Nie będzie więcej „Uuk” – Terry Pratchett – „Kiksy klawiatury” [recenzja]

Terry Pratchett – to nazwisko jest znane chyba każdemu miłośnikowi fantasy i szeroko pojętej fantastyki. To przecież autor ponad 40 tytułów zawierających się w cyklu Świata Dysku oraz kilkunastu innych powieści nie związanych z serią; niezwykle płodny pisarz, a do tego mistrz humoru i ciętego języka. Twórca wielu ikonicznych postaci, takich jak mag-nieudacznik Rincewind, Babcia Weatherwax, bibliotekarz orangutan czy Śmierć. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że Sir Terry był dla świata literackiej fantastyki tym, czym grupa Monty Pythona dla telewizji. Cóż więcej można powiedzieć na temat Terry’ego Pratchetta? Otóż, dzięki lekturze Kiksów klawiatury, można powiedzieć jeszcze wiele.

Ten zbiór esejów (i nie tylko) został wydany u nas już po śmierci autora i można uznać go za swego rodzaju pożegnanie, epitafium, które Pratchett wystawił sam sobie jeszcze za życia (w oryginale, książka ukazała się pół roku przed śmiercią). W zebranych w jednym miejscu tekstach, które na przestrzeni lat Pratchett pisywał do różnego rodzaju gazet, w przemówieniach i przedmowach do książek, możemy dostrzec obraz człowieka, jakim był Sir Terry. Od najwcześniejszych prób pisarskich w wieku piętnastu lat, pierwszej pracy w miejscowej gazecie, aż po końcowe zmagania z chorobą, która na niego spadła i walkę z systemem o możliwość godnego odejścia na własnych warunkach. Bo tak naprawdę Pratchett był nie tylko pogodnym i uśmiechniętym staruszkiem w kapeluszu, a taki obraz zapewne powstaje w głowach czytelników znających go tylko z powieści. Był prawdziwym bojownikiem i potrafił się porządnie zdenerwować, a złość była jego siłą napędową (doskonale zobrazował to Neil Gaiman w swojej przedmowie). Gdy jakiś temat osobiście go dotykał, uruchamiał wszystkie swoje (metaforyczne) działa. Kiedy dowiedział się o losie ginących orangutanów, włączył się do akcji ich ratowania. Kiedy zdiagnozowano u niego rzadką odmianę Alzheimera, uznał to za zniewagę losu i nie szczędził środków, w tym tych finansowych, żeby zmienić postrzeganie i traktowanie tej choroby w społeczeństwie. Był też bardzo aktywnym głosem w sprawie zalegalizowania eutanazji, no bo któż, jak nie on, miał prawo do mówienia o śmierci. W końcu sam o NIM pisał.

Przyznam szczerze, że nie czytałem wszystkich części świata Dysku (udało mi się przebić przez mniej więcej połowę), a ostatnimi czasy jakoś nie było mi po drodze z kolejnymi tomami, które ukazywały się w zastraszającym tempie. Jednak wiadomość o śmierci Pratchetta bardzo mnie zasmuciła. W mojej głowie pojawiło się pytanie – jak to? To już nie będzie więcej części? Nie będzie więcej „Uuk” wydobywającego się z małpich ust bibliotekarza?!

Na pewno jest to koniec pewnego etapu, bo „nowy Pratchett” był swego rodzaju stałą na rynku wydawniczym. Jednak Kiksy klawiatury to nie „nowy Pratchett”, nie poznamy tutaj kolejnych losów straży miejskiej Ankh-Morpork, poznamy za to samego twórcę. Teksty non-fiction autorstwa Sir Terry’ego czyta się równie dobrze, jak beletrystykę wychodzącą spod jego pióra (tudzież klawiatury). Niektóre z esejów są bardzo krótkie, w wielu z nich powtarzają się te same historie, jednak czyta się to z przyjemnością. Po pewnym czasie te powtórzenia, jak na przykład kolejne wspomnienie o czasach szkolnych, jeszcze bardziej przybliżają nas do autora, pozwalają nam poczuć się, jakbyśmy znali go osobiście. Kiksy niejednokrotnie wywołują też ataki śmiechu bo, mimo poważnych tematów, Pratchett pozostaje Pratchettem. Nie brakuje tutaj więc różnorakich anegdot z życia autora, których po prostu nie sposób czytać z poważną miną. Śmiało mogę powiedzieć, że w wielu kwestiach zgadzam się z autorem i identyfikuję się z jego poglądami. Założę się również, że wielu czytelników pomyśli tak samo po skończonej lekturze. Pod koniec książki można wyczuć coraz bardziej obecny temat śmierci, a Pratchett z godnością patrzy w JEGO oczodoły, w których tlą się niebieskie ogniki.

Na koniec pozwolę sobie zacytować samego autora:

Wierzę, że kiedy brzemię staje się zbyt ciężkie, tym, którzy chcą, powinno się pozwolić, by ktoś odprowadził ich do drzwi. W moim przypadku, kiedy nadejdzie czas, mam nadzieję, że będą to drzwi do ogrodu pod angielskim niebem. Albo, gdyby padało, do biblioteki.

Mam nadzieję, że Sir Terry odnalazł swoje drzwi.

Fot.: Prószyński i S-ka

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *