Pieśń dla niespiesznych – Naomi Kawase – „Kwiat wiśni i czerwona fasola” [recenzja]

Zdumiewające, jak łatwo można wtargnąć w czyjeś życie i zmienić je bezpowrotnie. Niewiarygodne, jak mocno potrafią oddziaływać na siebie ludzie, którzy jeszcze niedawno nie mieli pojęcia o swoim istnieniu i których dzieliło – wydawać by się mogło – niemal wszystko. Czasami jedno spotkanie budzi w nas coś, co pozostawało od lat uśpione. Czasami jeden człowiek potrafiący odpowiednio dobierać słowa i posiadający rzadką umiejętność taktownego przybliżenia się niepostrzeżenie do naszej duszy uświadamia nam coś, co od chwili odkrycia, wydaje się tak banalne i proste. A jednak potrzebny był bodziec w postaci drugiego człowieka. Wszyscy potrzebujemy takich bodźców i często są one ubrane w ciała i dusze ludzi, po których byśmy się tego w ogóle nie spodziewali. Między innymi o takim spotkaniu i takich bodźcach opowiada powolny, niemal poetycki film Kwiat wiśni i czerwona fasola w reżyserii Naomi Kawase, który Głos Kultury objął patronatem medialnym.

Dzieło Kawase płynie niezwykle powoli i subtelnie, ale nie można jednocześnie powiedzieć, by było nudne. Jego delikatna struktura przypomina raczej poemat lub instrumentalną pieśń, w której słychać świergot ptaków, a nawet spadający z drzewa kwiat wiśni. Nie jest to z pewnością film dla widzów niecierpliwych, którzy oczekują porywającej akcji, zagmatwanej fabuły czy dramatów, które niekiedy aż za bardzo, przez co niepokojąco, szarpią za serce. Kwiat wiśni i czerwona fasola nie ma również przekazu, o którym można by powiedzieć, że otwiera nowy rozdział w kinematografii lub staje w szranki z dziełami odważnymi i głośnymi przez wzgląd na poruszaną w nich tematykę. A jednak urzeka w sposób trudny do uchwycenia i zwerbalizowania. Jest w nim coś nieuchwytnego, co pozwala oglądać film Kawase z radością i smutkiem jednocześnie – z uśmiechem na ustach poznając bohaterów i kibicując im, a także z troską wypatrując ich dalszych losów.

Kwiat wiśni 3

Bohaterów, tych najbardziej istotnych, jest troje – mężczyzna w średnim wieku, starsza kobieta i nastolatka. Nie łączą ich więzy rodzinne, lecz mimo różnicy pokoleń i całkowitej obcości, jaką powinni wobec siebie odczuwać, odnajdują nić porozumienia, po której poruszają się z początku niepewnie, a później coraz śmielej, na nowo odnajdując radość przyjaźni i bliskości; radość czerpaną z obecności drugiego człowieka – takiego, który nie widzi wad i błędów popełnionych w przeszłości lub bagaży, które łamią nam barki i kark, lecz samo wnętrze, które wymaga równie troskliwego doglądania, co pasta An. Zarówno z naszej strony, jak i tych, którzy nas w życiu mijają. Losy tej trojki splatają się w maleńkim barze, który prowadzi Sentarô – pierwszy z naszych bohaterów. Z początku nie dowiadujemy się o nim wiele, ale reżyserka zadbała o to, abyśmy niemal od początku byli pewni, że mężczyzna nie jest człowiekiem szczęśliwym. Czas spędzany na smażeniu słodkich japońskich przysmaków, zwanych dorayaki, płynie mu bez najmniejszej iskierki szczęścia, bez marzeń i bez planów. Jego praca jest w dodatku mechaniczna, nie wkłada w nią serca i raczej jej nie lubi. Do baru regularnie przychodzi Wakana – nastolatka, która zdaje się odstawać od swoich rówieśniczek, która nie śmieje się tak głośno jak one, jest bardziej zamyślona i smutna. To jej Sentarô daje niesprzedane dorayaki, które wdzięczna dziewczyna zabiera do domu. Pewnego dnia miejsce pracy mężczyzny odwiedza starsza kobieta, która chciałaby u niego pracować. Kucharz nie jest jednak przekonany ze względu na jej wiek i schorowane ręce, a tych w kuchni potrzeba sprawnych. Jednak kiedy Tokue – bo takim imieniem przedstawia się staruszka – przynosi własnej roboty an, czyli słodką pastę z czerwonej fasoli, tradycyjne nadzienie do dorayaki, mężczyzna zaskoczony wspaniałym, niepowtarzalnym smakiem, postanawia dać kobiecie szansę. Sentarô, Tokue i Wakana zbliżą się do siebie, poznając swoje bóle, tęsknoty i wydarzenia z przeszłości, które na zawsze ich naznaczyły.

Kwiat wiśni 6

Niezwykłą równowagę udało się zachować Naomi Kawase dzięki pozwoleniu, by do głosu doszło zarówno męskie, jak i kobiecie serce, zarówno starość, jak i młodość. W głównych postaciach Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli reżyserka umieściła powolne, ale i pogodne żegnanie się z życiem (Tokue), uzmysławianie sobie, że choć ponad połowa naszego czasu na ziemi już minęła, wciąż możemy jeszcze spełniać swoje marzenia i nadal zasługujemy na szczęście (Sentarô), a także świeże, choć niegłupie spojrzenie młodości, która mając tak wiele przed sobą, skrywa już własne tajemnice i blizny (Wakana). Widz nie musi dzięki temu utożsamiać się z żadną grupą wiekową ani z żadnym z bohaterów, a za sprawą niezwykłej przyjaźni, jaka rodzi się między tą trójką, nie czuje również przymusu wyboru – rozumie bowiem, że każda z tych postaci jest tak samo ważna, każda ma do spełnienia swoją rolę w ich wspólnym egzystowaniu, które objawiło się tak nagle. Przełamuje to także te niewypowiedziane granice, jakie od wieków stawia się pomiędzy młodością, dojrzałością a starością, dzieląc ludzi na grupy, które według przebiegających granic i ich warunków, nigdy nie powinny się w pełni zrozumieć. Wzdłuż tych granic niejednokrotnie rzucane są: brak szacunku, doświadczenie, niestałość, buńczuczność, pokora, siła i słabość. Ale kiedy granice znikają, powyższe atrybuty pokoleń mieszają się ze sobą, tworząc prawdziwych ludzi w miejsce tych, które odrysowane zostały od szablonu, stworzonego tak dawno temu, że nie pytamy nawet o jego sens i prawdziwość.

Kwiat wiśni 1

Wszystko w tej poetyckiej opowieści o przyjaźni, tęsknocie, samotności, alienacji, strachu i palącym pragnieniu bycia potrzebnym stopniowo łączy się ze sobą, wpasowuje, tworząc obraz może nie doskonały, ale na pewno zapadający w pamięć – pokorny, smutny i będący jednocześnie pieśnią, której tematem przewodnim jest afirmacja życia. Zdjęcia momentami wydają się prześwietlone, jakby operator nie potrafił wyczekać momentu idealnego oświetlenia. Sprawia to wrażenie początkowej radości, jakby ten bar, jego właściciel, staruszka, goście, dziewczyna i cały świat, jakby to wszystko miało wyłącznie dobre strony. Ale stopniowo do głosu dochodzą także przygaszone kadry, dając nam pełny obraz historii, która oglądamy. Częste ujęcia przyrody – zwłaszcza kwitnącej wiśni – wystrzegają się nachalności, nie narzucają się nam, raczej tworzą ramy, zespalają bohaterów filmu z przyrodą, podkreślają związek, który tylko dla Tokue z początku jest oczywisty. Aktorzy również dostosowali się do tempa filmu i nawet w tych niewielu scenach, kiedy mogli pozwolić sobie na gwałtowniejsze reakcje, czuć spokój i wyciszenie. Choć najbardziej wymagającą rolę miała wcielająca się w Tokue Kirin Kiki, to pochwalić należy całą trójkę, która wykreowała główne postaci. Kiki odegrała bohaterkę, która momentami drażniła, wydawała się dziwna – przy takich ludziach czujemy się zazwyczaj nieswojo, niepewnie. Z czasem jednak wrażenie to ustąpiło na rzecz sympatii do staruszki, która swoim podejściem do życia daje, można powiedzieć, drugie życie Sentarô. Starsza aktorka, o czym świadczy to dziwne, niełatwe do zidentyfikowania uczucie, które towarzyszy nam podczas oglądania, wykreowała wiarygodną postać, obok której nie sposób przejść obojętnie. Również Masatoshi Nagase świetnie zagrał wypalonego kucharza, który nawet nie wie, jak wielkie jeszcze uczucia w nim buzują. Gra Nagase wyróżnia się moim zdaniem na tle reszty aktorów przede wszystkim bezbłędną mimiką, którą aktor potrafił oddać nie tylko chwilowe wykończenie i znużenie długim dniem pracy, ale także to, które gromadziło się w nim przez lata. Beznadzieja, rozpacz i żal za tym, co utracone, odbija się w jego rysach niezwykle wyraźnie i chyba dlatego to właśnie Sentarô – wbrew pozorom, które wskazują na staruszkę – jest dla mnie najbardziej wyrazistą postacią. I na koniec Wakana, czyli Kyara Uchida – młoda aktorka miała najmniej wymagającą rolę, ale też nie można powiedzieć, aby zawiodła. Jej postać wzbudza sympatię, a tajemniczość i dobroć sprawiają, że chcemy więcej się o niej dowiedzieć. Można więc śmiało powiedzieć, że wśród aktorów odgrywających główne role, żaden nie popisał się negatywnie, co więcej – świetnie zsynchronizowali się oni z wyjątkowo spokojnym, ale naładowanym emocjami klimatem filmu.

Kwiat wiśni 7

Kwiat wiśni i czerwona fasola  to film niedzisiejszy, który raczej nie spotka się aprobatą tłumów, choć z pewnością trafi do niejednego, jednostkowego odbiorcy. Dzieło Naomi Kawase to podróż, w którą należy wybrać się wtedy, kiedy naszych myśli nic nie pospiesza, kiedy nic nas nie goni, a nasz umysł jest otwarty i jasny. To subtelnie, lecz z wprawą skomponowana pieśń o przykrych doświadczeniach, odtrąceniu i wygnaniu, która wbrew melancholijnym strofom, w refrenie przemyca prostą, lecz nadal urzekającą opowieść o szczęściu, przyjaźni, przyrodzie i radości życia, która skrywa się również w niepozornych chwilach i zjawiskach takich jak pełnia księżyca czy podmuch wiatru. To pieśń przeznaczona dla niespiesznych, ale nie leniwych; dla pragnących wyciszenia, ale nie uciszenia myśli; dla tych wreszcie, którzy cenią sobie kino zarówno słodkie, jak i słone, którzy podchodzą do seansu z sercem, tak samo jak Tokue do gotowania pasty An.

Kwiat wiśni 5

Fot.: Aurora Films

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *