Gdy słońce nie zachodzi – Ari Aster – „Midsommar. W biały dzień” [recenzja]

Pogańskie zwyczaje, pradawne wierzenia i odizolowana od świata wioska – czy to wszystko gdzieś już było? Popkultura już dawno przyzwyczaiła nas do tego, że dla horroru w takim otoczeniu nie ma litości. Tanie, przekoloryzowane i wyjątkowo łatwo przewidywalne opowieści o grupkach nastolatków szukających szczęścia w mrocznych lasach, stykających się z dawnymi wierzeniami i mitologiami, w konfrontacji ze społecznością, która zazwyczaj powiązana jest z tajemnymi mocami i demonicznymi rytuałami. Jak na takim tle wypada drugi film w dorobku reżyserskim Ariego Astera? Midsommar. W biały dzień to nie tylko pogański horror, który łączy w sobie realizm i mistycyzm, który jest bardzo zatarty, wręcz przenikający się, jakby z pogranicza jawy i snu, ale również film posiadający wspaniałą stronę wizualną, która nie pozwala oderwać wzroku od ekranu, która sprawia, że obraz nabiera poetyckości i dwuwymiarowości. Bowiem oprócz horroru w filmie znajdzie się miejsce na dramat psychologiczny o rozpadzie toksycznego związku, miejsce na pokazanie tragedii żałoby oraz to, o czym zdaje się współczesne społeczeństwo zapomniało – że wciąż łatwo manipulować ludzkim umysłem, a w kwestii wiary i religii chyba najłatwiej.

Tematyka pogańska samoistnie wpisuje się w krąg horroru. Już sama geneza grozy w sztuce wiąże się mocno z ludowością, ze światem legend i podań. W pewien sposób intuicyjnie myślimy o dawnych wierzeniach, rytuałach jako o czymś groźnym, mrocznym i tajemniczym. Nasi przodkowie nieznane traktowali jako obce i złe – ich lęki dotyczące nieoswojonej natury przeniknęły do różnych religii na całym świecie. I w ten sposób ludowa religijność, gdy łączy się w szczególności z chrześcijaństwem, tworzy spore zaplecze do powstania świetnego horroru. Miało to miejsce w filmie Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii i ma miejsce w omawianym Midsommar. W biały dzień.

Ari Aster to reżyser, który swoim niezwykle mocnym debiutem pokazał, że potrafi korzystać z dziedzictwa horroru, ale tworząc przy tym coś niesamowicie nowatorskiego. Jego Dziedzictwo. Hereditary również koncepcyjnie opierało się na tajemniczym kulcie i jego zderzeniu ze sceptycznie nastawioną bohaterką (fenomenalna Toni Colette). W Midsommar. W biały dzień podąża dalej tą drogą, ale szuka ciekawych rozwiązań i nie boi się podjąć polemiki z tradycyjną formą horroru.

Fabuła skupia się na Dani (Florence Pugh), która przeżywa ogromną rodzinną tragedię. Już samo to wprawia nas w niemały niepokój i pozostawia pewien dyskomfort. W tej części filmu większość akcji dzieje się w ciemnych, szarych pomieszczeniach, a nastrój jest przygnębiający. Dziewczynie nie układa się z chłopakiem, Christianem (Jack Reynor), jednak mimo to postanawiają pojechać razem na wycieczkę w odległe rejony Szwecji, aby uczestniczyć w obchodach świąt w rodzinnej wiosce ich kolegi. Po przybyciu na miejsce młodzi Amerykanie są oczarowani idylliczną scenerią i zaintrygowani mieszkańcami, którzy odziani w białe szaty sprawiają wrażenie życzliwych i pomocnych. Mimo to nastrój jakiegoś zagrożenia, nieokreślonego lęku towarzyszy nam od pierwszych chwil. Na pewno ma na to wpływ specyfika obrazu, która zniekształca się po tym, jak bohaterowie zażywają halucynogenne grzybki, ale widz również czuje się, jakby sam był pod ich wpływem – obraz jest jakby rozmyty, dźwięki przytłumione, a kolory nasycone. Ari Aster upodobał sobie pewien sposób znęcania się nad ciałami bohaterów w filmach, podobnie jak w poprzednim filmie, tak i w Midsommar. W biały dzień szokuje tymi momentami makabry i braku litości dla sposobu, w jaki ktoś ginie. Jednak te momenty, chociaż pokazane tutaj w świetle dnia, mocne i szokujące, nie wywołują typowej reakcji na grozę, lecz niepokoją i nie potrafią dać się zapomnieć. Oprócz tego niepokoju film dostarcza również drugiej strony gamy uczuć. Zdarzasię wybuchnąć nerwowym śmiechem podczas oglądania niektórych scen, a to pokazuje, że czarny humor w gatunku, jakim jest horror, jeszcze się nie skończył.

Na klimat filmu niewątpliwie składają się wspaniałe zdjęcia, mocno słoneczne, może nawet prześwietlone. Sami czujemy się jak podczas polarnego dnia w dalekiej Szwecji. Scenografia wręcz urzeka – małe idylliczne miasteczko w samym środku lasu i otoczone łąkami wygląda niczym skansen, a jest prawdziwą lokacją pełną pięknych rozwiązań architektury skandynawskiej.

Samą osią wydarzeń i centrum wszystkiego jest postać Dani – jej dziwny związek z Christianem, jej nerwowość, lęki i przeżywana głęboko żałoba. Reżyser bardzo delikatnie pokazuje, w jaki sposób zbudowana jest jej relacja z niedojrzałym chłopakiem. Mamy cały wachlarz dyskretnych spojrzeń, urwanych i cichych dialogów, które obnażają prawdę o związku dwojga młodych ludzi. Christian jest egocentryczny, myśli tylko o sobie, wpędza dziewczynę w poczucie winy i w ogóle nie interesuje go trudna sytuacja życiowa Dani. Szok sprawia wyznanie młodych, ile trwa już ich związek. Dani popada w załamanie nerwowe, postawa chłopaka wcale nie ułatwia jej procesu wychodzenia na prostą. Florence Pugh, jako młoda aktorka, miała do udźwignięcia spory kaliber emocjonalny, jednak patrząc na jej postać, a szczególnie na jej dynamiczną mimikę, jestem w stanie stwierdzić, że poradziła sobie doskonale i oddaje idealnie stan, w którym znalazła się jej bohaterka.

Midsommar. W biały dzień to film bardzo świeży, pokazujący problemy w niecodzienny sposób, operujący groteską i makabrą; w warstwie fabuły pokazuje więcej ukrytych sensów – jeśli tylko zechcemy po nie sięgnąć. Nie jest to kolejny slasher z młodymi Amerykanami na europejskiej wyprawie, którzy giną jeden po drugim w tragiczny sposób. To od nas, widzów, zależy poziom tolerancji i ocena moralności tego lekko perwersyjnego filmu, który idealnie sprawdza się i jako folk horror, i jako czarna komedia – łączy w sobie wszystkie najlepsze elementy tych gatunków. To wreszcie film o wyzwoleniu, znalezieniu zrozumienia i współczucia, a również o zemście, która bywa bardzo słodka kiedy jest oglądana w biały dzień.

Fot.: Gutek Film

Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City

słońce też jest gwiazdą


Przeczytaj także:

Wielogłos o fimie Hereditary

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *