chemia

Narodziny gwiazdy – Chemia – „Let Me” [recenzja]

Chemia to swoisty fenomen na polskiej scenie muzycznej. Dla wielu to nadzieja, że Polska w końcu doczeka się wykonawcy rockowego, który podbije zagraniczne listy i sceny koncertowe. Ciężko wyrokować o przyszłości, na pewno jednak wiadomo, że drugi album Chemii, Let Me, to produkcja na wysokim poziomie, nie gorsza od doskonałego debiutu, dająca intrygujące prognozy na przyszłość.

To też zespół, który jest w pewnym sensie zaprzeczeniem typowej drogi do sławy i gwiazd w świecie rocka. Nie jest to kapela założona przez kilku małolatów, marzących pomiędzy próbami w garażu o podboju świata. Wręcz przeciwnie. Zespół powstał w 2007 roku z inicjatywy Wojciecha Balczuna. Samo w sobie nie jest to niczym szczególnym, gdyby nie fakt, że to nikt inny a były prezes PKP Cargo, który po odejściu ze swojego stanowiska, na jakim osiągnął wiele biznesowych sukcesów, postanowił w pełni poświęcić się swojej pasji, czyli rozkręcaniu hard rockowej maszyny, jaką stała się z czasem Chemia. Formacja już w 2013 roku wydał bardzo dobrze przyjęty debiut – The One Inside, aby zaledwie dwa lata później, bo we wrześniu 2015, przyłożyć krążkiem Let Me.

Tak, przyłożyć to dobre słowo. Już same creditsy, o których czytamy w książeczce do płyty, robią wrażenie. Produkcją albumu, oprócz Wojtka Balczuna, podobnie jak na debiucie, zajął się kanadyjski perkusista Marc LaFrance, który ma za sobą współpracę z artystami, takimi jak Alice Cooper, Motley Crue, Bon Jovi czy Scorpionsi. Czyli człowiek ten wie, co to znaczy granie na wysokim poziomie. Ale prawdziwy all-star na tym albumie to Mike Fraser, który zajął się miksami. Facet między innymi kręcił gałkami przy ostatnich albumach AC/DC od momentu The Razor’s Edge. Światowa ekstraklasa.

CHEMIA - Fun Gun (Official Video)

I rzeczywiście brzmienie na tym albumie jest bliskie ideału. Czyste, sterylne, rzekłbym – żyleta, ale z drugiej strony pełne mocy, dynamiki, klarowności – ta muzyka tętni życiem. I tak jest przez cały krążek, od pierwszego utworu – Fun Gun, który wita nas szatkującym, ostrym riffem, rozpędzającym piosenkę w hard rockową jazdę. Ale tak bynajmniej nie będzie na całym Let Me. Kolejny na trackliście She zaskakuje przestrzennymi figurami perkusyjnymi, a refren jest radiowy, mega chwytliwy, przebojowy – to jeden z kandydatów na przebój.

Na Let Me najbardziej zdziwiła mnie feeria barw, jaką mieni się ten krążek. The One Inside wydawał się zwarty, skupiony wokół jednego, konkretnego pomysłu brzmieniowego, a tutaj muzycy Chemii starają się sięgać po różne patenty, stylistyki. Nie wiem, czy to jest dowód, że zespół na swojej drugiej płycie próbuje szukać własnego, w pełni autorskiego stylu, czy jest to próba urozmaicenia materiału, uniknięcia pewnej stagnacji. A może po prostu te kompozycje powstały w takich, a nie innych kształtach w sposób naturalny i  niezamierzony?

Ciężko gdybać. Ale świetnie się słucha Let Me, gdy obok ciężkich, skocznych riffów w The Luck Don’t Kill the Winner pojawiają się delikatne, lekko pearl jamowe dźwięki kompozycji tytułowej czy przejmującego We Toxic, aby zaserwować bluesującego, bardzo amerykańskiego w wyrazie rockersa w postaci I Love You So Much, aby z czasem dołożyć nowoczesnym graniem w postaci The Shadow czy Done. Kompletnie zaskoczenie pojawia się na końcu w postaci mrocznego, lekko psychodelicznego tudzież orientalizującego Send Me The Ravens. Nie ma miejsca na nudę.

Przy The One Inside do dzisiaj się dobrze bawię. Nie inaczej jest przy Let Me. To chyba najlepsza cenzurka dla nowego albumu Chemii, szczególnie, że – jak wiadomo – drugie płyty są często najtrudniejszymi w karierze, tym bardziej jeśli poprzedzone są bardzo dobrym debiutem. Trochę brakowało mi murowanego hitu w postaci takiego Bondage Of Love, jednak Let Me jako całość, która potrafi niejednokrotnie zakołysać słuchaczem swoim bogactwem brzmienia, stylów, patentów, powodując jednocześnie, że całość brzmi zaskakująco spójnie i ciężko wyodrębnić słaby punkt na tej płycie, ale tak samo trudno wskazać najmocniejszy moment. Może pojawi się on za kilka miesięcy, gdy będę powracał do Let Me? Być może tak będzie, bo na pewno ten krążek będzie niejednokrotnie gościł w moim odtwarzaczu.

Fot.: Agora

chemia

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *