Czas apokalipsy – Alejandro Landes – „Monos – oddział małp” [recenzja]

Oscarowe rozdanie już za nami, a zatem w tym momencie możemy zająć się tytułami, które nie znalazły się w gronie nominowanych w kategorii Najlepszy film międzynarodowy (wolałem już starą nomenklaturę, tj. termin „Najlepszy film nieanglojęzyczny” jako bardziej adekwatny do opisu tytułów, które są jednostkowymi kandydaturami każdego kraju, a nie owocem jakiejś kolaboracji). Obraz pod tajemniczym tytułem był oficjalnym kandydatem Kolumbii, nie stając się ostatecznie jedną z pięciu produkcji, które stanęły w oscarowe szranki. Przesądzająca była chyba w tym roku wyjątkowo silna konkurencja, ale też formalna hermetyczność dzieła Landesa.

Trudno nie porównywać tego tytułu z ubiegłorocznym dziełem innych kolumbijskich twórców, tj. filmem Sny wędrownych ptaków. Oba filmy wychodzą od opisu rzeczywistych zdarzeń (z tym że w odniesieniu do utworu Ciro Guerry i Cristiny Gallego jest to szersza czasowo perspektywa), które następnie przyoblekane są w szaty realizmu magicznego. Mowa tutaj o prapoczątkach narkobiznesu w tym kraju, a także marksistowski terroryzm sygnowany przez FARC. Bądź co bądź tego typu optyka jest immanentna dla kraju, który na świat wydał Gabriela Garcię Marqueza. O ile jednak w Snach… dominuje etnograficzny punkt widzenia, a całość w jakiejś mierze nawiązuje do słynnego Człowieka z blizną Briana de Palmy, tak Monos… staje się oniryczną baśniową opowieścią stanowiącą trawestację słynnej książki Władca much (którego najdoskonalszą ekranizacją jest ta autorstwa teatralnego reżysera Petera Brooka) i filmu Wernera Herzoga Aguirre. Gniew boży (zwłaszcza zaś w plastycznym rysunku pierwszej części obrazu). Dzieło to wyraźnie dzieli się na dwie równe części.

Monos

O ile pierwsza połowa ma miejsce w surowym deszczowym krajobrazie, którego nie zwykliśmy kojarzyć ze stereotypowym portretem Kolumbii, o tyle w dalszej części miejsce akcji jest już bardziej symptomatyczne dla tradycyjnej południowoamerykańskiej dżungli będącej najczęściej tłem medialnych doniesień o konflikcie w tym kraju. Sama nazwa FARC nie pada tutaj w żadnym momencie. Wspomina się raczej enigmatycznie o Organizacji. Także młodzi bohaterowie nie mają imion, a wyłącznie pseudonimy: Wilk, Lady, Rambo, Bum-bum, Yeti, Smerf, Szwedka i Pies. Jedynym ich zadaniem jest pilnowanie zakładniczki. Widać w tym dalekie echa kryzysu z francusko-kolumbijską działaczką Ingrid Betancourt przetrzymywaną przez terrorystów od 2002 do 2008, ale ten film nie jest w żadnej mierze czymkolwiek, co pozwalałoby lokować opowieść w kategoriach politycznego reportażu, aczkolwiek można wywodzić, że dotyczy końcowego epizodu konfliktu w Kolumbii.

Monos

Zamiast pewnej doraźności twórca oferuje rodzaj współczesnej baśni, która, mimo że ma za przedmiot lokacje diametralnie odległe od europejskich kontekstów kulturowych, to jednak jako referencje wskazuje choćby wyraźny cytat z opowieści o Śnieżce i krasnoludkach autorstwa braci Grimm. Tym, co jednak przede wszystkim buduje klimat percepcji filmu, jest narkotyczny wręcz entourage uzyskany tak za pomocą mglistych zdjęć, jak i przede wszystkim hipnotycznej muzyki Mica Levi (autorki partytur do obrazów takich jak Under the skinJackie). Te zabiegi właśnie powodują, że jesteśmy jako widzowie w stanie wniknąć w opętane umysły psychopatycznych młodocianych zabójców. Szaleństwo to przypomina także o jeszcze jednym filmowym cytacie, którym jest Czas apokalipsy Coppoli.

Monos

Fot.: Against Gravity

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *