Nie przepadam za filmami o nowotworach. Po prostu ich nie lubię. Nie dlatego, że poruszają niewygodną dla mnie tematykę, bądź wywołują we mnie niechciany strach. Prawda jest taka, że filmy tego typu w znacznej większości są mdłe, nijakie, naładowane pustą szlachetnością, a twórcy budują w nich napięcie z zacięciem amatora, nierzadko grając w sposób nachalny na emocjach, byleby tylko przedstawić piękną i wyciskającą łzy historię o walce z rakiem. Już od pisania tych słów robi mi się niedobrze. Tym bardziej doceniam produkcje, które odcinają się od tego niecnego procederu i dla odmiany serwują w niewygodnej, ale przewałkowanej przez popkulturę do granic możliwości tematyce coś prawdziwego, niepróbującego udawać. I właśnie po tej dobrej stronie kina leży film Nadzieja w reżyserii Marii Sødahl. Jej dzieło ukazuje się w Polsce w dystrybucji Aurora Films, która specjalizuje się w tak dobrze opowiedzianych historiach. Głos Kultury z przyjemnością objął film patronatem medialnym.
O czym jest Nadzieja?
Lubię, gdy filmy o walce z nowotworem tak naprawdę o nim nie opowiadają, ale wykorzystują chorobę jako narzędzie do kreacji historii na zupełnie inny temat. Oczywiście powiązany z samą chorobą, ponieważ gdy takowa zaatakuje, trudno o całkowite jej zmarginalizowanie. Najnowsze dzieło norweskiej reżyserki i scenarzystki Marii Sødahl to bardzo osobista opowieść na temat tego, jak złożona jest miłość, z jak wielu warstw składa się to uczucie, co dzieje się między ludźmi nie tylko w przestrzeni werbalnej, ale także (a może przede wszystkim) w gestach, spojrzeniach, wspólnej codzienności, której czasem nie da się zapełnić słowami. Nadzieja to także opowieść o tym, w jaki sposób można (jeśli w ogóle można) przygotować swoich najbliższych na nadciągającą i nieuchronną stratę.
Gdyby nie tytuł…
No właśnie, gdyby nie tytuł, uznałbym film Sødahl za niezwykle pesymistyczną, ponurą i pozbawioną jakiejkolwiek (nomen omen) nadziei produkcję, z której wyziera jedynie paraliżująca obawa, namacalna wręcz bezradność i miejscami żałoba już za życia. W odbiorze wrażliwszym widzom z pewnością pomoże właśnie tytuł, który sam w myślach przywoływałem sobie wielokrotnie w trakcie seansu, bo, nawet,gdy ekranowe zdarzenia brną w kompletnie mroczne i nieprzyjemne miejsca, to gdzieś z tyłu głowy kłębi się myśl, że przecież jest Nadzieja… Warto także wspomnieć, że film ten jest w dużej mierze oparty na sytuacji życiowej reżyserki i scenarzystki, a to pozwala łatwo wyciągnąć odpowiednie (pozytywne) wnioski, nawet mimo tego, jak ciężki jest to w niektórych fragmentach film. Dobrym przykładem tego będzie choćby brutalny monolog głównej bohaterki w salonie fryzjerskim lub scena seksu, która jest chyba jedną z najsmutniejszych w historii kina.
Nadzieja – aktorstwo
Ten film to aktorstwo najwyższej próby. Andrea Bræin Hovig (którą możecie kojarzyć z serialu Układ) oraz Stellan Skarsgård (miniserial Czarnobyl, Przełamując fale) tworzą niezapomniany duet. Oboje mają diametralnie inne postaci do zagrania i ich ról w ogóle nie powinno się ze sobą zestawiać, bo taka próba byłaby tylko i wyłącznie krzywdą dla kogoś z tej dwójki, dlatego powiem tylko tyle, że każde z osobna wypada rewelacyjnie. Anja to kobieta dość energiczna, bardzo emocjonalna, często wybucha. Bezgranicznie kocha swoje dzieci, ale równie ważna jest dla niej jej kariera zawodowa. Poznajemy ją tuż przed Bożym Narodzeniem, w przełomowym momencie jej życia i tak naprawdę nie sposób powiedzieć o niej wiele, ponieważ już w pierwszych scenach kobieta zaczyna przyjmować bardzo silny lek, który w znacznym stopniu może wpływać na jej zachowania (co zostało wielokrotnie zaakcentowane w filmie) i widz nie wie tak naprawdę, które z jej zachowań to ona sama, a które są wynikiem działania leku bądź guza uciskającego mózg kobiety. Tomas z kolei jest mężczyzną wycofanym, stoickim, niezwykle pragmatycznym, który nie rzuca słów na wiatr, a kiedy mówi, to zwykle komentuje rzeczywistość bądź kreśli kolejny plan działania, zamiast obrazować emocje nim targające. Diagnoza Anji sprawia, że para staje przed największym wyzwaniem ich życia – czy będą w stanie pokonać przeciwności i zjednoczą się w obliczu nadciągającej śmierci kobiety? Lekarze nie mają złudzeń co do stanu Anji, co powoduje lęki, frustracje i na jaw wychodzą skrywane latami pretensje.
Ukradkiem chwyta za serce
Nadzieja ma to do siebie, że ukradkiem chwyta za serce i zostaje w nim długo po skończonym seansie. To film, który trzeba przeżyć wewnątrz siebie, tym bardziej że zakończenie niekoniecznie przynosi katharsis. Na pewnym poziomie oczywiście pojawia się to uczucie, ale wszystko jest kwestią indywidualnego odbioru; ja wciąż czuję ten film całym sobą i niektóre bolesne emocje nadal we mnie tkwią, a taki stan wywołać potrafią tylko nieliczne filmy. To bardzo dojrzałe i wymagające uwagi kino, które wynagradza z nawiązką poświęcony czas i zaangażowanie. Nadzieja zdecydowanie jest jedną z najmocniejszych propozycji Aurora Films w 2020 roku.