Po lekturze książki Sex, Drugs & Rock n’ roll… i inne kłamstwa uważam, że najfajniejszym członkiem Guns n’ Roses jest nie Axl Rose, nie Slash, a właśnie Duff McKagan. Basista zespołu wydał swoją autobiografię – a dzięki wydawnictwu Sine Qua Non możemy znaleźć ją również na półkach skięgarnianych w Polsce – która raczej nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii biografistyki rocka. Na pewno za to jest to szczery, momentami do bólu, dokument obrazujący wzloty i upadki gwiazdy rocka.
Podtytuł sugerujący, że autobiografia jest wstrząsająca, nie jest ani trochę przypadkowy. To pozycja, którą w swoim gatunku najłatwiej będzie porównać do Ja, Ozzy, popełnionej przez wiadomo kogo. Tylko, jak pamiętam z lektury książki Osbourne’a, autor ze swoich upadków, narkotykowych historii i skandali był po prostu… dumny. McKagan taki nie jest. To jest szczera spowiedź z olbrzymim żalem za grzechy. Dosłownie, bo ja sam mu w trakcie lektury uwierzyłem, że z lat 1990–1993 nie pamięta dosłownie niczego. Nie śmiałem się, jak opowiadał, że dowiedział się o własnej wizycie z Gunsami w Pradze, dopiero wówczas, gdy zobaczył już w kolejnej europejskiej stolicy, że w paszporcie miał pieczątki z czeskiej kontroli granicznej. Zabawne? Ani trochę nie było mi do śmiechu. Ozzy, znając życie, obróciłby wszystko w żart, kończąc, że przeżył to wszystko dzięki jego żonie – Sharon.
McKagan się za to autentycznie wstydzi swoich czynów. Na pewno nie wstydzi się własnego dorobku muzycznego, bo ten jest doprawdy imponujący. Guns n’ Roses, to ikona rocka. Velvet Revolver jest jednym z tych bardziej zasłużonych zespołów XXI wieku, który dał nadzieję, że muzyce gitarowej daleko do śmierci. I o tym McKagan opowiada z dumą i entuzjazmem, dając czytelnikowi do zrozumienia, że kariera muzyczna, była jedyną opcją na życie od momentu, gdy jako nastoletni buntownik, zapatrzony w punkowe ideały, porzucił szkołę, aby rozpocząć na dobre swoje szalone, nieprzewidywalne życie.
Sex, Drugs & Rock n’ roll… i inne kłamstwa ujawniają, że McKagan to w gruncie rzeczy normalny facet z dużą dozą wrażliwości i słabościami, które o mało co nie sprowadziły go w przepaść. Jego zdjęcia z okolic lat 1993-1994 są po prostu wstrząsające. Nie żartował, gdy opowiadał, że przez narkotyki i alkohol prawie umarł, gdy przeciążona trzustka odmówiła mu posłuszeństwa. Z kart autobiografii ujawnia się przestroga przed zagrożeniami związanymi z rock n’ rollowym życiem. McKagan otwiera się przed czytelnikiem, pokazując tym samym, że zaczynając karierę rockmana lepiej posiadać mocny charakter, inaczej może skończyć się to tragicznie. Muzyk wspomina na łamach książki, że kilku jego przyjaciół przedwcześnie odeszło z tego świata właśnie przez używki, a głównie narkotyki.
Na szczęście McKagan to charakterny człowiek i udało mu się powrócić do życia, normalizując i wprowadzając je na właściwy tor. Poznał miłość życia, wychowuje dzieci, żyje pełnią życia, unikając używek, starając się nadrobić stracony czas chociażby na nadrobienie zaległości w edukacji, którą porzucił na dość wczesnym etapie. Ponadto zatracił się w uprawianiu sportu, jak kolarstwo czy sztuki walki. No właśnie. Sam McKagan podzielił tym samym narrację na swoiste dwie części. Mamy upadek i powstanie. Chronologia jest zachowana, pomimo początkowych nieścisłości, pozornego chaosu w kolejności przedstawiania faktów, lecz jak sądzę, miał to być zabieg wprowadzający do całości.
Zresztą narracja jest dynamiczna. Niedawno krytykowałem, w przypadku biografii Arctic Monkeys, krótkie, kilkustronicowe rozdziały. Natomiast tutaj pochwalę takie rozwiązanie. Po pierwsze, Gunsi, to bardzo niegrzeczni chłopcy i rwane, krótkie rozdziały lepiej oddają szaleńcze tempo kariery basisty. Momentami fragmenty, które traktują o wspomnieniach Duffa z okresu totalnego upadku, mogą irytować swoją formą. Często składają się one z kilku, kilkunastu zdań, sekwencji pojedynczych słów tudzież równoważników zdań, mających za zadanie, jak sądzę, oddać jego ówczesny stan ducha. Szczerze mówiąc, ciągła narracja byłaby lepszym rozwiązaniem, bo ten potok swobodnych myśli jest najnormalniej w życiu nie do końca zrozumiały.
Oczywiście przedmiotem wspomnień Duffa nie jest tylko jego życiorys sam w sobie, bo lwia część jego żywota to działalność w Guns n’ Roses. McKagan nie patyczkuje się z byłymi kolegami, starając się jednak zapewnić czytelnika, że ze wszystkimi członkami zespołu żyje do dziś w przyjaźni. Duff obok swojej autobiografii funduje gorzką biografię twórców November Rain. Zespół ten, po nagraniu debiutanckiego Appetite For Destruction, momentalnie zachłysnął się sławą, popadając w wewnętrzne konflikty. Można poczytać, jakim dupkiem był Axl Rose, który potrafił się na każdy koncert spóźniać grube 2-3 godziny, powodując wściekłość u publiczności, która niejednokrotnie doprowadzała do zamieszek z tego powodu. Slash, mimo że stosunkowo rzadko wspomina go McKagan, zawsze miał stałą towarzyszkę życia przy sobie – heroinę. I tak dalej, i tak dalej. Oczywiście sam basista we wstępie ostrzegł, że to jego wersja historii zespołu i sami członkowie mogą mieć inne zdanie. No cóż, jego prawo.
Sex, Drugs & Rock n’ roll… i inne kłamstwa to momentami pasjonująca lektura, szczególnie do momentu, gdy Duff opowiada o swojej zapaści na zdrowiu. Później tak ciekawie nie jest, bo to opowieść o kompletnie innym życiu, spokojnym, ułożonym, dalekim od archetypu gwiazdy rocka. Autobiografia McKagana wciąga, i to bardzo. Duża doza sceptycyzmu towarzyszyła mi, gdy sięgnąłem pierwszy raz po tę pozycję, bo obawiałem się zwykłych, megalomańskich przechwałek mocno zwietrzałej gwiazdy rocka. Myliłem się, ponieważ książka Duffa jest niezwykle mądra, pomimo niemądrego (do pewnego momentu) życia jej bohatera. Nie sztuką jednak jest upaść, sztuką jest się podnieść, mając do końca świadomość swoich błędów i słabości… a te będą czyhać na McKagana aż do momentu jego śmierci.
Fot.: wydawnictwo Sine Qua Non