Przeklęta rzeka – Ann Rule – „Morderca znad Green River”

Nietrudno sobie wyobrazić, jak traumatyczne musi być odnalezienie zwłok i zobaczenie tej niemej maski zastygłej w strachu. Kiedy znalezione zostało ciało 16-letniej Wendy Coffield, nikt jeszcze nawet nie podejrzewał, że była ona pierwszą (oficjalną) ofiarą zabójcy znanego jako morderca znad Green River. To właśnie w tej rzece, Green River w stanie Waszyngton, znaleziono pierwsze dziewczęta, które były bestialsko zamordowane przez niedającego się złapać zwyrodnialca. Jednak jak traumatyczne i zapadające głęboko w pamięci musi być odnajdywanie zwłok młodych kobiet tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku? Dla detektywów policyjnych szukanie ciał zabójcy znad Green River stało się szarą, przerażającą rutyną, a przez lata znaleziono 49 ciał, które za życia były młodymi, pełnymi życia dziewczynami, które wsiadły do auta z człowiekiem, który wyładował na nich swoje perwersyjne pragnienia. Morderca znad Green River autorstwa Ann Rule to wstrząsający opis makabrycznych zbrodni, lat śledztwa i kolei życia młodych prostytutek, które wpadły w łapy Gary’ego Ridgwaya. 

49 dziewcząt

Z książki Ann Rule nie dowiemy się zbyt wiele o motywacjach zabójcy, nie spojrzymy mu głęboko w oczy, tak jak ona spoglądała w nie jego „koledze po fachu” i swojemu przyjacielowi Tedowi Bundy’emu (i świetnie opisała to w książce Bestia obok mnie). O Ridgwayu, z imienia i nazwiska, w książce dowiadujemy się na około czterechsetnej stronie i nie uważam tego za wielki nietakt. Morderca znad Green River, mimo wprowadzającego w tematykę tytułu, nie oferuje nam zagłębienia się w umysł psychopaty, któremu udowodniono 49 morderstw, a przypisano przynajmniej dwadzieścia parę więcej. Oferuje nam za to dokładną analizę śledztwa, poszukiwań ciał ofiar Ridgwaya, zakreślenie atmosfery tzw. Strefy w pobliżu Pacific Highway w stanie Waszyngton, niedaleko Seattle. To stamtąd najczęściej znikały młodociane prostytutki, które później znajdowano martwe gdzieś w szuwarach nad Green River, czasem dryfujące rzeką, czasem obciążone kamieniami i wplecione w jej nurt, a potem najczęściej ich ciała zalegały gdzieś na pustkowiach wokół lotniska czy opuszczonych posesjach.

Dzięki temu podejściu Ann Rule możemy nieco inaczej spojrzeć na umysł psychopatycznego zabójcy, bo widzimy to wszystko już jako efekt jego działań, pokłosie krzywd, których był sprawcą. Przez to możemy poczuć rzeczywistą odrazę, przerażenie i niechęć do człowieka, który był zwykły i tak do bólu „normalny”, że przez lata opierał się jakimkolwiek podejrzeniom.

Green River Gary

W końcu jednak coś pękło i Ridgway zaczął być traktowany jako ktoś podejrzany, ale tak naprawdę niewielu śledczych wierzyło, że to on jest słynnym zabójcą znad Zielonej Rzeki. Przydomek Green River Gary nadano mu w pracy, kiedy był przesłuchiwany w sprawie morderstw kobiet. Jednak nawet to nie sprawiło, że ktokolwiek, poza żartami, myślał o Ridgwayu jako o zabójcy, choćby muchy. Był spokojny, trochę wymykał się opisom behawiorystów (ta dziedzina dopiero kiełkowała i właśnie na takich przykładach można było opierać później swoje badania nad seryjnymi mordercami), miał w swoim życiu aż trzy żony, względnie udane życie zawodowe i rodzinne, był ojcem. Co ciekawe, ciągle mieszkał w tym samym rejonie, w którym zwabiał i mordował młode dziewczyny, a więc też w jakiś sposób przeczył wiedzy na temat zbrodni, które przed „jego erą” były uznawane za zabójstwa masowe. Nikt szczególnie nie zagłębiał się jeszcze w psychikę morderców, a Ted Bundy dopiero co zakończył swoją szaloną eskapadę i teraz siedział w celi śmierci. Był to czas, kiedy kryminalistyka nie znała jeszcze badań DNA, nie znała wielu metod, jakimi posługują się współcześni śledczy i naukowcy. Jednak to, że w zasadzie przez przypadek, pobrano od Ridgwaya próbkę śliny, miało w przyszłości sprawić, że zasiadł on na ławie oskarżonych.

Ofiary i ich rodziny

Ann Rule dużo uwagi poświęca ofiarom, starając się oddać im należne miejsce w pamięci, gdzie masowa wyobraźnia sunie raczej ku umysłom zbrodniarzy. Każdy ciekawszy jest tego, dlaczego ktoś mordował, i co sprawiło, że stał się okrutnym zabójcą, niż tego, dlaczego ofiara stała się ofiarą i czy można było jakoś temu zaradzić? Dość wstrząsające są historie kobiet, które chcąc zarobić na czynsz, jedzenie, a czasem narkotyki, szły z Ridgwayem, ale los sprawiał, że wymykały mu się. Często pojawia się tutaj element jakiegoś przeczucia, silnej woli przetrwania i zwykłego szczęścia. Już samo wyobrażenie sobie tego, co spotkało taką ocalałą dziewczynę, jak wymknęła się śmierci, sprawia, że ciarki przechodzą po ciele. Jednak dużo grosze jest uświadomienie sobie, że 49 dziewcząt (a prawdopodobnie od 70 do 100) nie miało takiego szczęścia i w oczach Ridgwaya było tylko śmieciami, których należy się pozbyć, uprzednio gwałcąc i brutalnie traktując. Warto zwrócić też uwagę na to, że Rule opisuje sprawy jasno i klarownie. Uderza czasem w samo sedno, nie bojąc się brutalnych faktów i opisów. Być może dla niektórych czytelników mogłoby być to zbyt wiele, ale pamiętajmy, że sięgamy po reportaż królowej gatunku true crime, która stała się sławna dzięki rewelacyjnemu umysłowi śledczemu, a także temu, że była w zażyłości z Tedem Bundym, który okazał się „tym Tedem Bundym”. Dlatego też reportaż jej pióra jest refleksyjny, ciekawy i wciągający, a także pozwala nam zagłębić się w sprawę jednego z najbardziej okrutnych seryjnych morderców w Stanach Zjednoczonych.

Fot.: Wydawnictwo SQN

 

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *