Czym jest panika? Według Słownika Języka Polskiego nagłym, niepohamowanym, często nieuzasadnionym strachem, ogarniającym zwykle większą liczbę ludzi. Należy definicję tę podzielić i przypisać podane cechy uczucia elementom filmowym, do czego nadają się idealnie. Drugie pytanie, jakie winno w tym momencie paść, to: jak wyrażana jest panika? Teoretycznie wszyscy o tym wiedzą, nawet nie zastanawiając się zbyt długo, są w stanie przywołać wspomnienia objawów, takich jak niekoniecznie przyjemne szybsze bicia serca, zwiększona potliwość, dygot dłoni czy zawroty głowy przepełnionej myślami wręcz katastroficznymi. Paweł Maślona perfekcyjnie zajął się w swoim filmie obrazowaniem ataków paniki. Kolejny, trzeci już znak zapytania, można postawić na końcu zdania: co wywołuje w nas tak skrajnie nasilony lęk? Warto zastanowić się nad tym po seansie, który jest w stanie rozbawić, zszokować, a przede wszystkim być powodem do dumy z polskiego kina, które obecnie osiąga chyba szczytową formę. Widowisko ambitne, a jednocześnie (melioratywnie) dziwne. Komedia? Czarna komedia? Dramat? Ten film wymyka się wszelkim ramom i może dlatego naprawdę wypada go zobaczyć i samemu spróbować określić.
Początek filmowej akcji stanowi audycja radiowa i opowieść spikera o mało optymistycznej perspektywie postrzegania świata: miłości nie ma, nasz wszechświat mija, nadchodzi katastrofa. Po czym faktycznie dzieje się tragedia, wraz z naciśnięciem spustu pistoletu… Kolejne kadry przedstawiają odważnych chłopców około dwunastego roku życia, chcących spróbować smaku palonych ziół zza kaloryfera brata jednego z nich. Próby te przerywają pytaniami typu: Czujesz coś? Wierzycie w karmę?
Kanapa w pokoju dziecięcym zaraz zamienia się w siedzenia w samolocie, a na nich prezentuje się małżeństwo rozpoczynające powrotną podróż z wakacji w Egipcie do Warszawy. Miejsce obok zajmuje mówiący po angielsku otyły pasażer, nad wyraz miły, o ile za bycie miłym weźmiemy niestrudzone próby kontaktu z innymi, polegające na opowiadaniu o niewygodach lotu, pogodzie czy pochodzeniu. Kolejna przestrzeń, do której zaprasza reżyser, to mieszkanie kobiety otaczającej się psami i kotami, której syn, Miłosz, okazuje się być fanatykiem gier komputerowych. Warto wspomnieć, iż dwudziestokilkuletnim, słyszącym z ust rodzicielki: Zostaw na sekundę ten komputer! Jak ty ze mną rozmawiasz? Przy wspólnym śniadaniu przez matkę poruszony zostaje temat siostry Miłosza, Kamy, która podobno ma lepszą od niego pracę, by kolejną destynacją filmowego planu podróży okazało się mieszkanie, w którym… dziewczyna nagrywa internetową kamerą treści pornograficzne. Właśnie wtedy zapowiada się u niej niespodziewana wizyta licealnych koleżanek.
Następnie dochodzi do relokacji akcji z kuchni do restauracji, w której trwa spotkanie małżeństwa żyjącego w separacji, pełne rozmów o życiu i lekko histerycznych sugestii na temat braku partnera kobiety, żalącej się, że przecież można być z idiotą, byle być z kimś, jak uważają obserwatorzy jej życia. Para zamawia kolację, a na ekranie pojawia się widok wykwintnych dań weselnych. Akcja toczy się na przyjęciu z tej okazji, a kamera przez 360-stopniowe obroty zbliża się do twarzy osób zasiadających przy stole z panną młodą, mówiącą o planach na poród idealny: bez pomocy lekarza i z Chopinowskimi dźwiękami dobiegającymi z głośników. Istotną osobą obsługującą imprezę jest kelner, który okazuje się być uzależnionym od komputerowych gier współlokatorem mieszkania-zoo. Próba zastraszania przez anonimowo telefonującego, zupełnie wybija go z rytmu. Słyszy: Pamiętasz, co mieliśmy jakiś czas temu? – Mieliśmy spinę. – Mieliśmy sojusz.
Czas na powrót do stolika ekskluzywnej restauracji, gdzie prawie była żona opowiada o swojej nerwicy i nieudanych związkach, a następnie do kabiny samolotowej, gdzie grana przez Dorotę Segdę Elżbieta nie wytrzymuje natrętnych pytań współpasażera i informuje go: I don’t want to talk, I’m tired. Zaraz po tym następuje seria niebezpiecznych wstrząsów samolotu. Nieobecność pana młodego na własnym weselu. Złe samopoczucie dzieci po wypaleniu czegoś zielonego z plastikowego woreczka. Śmierć na pokładzie. Zajęcie zasobów i zniszczenie radarów galaktycznych. Wybuch. Płacz. Krzyk. PANIKA.
Kompozycja, której nie brak właściwie niczego, robi wrażenie szczególnie pod koniec seansu, kiedy wszystkie elementy tworzą spójną całość (choć połączyć je można dopiero po napisach końcowych). Fantastyczne płynne przejścia tematyczne od kadru do kadru to zabieg błyskotliwy i przemyślany. Stanowi godne towarzystwo dla ciekawych ujęć i dużej uwagi przywiązywanej do detali, umieszczanych często na pierwszym planie. Na wyróżnienie zasługuje również wyjątkowo umiejętne i subtelne zatarcie czasu pomiędzy rozgrywanymi scenami, a pokłony w kwestii montażu zdecydowanie należą się Agnieszce Glińskiej. Soundtrack wart jest miana genialnego, a skomponowany został przez Jimka, czyli Radzimira Dębskiego, który pracą nad filmem Maślony jest bardzo usatysfakcjonowany, a przy okazji autorską ściężkę dźwiękową wydaje na różowym winylu. Dźwięki przestrojonych fortepianów, smyczków, kalimby, celesty czy wibrafonu, jednocześnie hipnotyczne, transowe i pełne dysonansów, z arytmogennymi sub-basami, przez autora określane są akustycznym techno. Te dopasowane, budujące odpowiedni nastrój brzmienia, przeplatają się z ciszą bądź prezentacją umiejętności muzycznych zespołu The Fruitcakes, z Tomaszem Ziętkiem na czele.
Tym, co wydaje się być najistotniejsze w Ataku paniki, to rzeczywiste, wiarygodne emocje, wyrażane przez pojawiające się na ekranie postacie. Ukazanie całej ich gamy to zasługa fantastycznej i pełnej profesjonalizmu gry aktorskiej, za którą odpowiadają między innymi: Artur Żmijewski, wspomniana Dorota Segda, Magdalena Popławska, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Bartłomiej Kotschedoff, Aleksandra Pisula, Julia Wyszyńska czy Grzegorz Damięcki. Wszystko to składa się na stopniowe budowanie napięcia i doprowadzenie do momentu kulminacyjnego, choć co do jego wyodrębnienia można mieć wątpliwości. Kulminacja zdaje się trwać przez większość projekcji.
Mimika, gesty, artykulacja – wszystko jawi się jako dopracowane i przekonujące. To historia niebywała i po prostu dziwna, a jednocześnie wciągająca. Mogłaby trwać i trwać, ponieważ po spędzeniu na seansie stu minut, wcale nie ma się ochoty opuszczać kinowej sali. Nagle okazuje się, iż przeplatające się anegdotyczne wątki niosą ze sobą spory bagaż ludzkiego cierpienia. Bardzo interesującym motywem staje się psychologiczne określenie uczucia nagłego strachu, które jest dość powszechne i przyziemne. W wielowątkowej opowieści zyskuje miano wielobarwnego, a widzowie są świadkami niejednoznaczności, jaka je charakteryzuje. Choć panika w tym obrazie zdaje się być nieco wyizolowania i poddawana badaniom ekipy filmowej, zabieg ten staje się pomocny dla oglądających, którzy chcą rozłożyć to zjawisko na czynniki pierwsze. W jakim celu? Chociażby po to, by uświadomić sobie, jak łatwo o podobne do ekranowych doświadczenia i jak wiele rozbieżności istnieje pomiędzy odczuwaniem przez różne osoby tego, co nazywa się tak samo.
Oglądając, można zastanowić się nad tym, jak coś z jednej perspektywy potrafi wydawać się błahe, ale z innej jest w stanie urosnąć do rangi końca świata; własną miarą analizować wagę ukazanych zdarzeń; ujrzeć prawdziwe przeszyte niepokojem sytuacje, będąc jednocześnie w stanie wielokrotnie ich doświadczyć. Inteligentne poczucie humoru, może chwilami czarne, przywołało u mnie wspomnienia z The Square. Tam mowa była o sztuce, tu o codzienności. Jeżeli chodzi o polskie skojarzenia, będzie to z pewnością 11 Minut Jerzego Skolimowskiego z 2015 roku, gdzie apokaliptyczna atmosfera zagęszczała się z sekundy na sekundę. Dodatkowym pytaniem, jakie pada w Ataku paniki, jest: czy powinniśmy być uprzejmymi mimo wszystko? Kiedy powiedzieć dość? Po seansie pytania się mnożą. Taką sytuację uważam zwykle za wyznacznik jakości kinematograficznego dzieła. Kolejny to duma po wyjściu z kina. Debiut pełnometrażowy Pawła Maślony stanowi jawny dowód na obecny wysoki poziom polskiej kinematografii. Świadome ukształtowanie widowiska, które daje do zrozumienia, że ludzkie życie to nie postawa biernego przyjmowania świata takim, jaki jest, ale niezgoda na to, co się na nim dzieje, czyni je wybitnym. Na końcu zaś pada wymownie stanowiące kompozycyjną klamrę zdanie:
JUŻ NIC NIE MA.
9/10
Fot.: Akson Studio