uzbiera cały słoik pieniędzy na paliwo do następnego, przypadkowego miejsca. On jest skryty i małomówny, ale też trudno go onieśmielić, ona jest gadatliwa, pełna energii i radosna. On dostrzega jej piękno i czar, ona szybko ulega jego urokowi odludka i człowieka z dziwnymi zasadami. Amber postanawia sprawić, by Clay przełamał się i zaprosił ją na normalną randkę. Jak jednak tego dokonać, kiedy nie mogą przebywać sami w tym samym pomieszczeniu? Kobieta zaczyna systematycznie psuć drobne rzeczy w mieszkaniu i każdorazowo wzywa na pomoc właściciela mieszkania – Claya. Podczas gdy on naprawia usterki, ona z kocem zarzuconym na ramiona czeka na zewnątrz, popijając gorącą czekoladę. Znajomi Claya kibicują im, ale wiedzą, jak trudny mężczyzna ma charakter i jak wiele ograniczeń na siebie narzuca.

Tych dwoje ma ogrom przeszkód do pokonania i choć zdają sobie sprawę ze swoich uczuć i wartości tego drugiego, to w pewnym momencie trudno im będzie odnaleźć się w świecie tak różnym od swojego i wymagającym tak wiele poświęcenia. Na początek dobrze by było, gdyby zrozumieli, co sprawiło, że są tacy, a nie inni. Kiedyś bowiem Clay nie był milczącym samotnikiem, dla którego dotknięcie kobiety to niemal oświadczenie się jej. Mężczyzna kiedyś był rozrabiaką, który ze studenckim bractwem kręcił nieprzyzwoite filmy i bardzo źle traktował kobiety. Amber z kolei nie miała szczęścia do mężczyzn i choć ucieka wciąż do innych miast, tak naprawdę rozpaczliwie szuka miejsca, w którym coś zatrzyma ją na stałe. Jednak różnice, które ich dzielą, są znaczące, a każde z nich upiera się przy swoim i nie zamierza ustąpić. Na pierwszy rzut oka widać jednak, że jest między nimi chemia i że mogliby bardzo pozytywnie wpłynąć nawzajem na emocjonalny standard swojego życia. Wizyty mające na celu kolejne naprawy stopniowo przeradzają się w – dość nietypowe, ale jednak – randki, jednak i dla tej pary przyjdzie czas na kryzys – kobieta zapragnie bowiem czegoś więcej niż przelotnych spojrzeń.

Old fashioned został skategoryzowany jako melodramat i trzeba przyznać, że w tym gatunku sprawdza się całkiem nieźle. Fabuła płynie niespiesznie, światło i ujęcia kamery tworzą intymny, romantyczny klimat, a całość można określić jako film miłosny, ale o wyjątkowym rytmie – dopasowanym do głownych bohaterów. Obserwowanie niepewnych siebie Claya i Amber jest doświadczeniem filmowym wyjątkowym, bo nie ulega wątpliwości, że tego typu produkcji nie ma zbyt wiele. Wpływ na to największy ma jednak postać Claya, bo to on właśnie jest niemal ewenementem i to na jego zachowaniu i jego zasadach opiera się nietypowy scenariusz i finalne wrażenie, jakie dzieło po sobie zostawia. Film Rika Swartzweldera jest w pewnym sensie eteryczny, delikatny i muskający swojego widza wrażeniami. Można spotkać się z opiniami, że od bohaterów bije patos, lecz ja tak bym tego nie ujęła, a wręcz przeciwnie – ich zachowanie wydaje się widzowi naturalne, bo czuć, że sami dobrze się z nim czują. Najbardziej ujmujące w Clayu jest to, że pomimo swojego nietypowego podejścia do kobiet, nie wstydzi się ich i nie jest człowiekiem pruderyjnym. Postanowił sobie coś i zamierza się tego trzymać – jest w tym cierpliwy, stanowczy i uparty, ale nie wstydzi się rozmawiać o seksie i bliskości. Jego wstrzemięźliwość nie jest objawem wstydu czy niepewności, lecz zmiany stylu życia.

Naturalność w zachowaniu bohaterów, którą odczuwałam w nich podczas oglądania, bierze się przede wszystkim z bardzo dobrej gry aktorskiej. Zarówno Rik Swartzwelder, który wcielił się w postać Claya, jak i Elizabeth Roberts, która zagrała Amber, stworzyli naprawdę wyjątkowe, zapadajace w pamięć postaci, między którymi rodzące się uczucie i napięcie są wręcz namacalne. Kobieta miała tu jednak nieco łatwiejsze zadanie do wykonania, bo Amber to kobieta żywiołowa, która często się śmieje, dużo mówi i gestykuluje, w związku z czym Roberts miała pole do popisu. Tymczasem reżyser i scenarzysta wcielający się w postać Claya musiał, niewiele robiąc, pokazać bardzo wiele i przemówić do widza. I to się Swartzwelderowi udało – jego Clay jest momentami nieporadny, momentami uroczy, a momentami nieco denerwujący poprzez to, że to my – widzowie – bierzemy jego skrępowanie na swoje barki, ale za każdym razem jest w tym, co robi i mówi, naturalny. Wierzymy w takiego Claya, jaki został nam przedstawiony. Co więcej, choć sama jego postawa wywołałaby w nas zdziwienie, rozbawienie, a nawet pogardliwe uniesienie brwi, to dzięki niemu staje się ona może nie tyle co godna podziwu, ale na pewno warta zrozumienia i zaakceptowania. W jego ruchach, słowach i mimice jest tyle pogodzenia się z życiem i z pewnymi zasadami, że nie pozostaje nam nic innego, jak mu kibicować. Co nie znaczy oczywiście, że nie trzymamy kciuków, by w końcu chwycił Amber w ramiona i namiętnie ją pocałował. Czy to się w końcu wydarzy – dowie się tylko ten, kto obejrzy Old fashioned do samego końca.

Melodramat to bardzo niełatwy gatunek – zarówno dla twórcy, jak i dla widza. Łatwo popaść w przesadę, patos, nadmierne rozemocjonowanie, aż w końcu zwyczajne rozmemłanie. Ostatnim dobrym i trzymajacym fason melodramatem, jaki widziałam, był nominowany do Oscara film Brooklyn. Z kolei moim ulubionym jest melodramat Wielkie nadzieje, w którym zagrali Gwyneth Paltrow i Ethan Hawk. Jeśli się nad tym zastanowić, to filmów pod tym szyldem gatunkowym nie powstaje wiele, a ostatnio coraz mniej. Nie jest to gatunek pożądany przez widownię, ale wydaje mi się, że tylko dlatego, iż łatwo taki film zepsuć. Tymczasem melodramat może mieć w sobie tyle klasy i wywoływać tyle emocji, że dobrze zrobiony, pozostawi w nas wyłącznie dobre wspomnienia. Old fashioned nie jest może filmem wybitnym, ale na pewno wybijającym się na tle wielu produkcji, jakie ujrzały światło dzienne w ciągu ostatnich lat. Ma niesamowity klimat i urok, kojarzy się niezwykle subtelnie i słonecznie. Poza tym porusza ciekawą tematykę, udowadniając, że czasami dwoje zupełnie różnych ludzi może być dla siebie najlepszym lekarstwem.

Fot.: Kondrat-Media

old fashioned

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *