Mól ci on jest! – Krzysztof Gawronkiewicz, Grzegorz Janusz – „Kwintesencja” [recenzja]

Robactwa wszelkiego ludzkość za bardzo nie lubi. Opędzamy się od niego, wykrzywiamy twarze w grymasie, gdy coś na nas siądzie, kupujemy środki owadobójcze. Przenoszą przecież zarazki, gryzą, przeszkadzają, a w dodatku ich widok także nie jest przyjemny dla oczu. Czy więc komiks, w którym przedstawiciele szeroko rozumianego robactwa są jego głównymi bohaterami, może okazać się sukcesem? Może wywołać uśmiech na twarzy czytelnika i wciągnąć go w opowiadaną historię? Jak udowadniają Krzysztof Gawronkiewicz i Grzegorz Janusz swoim najnowszym dziełem zatytułowanym Kwintesencja – może. Tym bardziej, jeśli bohaterami są owady najbardziej nam bliskie, stanowiące kwintesencję naszej pasji, czyli mole książkowe.

Autorzy Kwintesencji to duet bardzo dobrze znany w komiksowym światku. Mogą pochwalić się nagrodą za Esencję, czyli pierwszy tom cyklu Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona. Wspólne dzieło, do którego scenariusz napisał Grzegorz Janusz, a rysunki stworzył Krzysztof Gawronkiewicz, zdobyło główną nagrodę (Grand Prix) w konkursie na najlepszy komiks europejski zorganizowany przez telewizję Arte i wydawnictwo Glénat. Sukces niemały, biorąc pod uwagę, że w szrankach o tytuł najlepszego stanęło kilkaset komiksów. Wróćmy jednak do najnowszego dzieła tego komiksowego i jakże zgranego duetu. Wiemy już, że nasi gówni bohaterowie to mole książkowe, jeden jest chudy i podłużny, drugi nieco grubszy, a jego budowę można określić jako okrągłą. Różnią się jednak nie tylko wyglądem – jeden z nich jest bowiem o wiele bardziej oczytany i śmiało można go nazwać erudytą, natomiast ten drugi, chudszy, niekoniecznie zna wszystkie trudne słowa stosowane przez przyjaciela, ale za to jest skarbnicą żartów i anegdot, przy czym są one utrzymane w środowisku literackim.

Mole poznajemy, kiedy znajdują one manuskrypt powieści zatytułowanej Kwintesencja, który jest wciąż świeży i leży obok maszyny do pisania. Jego autorem jest Eryk Olimp, a fabuła powieści jest niezwykle pogmatwana i wielowymiarowa, bo poza głównym wątkiem zdarzają się też autorowi poboczne, w których na przykład, jak tłumaczy chudszemu przyjacielowi grubszy: Bohater czyta powieść, której bohater kiedyś czytał opowiadanie, którego bohater pisze scenariusz, którego bohatera ściga policja, gdyż popełnił morderstwo. Przemiłe robactwo skacze od strony do strony, poznając dalsze dzieje bohatera Kwintesencji, natomiast czytelnik jest świadkiem przemyśleń, refleksji, a nawet drobnych kłótni moli. Oprócz tego, że dowiadujemy się, iż Kwintesencja to arcydzieło, któremu nie dorówna żadna powieść, która została już napisana, ani żadna, która dopiero powstanie, poznajemy trudne słowa, żarty, którymi karmią się mole, ich lęki, a także stajemy się świadkiem ich świadomości – myślałam, że nie przejdzie mi to przez gardło, ale jednak przechodzi nadzwyczaj łatwo – kulturowej i cywilizacyjnej, kiedy grubszy mówi: Jest coś niezdrowego w tym, że my, robale, podniecamy się opisem ludzkich zachowań seksualnych. Ten rodzaj perwersji chyba nie ma jeszcze nazwy. O ile więc okrągły mól jest inteligentny i posługuje się pięknym, poetycko-naukowym, chciałoby się rzec, językiem, o tyle mól szczupły jest kawalarzem, który nie raz rozbawi czytelnika na kartach komiksu. Jak na przykład wtedy, kiedy kwituje myśl swojego przyjaciela o namiętnościach moli, deklamując: Odeszły nasze samice, teraz musimy sami se.

Kwintesencja (ta Gawronkiewicza  i Janusza, nie ta Eryka Olimpa) jest w fantastyczny sposób wydana i czytelnik bardzo szybko wpada w rytm tej opowieści i bez problemu odnajduje się w jej klimacie. Rewelacynym pomysłem było to, aby czytelnik widział strony maszynopisu tak, jak widzą je mole, a więc na początku dla przełamania lodów nie widać moli, za to możemy przeczytać pierwszą stronę tekstu Olimpa, później następuje zbliżenie na mole, w związku z czym stronę kolejną widzimy w zbliżeniu, a więc tylko jej urywek, w dodatku zdania widzimy nie od początku i nie do końca; natomiast kolejne strony to już mole w pełnej krasie, tekstu nie widzimy wcale, bo znajdujemy się wraz z nimi na dole strony, w związku z czym numeracja stron maszynopisu Eryka Olimpa (a więc i komiksu) jest ogromna i zajmuje mniej więcej połowę każdej strony, którą przewracamy. Tu i ówdzie widoczne są plamy, a gdzie indziej gigantyczne linie papilarne. Trafia się nawet włos, choć nasi bohaterowie mylą go początkowo z czymś innym. Słowem, choć widzimy postacie moli, widzimy również świat (czyli na chwilę obecną maszynopis Eryka Olimpa) z ich perspektywy. Zabieg ten wypada świetnie i świeżo, a rysunki Krzysztofa Gawronkiewicza i liternictwo świetnie podtrzymują koncept (którego autorem jest również Gawronkiewicz) i tworzą specyficzny klimat komiksu. Niełatwo w przypadku tego komiksu powiedzieć coś o kresce czy dywagować nad zastosowanymi przez twórców kolorami. Jedyne rysunki, jakie widzimy to to, o czym już wspominałam – dwa mole, czasami jakaś plama, linie papilarne w zbliżeniu, komar i dymki z dialogami, które zostały rozpisane odręcznym, chwilami koślawym pismem, idealnie wpisującym się w pomysł. Tutaj nawet papier, na którym wydrukowano Kwintesencję jest nie bez znaczenia – szorstki, jakby pożółkły, sprawia, że wsiąkamy w świat moli i łatwo ulegamy złudzeniu, że faktycznie czytamy maszynopis powieści Eryka Olimpa – konsekwencja do samego końca.

Kwintesencja fantastycznie łączy humor, absurdalność i erudycję z elementami kryminału. W komiksie jest bowiem mroczno, a momentami nawet krwisto. Zakończenie – zarówno Kwintesencji, którą czytają mole, jak i tej, którą my trzymamy w rękach – jest niejednoznaczne i nawet w pewnym momencie okrutne. Mam nadzieję, że wśród czytelników dzieła Gawronkiewicza i Janusza nie znajdzie się żaden abderyta, który określiłby ich pracę jako absurdalną i bez sensu – bo tak absolutnie nie jest. Kwintesencja przede wszystkim opiera się na fantastycznym pomyśle, świetnych dialogach pomiędzy molami, mrocznym i dziwnym, ale w jakiś sposób wciągającym tekstem Eryka Olimpa, którego tak naprawdę poznajemy jedynie początek i koniec, idealnie wpasowującymi się rysunkami i ogólnym wykonaniem. Wszytskie te czynniki tworzą całość tak spójną, jak to tylko możliwe. Wszystko w Kwintesencji jest na swoim miejscu, wszystko pasuje i podkreśla to, co ma podkreślać. Słownik z trudniejszymi słowami, znajdujący się na końcu komiksu, których używa mól erudyta, jest fantastyczny i niezwykle przydatny, czyli jednym słowem robi z czytelnika, który nie znał wszystkich tych słów, głupca, któremu w dodatku to nie przeszkadza, bo żart jest smaczny i jak najbardziej zjadliwy (dwuznaczne, hm?).

Mam nieodparte wrażenie, że dwójka bohaterów Kwintesencji to zbiór wszystkich – zarówno tych dobrych jak i złych – cech zapalonych czytelników, tak zwanych moli książkowych. Bo przecież jesteśmy oczytani, znamy mnóstwo opowieści, żartów i anegdot, często jesteśmy w posiadaniu informacji dziwnych bądź ciekawych, takich, które wynikają właśnie z przeczytanych lektur; jesteśmy niejednokrotnie bardziej wyczuleni na emocje zawarte w literaturze, pokuszamy się o analogie, wyszukiwanie motywów przewodnich, toposów, archetypów; uważamy, że świat bez książek byłby okropny i zdarza nam się nie rozumieć ludzi, którzy nie czytają. Zdarza się także, że jesteśmy gburowaci w swoim oczytaniu, szastamy mądrymi słowami, wyrafinowanymi wyrażeniami, zgrywamy erudytów, którymi nie zawsze tak naprawdę jesteśmy; uważamy, że rozumiemy i dotarliśmy do kwintesencji literatury, że nasza wiedza pozwala nam na stawianie tez o tym, co było do tej pory dla literatury najlepsze, a co najgorsze. Tymczasem najważniejsza powinna być sama miłość do książek. I właśnie ona, mam nadzieję, ostatecznie wygrywa.

Kwintesencja to zabawny, oryginalny i niezwykle pomysłowy komiks, w którym można odnaleźć zarówno pokłady absurdu, jak i odbicie samych siebie – jeżeli jesteśmy molami książkowymi. Wielopłaszczyznowość tego komiksu, jego niepowtarzalny klimat i minimalizm, którego efekt jest fantastyczny, sprawiają, że praca uznanego duetu pozostaje w pamięci i chętnie będzie się do niej wracało, bo dwa mole książkowe, które prowadzą nas przez tekst Eryka Olimpa to kwintesencja nas – zapalonych czytelników, uroczych i wyrokujących o wartości książki, wymądrzających się i pokładających w literaturze wielkie nadzieje, głupich i mądrych jednocześnie, żartujących i wygłaszających mądre (choć czasami nudne) monologi. Co tu dużo mówić, dyskusje moich (włączając mnie) przyjaciół o literaturze, po niewielkiej ilości alkoholu, często są podobne do tych, które prowadzą ze sobą mól chudszy i mól grubszy. Chętnie bym się więc z nimi zaprzyjaźniła, gdyby nie fakt, że bałabym się, iż wyjdę przy nich na abderytę…

Fot.: Wydawnictwo Komiksowe

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *