Na film Doroty Kobieli i Hugh Welchmana wybrałam się po uprzednich zapewnieniach wielu osób, iż jest niesamowity. Po obejrzeniu zapowiedzi nie wątpiłam, że innowacyjne podejście do animacji filmowej niesie ze sobą olbrzymi bagaż emocji i musi odpowiednio na widza oddziaływać. Seans przerósł jednak moje oczekiwania. Twój Vincent to wyjątkowo wciągająca opowieść o człowieku, który cierpiał w nieprzychylnym mu świecie, a jego odejście okazało się równoznaczne ze zubożeniem świata sztuki. Na pewno po seansie można zapytać: dlaczego tylu artystów docenionych zostało dopiero po śmierci? Czemu żywot malarza w wielu przypadkach wiąże się z codziennością pogrążoną w melancholii? Postać Vincenta van Gogha, przedstawiana głównie we wspomnieniach bohaterów, intryguje i jestem pewna, iż jest w stanie wzbudzić zainteresowanie jego twórczością u tych, którym bliska nie była. Przepiękne kadry, poruszająca muzyka, trafne dialogi. Oto historia, która porywa i porusza.
Akcja dzieła rozgrywa się rok po śmierci Van Gogha, kiedy to pojawia się problem z dostarczeniem listu od zmarłego do jego brata. Zadanie rozwiązania wspomnianej kwestii przypada synowi listonosza Josepha Roulina, Armandowi, który krok po kroku odkrywa historię samobójstwa artysty, prowadząc swoje własne śledztwo. Vincent van Gogh w wieku 28 lat po raz pierwszy chwycił za pędzel i wyjątkowo szybko nabrał profesjonalnej wprawy, tworząc prawdziwe dzieła. Jednak wsparciem rodzinnym obdarowywał go jedynie brat, Theo, który wierzył w jego zdolności i wspierał go finansowo. Twój Vincent przedstawia artystę jako człowieka skrytego, smutnego i dobrotliwego, a jednocześnie posądzanego o wariactwo. Jego burzliwa znajomość z Paulem Gauguinem zostaje przedstawiona na ekranie dość wymownie, tak samo jak reakcje ludzi po obcięciu sobie przez Vincenta ucha i podarowaniu go prostytutce. Wraz z rozwojem wydarzeń daje się on poznać jako pełen melancholii i zadumy człowiek, czerpiący radość z malarstwa i dostrzegający najmniejsze szczegóły w otaczającym świecie, lecz cierpiący z powodu samotności. Artystyczna dusza zagubiona w rzeczywistości.
Listonosz Roulin był przyjacielem artysty i z serdecznością wspomina o wyjątkowo częstej i regularnej korespondencji między malarzem a jego bratem. Fragmenty listów wplecione zostały w fabułę, której motywem przewodnim jest podróż syna Roulina do Paryża, a następnie do Auvers-sur-Oise, gdzie Vincent przebywał w okresie chorowania na depresję. Rozmowy z tymi, którzy z artystą mieli do czynienia, stają się ważnymi elementami układanki pod tytułem: jak naprawdę zginął Vincent van Gogh. Przedstawiony zostaje także proces przemiany wysłannika – od człowieka, który okazuje brak zrozumienia dla dostarczania listu od umarlaka, po poszukiwacza wielce zainteresowanego odkryciem prawdy, mimo wielu związanych z tym poświęceń.
Cierpiący na psychozę maniakalno-depresyjną Vincent, był bardzo wrażliwym, inteligentnym mężczyzną, na którego życiu piętno odcisnęło dzieciństwo spędzone w burżuazyjnej rodzinie, do której nie potrafił się dopasować. Ogromny talent artystyczny, który pojawił się u niego naturalnie, nie został odpowiednio dostrzeżony. W 1886 roku Van Gogh pojechał do Paryża, gdzie w czasie dwudziestu miesięcy stworzył dwieście obrazów. Z francuskiej stolicy przeniósł się do Arles, a następnie zaprosił do swej posiadłości w Prowansji swego przyjaciela, Paula Gauguina. Na początku wspaniale się dogadywali, lecz z czasem przemieniło się to w jedno ciągłe nieporozumienie. Kiedy francuski malarz opuścił Vincenta, ten pozbawił się ucha, po czym trafił pod opiekę doktora Gacheta w Auvers. Łączyło ich zamiłowanie do sztuki, lecz lekarz nigdy nie wykazywał nadzwyczajnych zdolności malarskich, a dzięki znajomości z Van Goghiem mógł się wiele nauczyć. Vincent za życia nie sprzedał ani jednego obrazu. Część dzieł rozdał, a większość oddał bratu, Theo, który próbował je sprzedać paryskim galeriom sztuki. Któż wtedy mógłby pomyśleć, iż w XXI wieku będą one jednymi z najdrożej wycenianych na świecie? Dziś Vincent van Gogh uważany jest powszechnie za jednego z największych malarzy w historii oraz za artystę, którego twórczość stanowi istotne źródło sztuki współczesnej.
Twój Vincent to dziewięćdziesiąt pięć minut istnej uczty dla oczu i uszu, pełnej ręcznie malowanych farbami olejnymi obrazów, wszystkich w stylu van Gogha, oraz akompaniamentu w postaci przepięknej muzyki Clinta Mansella. Ścieżka dźwiękowa nie dość, że idealnie dopasowana do obrazu, jest odpowiedzialna za fakt, iż po projekcji, w której uczestniczyłam, większość widzów zastygło w fotelach, by wpatrywać się w napisy końcowe. W projekcie pierwszego na świecie pełnometrażowego filmu animowanego techniką malarską brała udział setka artystów, pozwalając na to, by polsko-brytyjska koprodukcja mogła przyjąć zamierzoną formę. Osiemset pięćdziesiąt trzy ujęcia, przenikające się płynnie, przedstawiają ożywione sceny i postacie z dzieł holenderskiego twórcy. Fantastyczne retrospekcje w czerni i bieli kreślą wyraźną granicę między rzeczywistością a wspomnieniami. Wyjątkowe okazuje się również wykorzystanie w filmie aktorów, by przed wersją animowaną stworzyć realistyczne kadry. Może dzięki temu w czasie seansu nie odnosi się wrażenia oglądania filmu rysunkowego. Sfinalizowanie tego niepowtarzalnego pomysłu zajęło twórcom siedem lat.
Gdy przyglądałam się dziełom Van Gogha w rzymskiej galerii Nazionale d’Arte Moderna, znając pobieżnie jego historię, nie podejrzewałam, jak znaczący wpływ miały na niego przedstawiane postacie. Produkcją duetu Kobieli i Welchmana zostałam zachęcona do wnikliwego zapoznania się z losami twórcy znanych Słoneczników i podejrzewam, iż nie tylko ja. Pominięcie kontrowersyjnych scen z życia artysty nadało jego postaci delikatności i wrażliwości, być może nieco większej niż ta, którą posiadał. Ten świadomy zabieg wydaje mi się trafnym, gdyż Twój Vincent to nie biografia, ale splot kilku wątków z życiorysu malarza. To fantastyczny film o geniuszu, który odkryto za późno. Wzruszające momentami, piękne widowisko na temat samotności wśród ludzi, niezrozumienia i zagubienia, ale też dążenia do szczęścia. Po seansie warto, za Vincentem, zadać sobie jedno ważne pytanie: Czemu te punkty świecące na firmamencie miałyby być dla nas nieosiągalne?
Fot.: Next Film
2 Komentarze
Super recenzja – pisz jak najwięcej :)
Bardzo dziękuję!