Każdy z nas podejmuje w życiu decyzje, których może później żałować… lub nie. I chociaż nad niektórymi możemy czasem gorzko rozmyślać: „co by było, gdyby”, to być może nigdy nie poznamy odpowiedzi. Inny kierunek studiów? Wyprowadzka do innego miasta? Ten czy inny chłopak, dziewczyna? Te wybory są czasami kamieniami milowymi naszego życia. Film Joachima Triera opowiada o dziewczynie, która, tak jak każdy młody człowiek, poszukuje i zadaje pytania o sens i istotę „tego wszystkiego”. Najgorszy człowiek na świecie to historia o nas, o wszystkich nas, którzy poszukujemy swojej własnej ścieżki w życiu, swojej drogi i celu. Jest przy tym tak autentyczny i rozbrajający w swoim przekazie, że trudno podczas seansu nie uśmiechnąć się i nie rozczulić. Są tutaj także pewne gorzkie pigułki, które musimy przełknąć, dlatego też film nie jest dla każdego.
Kim chcę w życiu być?
Takie pytania stawia przed sobą bohaterka filmu, Julie – kim chcę być? Co chcę w życiu robić? Czy wolno mi nic nie robić?
Są to autentyczne refleksje, które dotykają pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków, których czas dojrzałości (rozumianej bardzo ogólnie) dość przesunął się w czasie, porównując do pokolenia ich rodziców i dziadków. Najgorszy człowiek na świecie traktuje ten temat bardzo poważnie, ale nie bez krzty ironii czy dowcipu. Są tutaj sceny, które bombardują komizmem, ale trafiają w czułe struny widza, który stoi lub stał na podobnym zakręcie (a może nawet nie na zakręcie, ale prostej, zwykłej drodze?), co filmowa Julie. Wyliczanka, ile trzydziestoletnia mama, babcia, prababcia, i tak dalej, osiągnęła (osiągnięcia liczone w ilości dzieci i wieku śmierci) są niebywale komiczną, ale także do bólu szczerą sceną, która dla wielu widzów może być bardzo bliska i wyzwalająca.
Pierwsze sekwencje przybliżają nam postać Julie. Dziewczyna studiuje medycynę, podkreślone są jej dobre stopnie, a także ciekawe przemyślenia, że to jest dla niej wyzwanie, że to coś znaczy, że czuje się wyróżniona. Już za chwilę jednak zmienia ona swój punkt widzenia, przekreśla poprzednie zainteresowania, by zmienić także fryzurę i kierunek studiów – na psychologię. Za chwilę odkrywa jednak w sobie kolejną pasję, która chyba też nie bardzo przybliża ją do odpowiedzi na pytanie – co chcę w życiu robić? A może bardziej nawet na pytanie – kim ja właściwie jestem?
To nie jest komedia romantyczna
Taka sztampowa komedia romantyczna ma pewne ramy i widz też po niej czegoś oczekuje. Najgorszy człowiek na świecie zawiera w sobie pewne elementy komedii romantycznej, ogólniej też romansu, ale daleko mu do typowej, schematycznej i bzdurnej komedyjki o trójkącie miłosnym. Jest tu oczywiście wspomniany trójkąt, relacje bohaterów – Julie oraz jej długoletniego chłopaka Aksela oraz poznanego na spontanicznym wyjściu Eivinda. Są tu również miłosne perypetie, komediowe i dramatyczne sceny, a także takie, które łapią za serce i potrafią wzruszyć. Jak choćby ta, w której Julie wychodzi z mieszkania, kierując się w stronę miasta, „zatrzymując” czas i ludzi. Ta scena mogła być też pewnym wabikiem dla widza, jest bardzo ciekawie zrobiona, sentymentalna, ale przy tym świeża i bez wątpienia pasująca do takiego filmu, jakim jest Najgorszy człowiek na świecie. Oddaje na pewno osobowość bohaterki, jej unikalność, a przy tym normalność i czar, jaki roztacza, to, jak ujmująco idzie przez życie, z niesłabnącym optymizmem. Z drugiej strony ta scena ma dla mnie też inny wymiar. Jest niejako percepcją oczekiwań społecznych, oczekiwań rodziny, wobec trzydziestoletniej dziewczyny, która już tam jakoś „powinna” się w życiu zorganizować, ustatkować. Ta scena mówi, a nawet krzyczy – chce to wszystko zatrzymać, dajcie mi się bawić, dajcie mi żyć i popełniać błędy.
Słodko-gorzka historia, która wykracza poza filmowe ramy
Najgorszy człowiek na świecie to film, który zastaje swoją bohaterkę w którymś momencie jej życia, pokazuje te kilka lat, w których największą decyzyjność mamy już my sami. To wybór kierunku studiów, wchodzenie w związki, poszukiwanie pracy, rozstania. Trudne życiowe decyzje są i będą, więc też mam wrażenie, że film Triera pokazuje tylko ułamek, a robi to celowo, nie kończąc swojej opowieści jakąś sztywną ramą czy oficjalnym zakończeniem. Owszem, dużo się dzieje, a gorzkość tego, co spotyka Julię, też jest znamienna. Przeżyła ona już trochę, spotkało ją kilka przykrych sytuacji, zawodów, trudnych sytuacji. Dorosła, dojrzała. Spojrzała na świat inaczej. Mimo to życie będzie toczyć się dalej i, kto wie, jakie jeszcze wybory będzie miała przed sobą Julie. Dlatego też uznaję za bardzo cenny płynący z obrazu Triera autentyzm. To, z jaką szczerością mówi o swoich bohaterach, i jakie cenne lekcje oni od życia otrzymują. Dużo tu o tych różnicach pokoleniowych, o tym, jak bardzo inni są dzisiejsi trzydziestolatkowie od ich o dekadę starszych znajomych. Dobrze widać to na przykładzie związku Julie i Aksela, którzy mają w życiu po prostu różne priorytety. I choć Julie sama nie wie, czego do końca chce, to wie, czego na pewno nie chce. Mocno wybrzmiewa tutaj wątek posiadania dzieci, bycia rodzicem, ale także, a może przede wszystkim, tych oczekiwań społecznych, oczekiwań drugiej osoby w związku. Bardzo dobrze i naturalnie zostały potraktowane te wątki, z dużym realizmem i szczerością.
Najgorszy człowiek na świecie jest filmową konstrukcją składającą się z dwunastu rozdziałów. Z czternastu, jeśli doliczyć prolog i epilog. Każdy z tych rozdziałów przyjmuje różną estetykę, narracyjnie także się różnią – jedne są romantyczne, niektóre dramatyczne, sporo tu komedii, ale znalazło się miejsce także na psychodeliczny seans z grzybkami halucynogennymi. Wszystkie, te mniej i bardziej spójne, historie dotyczą jednak samej Julie i w prawdziwym świetle pokazują nam tę bohaterkę. Jak beztrosko wprasza się na czyjeś wesele, jak prowadzi dialog z rodziną przy stole, jak sama ona odbiera swoje życie i przede wszystkim swoje emocje i potrzeby. Dawno nie widziałam takiej ożywczej gry aktorskiej, dawno też nie skupiałam w filmie tyle uwagi na jednej aktorce. Renate Reinsve odegrała tu swoją rolę po mistrzowsku – ona po prostu stała się na ten czas Julie. Tą miłą i prostolinijną czasem dziewczyną z sąsiedztwa, której ciężko wyważyć swoje oczekiwania od życia, ale która nie boi się wybierać, i która wie, że, mimo iż może kiedyś czegoś pożałować, i tak nie zawaha się przed decyzją. Bo to są jej wybory, jej własne i świadome wybory.
Fot.: M2 Films
Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości Cinema City