Nagraliśmy album, który scharakteryzował nasze „Days of chaos” – wywiad z zespołem Little White Lies

Łódzka formacja Little White Lies rośnie w siłę. Niedawno muzycy dokoptowali do składu perkusistę i wydali drugi w karierze krążek studyjny: Days of Chaos, który zbiera bardzo dobre recenzje w prasie i w Internecie, powodując, że możemy na łodzian patrzeć z wielką nadzieją na przyszłość. Muzycy zgodzili się nam odpowiedzieć na parę pytań odnośnie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Ale nie zabrakło też pytań o jeszcze świeże nagrania z nowej płyty. Zapraszamy do lektury.

„Małe białe kłamstwa”. Intrygująca nazwa jak na zespół rockowy. Jaka jest jej geneza?

Szukając nazwy dla zespołu, tego który wówczas tworzyliśmy razem (jeszcze jako duet), zarówno na płaszczyźnie muzycznej, ale głównie osobistej, staraliśmy się odzwierciedlić jakoś nasze uczucia związane z tamtym okresem, a że na początku trochę ukrywaliśmy się przed światem, wydawało nam się, że ta nazwa będzie oddawała nasze emocje z tamtego okresu. Stąd Little White Lies.

Słuchając Waszego debiutu Devils in Disguise mam skojarzenia z The Raveonettes z okolic krążka In and Out of Control. To dobry trop ku poznaniu Waszych inspiracji, czy kompletnie przestrzeliłem?

To co udało nam się zarejestrować na pierwszym albumie, było tym, co nam w duszy grało w tamtym momencie. Ani przez moment nie zastanawialiśmy się, w którą stronę muzycznie to wszystko się potoczy. Był to bardzo spontaniczny proces. Oczywistą sprawą jest to, że od zawsze mieliśmy swoje własne inspiracje, nie tylko z gatunku szeroko pojętej muzyki gitarowej, ale tworząc piosenki na pierwszą płytę to nasze ówczesne emocje i nastroje były dla nas motorem napędowym.

Jak z perspektywy czasowej oceniacie debiut?

Szalony, wariacki okres, taki, który na zawsze pozostanie miło w pamięci. Muzycznie na pewno brzmiałoby to dziś nieco inaczej, ale właśnie o to chodzi, że w momencie nagrywania konkretnego materiału oddajesz siebie muzyce z tego właśnie okresu.

Zostając jeszcze w okolicach debiutanckiego albumu, to mam pytanie o Wasze wrażenia z występu na Openerze w 2012 roku. Jakie macie po trzech latach odczucia odnośnie tego występu?

Sam fakt, że tam zagramy, wywołał w nas wtedy ogromną euforię. Byliśmy przecież wówczas zespołem bez żadnego oficjalnego wydawnictwa na koncie. To nam pomogło działać dalej z etykietą zespołu, który „zaliczył” Opener-a. Co do samego występu, to pamiętamy, że świeciło bardzo słońce i nie było widać, które efekty gitarowe są aktywne, a które nie (śmiech). Otwieraliśmy 2. dzień festiwalu, więc tłumów pod sceną nie było, ale dla nas nie miało to większego znaczenia.

Postanowiliście dołączyć do składu „żywego” perkusistę. Co jest źródłem tej zmiany i dlaczego wybór padł właśnie na Piotra Gwaderę?

Zdecydowanie potrzebowaliśmy tego rodzaju energii – energii w postaci żywej perkusji. Poza tym nigdy nie byliśmy mistrzami tworzenia muzyki poprzez programy. Próbowaliśmy wcześniej z różnymi bębniarzami, eksperymentowaliśmy i wiedzieliśmy, że chcemy iść w tę stronę. Co do Piotra to po prostu czuliśmy, że to ten, i że z nim nagramy Days of Chaos.

Little White Lies - Motionless

Co sobie założyliście, przystępując do pracy nad nowym albumem?

Nie zastanawialiśmy się nad tym. Po prostu weszliśmy do studia, nagrywając mniej lub bardziej przygotowany wcześniej materiał. Czuliśmy na pewno trochę presji, bo wiadomo, że po debiucie trzeba pokazać coś więcej. To, że będzie nieco inaczej, wiedzieliśmy już po tym, jak dołączył Piotrek Gwadera, który uzupełnił bardzo nasze kompozycje. Jak zawsze duży wpływ miał nasz producent Paweł Cieślak z „Hasselhoff studio”. Poza tym było jasne, że nagrywamy po prostu nasze piosenki, które, jak wcześniej już wspomnieliśmy, oddawały nasz charakter i emocje, które nami targały w momencie ich tworzenia.

Intro intrygująco zapowiadacie: We wanna show you all those good and bad things. Ile dobra, a ile zła jest w muzyce zawartej na Days of Chaos?

Po raz kolejny wracamy do naszej osobistej wówczas relacji, tych gorszych i lepszych momentów między nami (Kasia i Zbyszek). Cały album jest w warstwie tekstowej odnośnikiem do nas samych. Przeżyliśmy wówczas swoje rozstanie, po czym wróciliśmy do siebie i nagraliśmy album, który scharakteryzował te nasze Days of chaos.

Dlaczego „dni chaosu” jest akurat 30? Dlaczego wykorzystaliście tę konkretną liczbę? Co się kryję za tą kompozycją?

Hmmmm. Jeszcze raz wrócimy do wątku osobistego. Jak wspomnieliśmy, rozstaliśmy się na jakiś czas i to był właśnie okres tych 30 dni. Wiele na tej płycie odnosi się do tego właśnie okresu i naszych emocji w tamtym czasie.

Montionless ma w sobie egzotyczno-orientalne pierwiastki. Skąd pomysł na tę kompozycję, która niewątpliwie jest ozdobą płyty?

Studyjny kształt Motionless poprzedziła długa debata z naszym producentem Pawłem Cieślakiem, który starał się nas przekonać do takiego kształtu piosenki, i w pewnym momencie stwierdził, że „jeśli nie spodoba wam się to, co z tego wyjdzie, to mogę się spakować, bo nie nadaję się do tej roboty”. Spodobało nam się oczywiście w 200%.

Troubled City śpiewacie o Łodzi, jak mniemam. A może się mylę? We wrześniu opublikowaliście na YouTube akustyczne wersje swoich kompozycji nagrywanych w konkretnych miejscach tego miasta. Jakie jest źródło tego specyficznego wideo-przewodnika po waszym mieście?

To był nasz wspólny pomysł wraz z  wydawnictwem Megatotal.pl. Uznaliśmy wszyscy, że to fajny pomysł na promocję materiału oraz wsparcie i ukazanie fajnych, cennych miejsc na mapie Łodzi. Troubled City pisaliśmy o Łodzi, miejscu w którym się urodziliśmy i ukształtowaliśmy, ale ta piosenka może mieć również uniwersalny przekaz dla każdego, niezależnie skąd pochodzi.

Nie kusi Was, aby te akustyczne wersje nagrać i wydać chociażby jako EP? Bo powiem szczerze, doskonale odnajdujecie się w delikatniejszej, akustycznej stylistyce.

Pierwsze pomysły na akustyczny materiał pojawiły się niedługo po debiucie, ale nigdy nie udało się tego zrealizować. Wszystko przed nami.

Ostatnie pytanie kieruje do Kasi i Zbyszka Krenc. Jak to jest być rock’n’rollowym małżeństwem, występującym w dodatku w jednym zespole?

Na pewno mamy wspólne cele zarówno w małżeństwie jak i w zespole, razem pracujemy na nasz sukces prywatny jak i zawodowy. Jest to zdecydowanie miłe, że dzielimy wspólną pasję. To także często droga kompromisów jak w każdym związku czy zespole, ale fajniej się pracuje, będąc w tym Wszystkim razem.

 Dziękuje za rozmowę!

 Foto: cantaramusic.pl

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *