Niebezpiecznie świetna – Ariana Grande – „Dangerous Woman” [recenzja]

Pop roku! Spokojnie, nie mam na myśli wyboru ulubionego prawosławnego duchownego A.D. 2016, a prawdopodobnie najlepszą płytę z tego właśnie gatunku muzycznego, jaka ukazała się w bieżącym roku. Jej tytuł to Dangerous Woman i z góry zaznaczam – trudno będzie to przebić innemu artyście. Co to za płyta?, Co to za wytapetowane młode dziewczę na okładce, w dodatku w lateksowej masce rodem z taniego porno czy rezydencji „Playboya”? Dziewczę rzeczywiście jest młode, ponieważ 23 lata skończy dopiero za mniej więcej miesiąc, a zwą ją Ariana Grande. Kojarzycie? Ktoś na pewno, skoro jej poprzedni, wydany 2 lata temu album My Everything, pokrył się w naszym kraju platyną. Zresztą okazuje się, że z tej całej Ariany Grande istna królowa „Billboardu”. Jej debiutanckie Yours Truly (2013) już przy pierwszym podejściu zameldowało się na szczycie najlepiej sprzedających się albumów w Stanach Zjednoczonych, gdzie dotarło również wymienione wyżej My Everything. Ja jeszcze miesiąc temu tej muzyki nie kojarzyłem (wiedziałem, że jest ktoś taki, a nawet jak wygląda, ale nie potrafiłem przypisać konkretnego utworu do postaci). Dlaczego więc po miesiącu wiem już, że dowcipna i utalentowana z niej dziewczyna, i naprawdę uważam, że dzięki wydanemu właśnie trzeciemu krążkowi zostawiła konkurencję (konkurentki) daleko za plecami? Poczytałem i posłuchałem. A każdego, kto również ma na to ochotę, zapraszam do tekstu poniżej.

No dobra, wcześniej lekko skłamałem – nie było tak, że nie słyszałem wcześniej głosu Ariany Grande. Jako że nie jest mi obca postać Iggy Azalei, to przewinął mi się gdzieś ich featuring pt. Problem, ale naprawdę nic ponadto. Teraz już cała prawda… Przeglądałem sobie któregoś wieczoru ten portal, na którym wszyscy słuchamy muzyki, i gdzieś z boku wyskoczył mi filmik właśnie z Arianą Grande, a dokładniej rzecz ujmując jej interpretacja (naśladowanie) Céline Dion. Widać musiało mi się strasznie nudzić, bo włączyłem. Działo się to około miesiąc temu, a wyświetliło mi się to…

Jak powiedziałaby Céline Dion: Łokeeeee, i jedziemy dalej. A dalej jest jeszcze jeden filmik, który utwierdził mnie w przekonaniu, że możliwości wokalne tej dziewczyny to jest coś wielkiego i wbrew temu, że zalewani jesteśmy kolejnymi muzycznymi talent show, nieczęsto spotykanego. Tym razem „ofiarami” Grande padły Whitney Houston (woooow!), Britney Spears, Rihanna (heh), Shakira (zaśpiewane jak Shakira, tylko lepiej ;)) i znów Céline Dion.

Nie będę ukrywał, że kolejnym krokiem było „zgooglowanie” tematu. I jak to w obecnych czasach bywa, Internet zaspokoił moją ciekawość. Tam właśnie dowiedziałem się, kim jest Ariana Grande. Okazuje się być urodzoną w Boca Rator (Floryda) dziewczyną z dobrego domu, która ze sceną obywa się od dziecka. W wieku lat 8 występowała w dziecięcym teatrze, wcielając się w główne role w adaptacjach Annie, Pieknej i bestii czy Czarnoksiężnika z krainy Oz. Pięć lat później była już gwiazdą młodzieżowego kanału Nickelodeon, występując w bijącym wówczas rekordy popularności stacji serialu Victorious. Co dalej? Kolejne młodzieżowe seriale, epizodyczne występy w różnorakich filmach większego ekranu (co zresztą trwa nadal – Grande pojawiła się między innymi w Scream Queens, gdzie w krótkim występie odegrała jedną z najlepszych scen całego serialu; produkcję tę recenzowałem zresztą tutaj), a także pierwsze próby solowych występów wokalnych. Jak można było przeczytać we wstępie, jej pierwsze dwie płyty raczej przypadły do gustu publiczności i to nawet tej z muzycznego światka, ponieważ sam Andrea Bocelli zaprosił Grande do zaśpiewania wspólnego utworu na jedną z płyt artysty, który Ariana wykonuje w języku włoskim. Zaskoczeni połączeniem sił najpopularniejszego na świecie śpiewaka operowego ze słodką, popową dziewczynką, wyglądającą jak lalka Barbie? Powiem szczerze – też mnie to zdziwiło. A jeszcze bardziej zdziwiło mnie odkrycie, że za kilka tygodni pani Grande wydaje nowy album. Aż minęło wspomnianych parę tygodni (w czasie których wydane zostały cztery single promujące wydawnictwo) i ujrzała światło dzienne Niebezpieczna Kobieta – Dangerous Woman.

Ariana Grande - Dangerous Woman (Official Video)

Powyższy klip „obrazuje” utwór numer dwa z tracklisty, który rzecz jasna ze względu na tytuł jest pierwszym singlem promującym płytę. Nie jest to najlepszy kawałek z całego (zadziwiająco różnorodnego) krążka, ale poniekąd po raz kolejny pokazuje, że ta pozornie cukierkowa dziewczyna potrafi śpiewać. Pierwszym z kolei jest Moonlight. Zapomniałem wcześniej dodać, że idolką młodej wokalistki jest Mariah Carey. I Moonlight takim właśnie „MariahCareyowym” utworem jest. Płynna ballada, która wbrew sklasyfikowaniu jako ballada, nie jest smętna i nudna. Jest lekko, powiedziałbym nawet, że „zwiewnie” (tak jakoś mi to słowo tu pasuje) i w odpowiednim tempie. Numer trzy to kolejny singiel – Be Allright- który akurat w moim odczuciu, mimo że nie jest „zły”, to jest jednak jednym z trzech odstających in minus numerów na Dangerous Woman.

Into you to kolejny singiel (ewidentnie artystka postawiła na promocję pierwszej połowy ;)). Jeden z – na szczęście – niewielu utworów, które można nazwać typowo dyskotekowym hitem z użyciem elektroniki. Przy pierwszym odsłuchaniu (jeśli ktoś lubi ten gatunek) można pomyśleć: Oo, to będzie radiowy hit. Po drugim odsłuchaniu pojawia się już myśl: Nie ma szansy, żeby ten kawałek nie zawładnął parkietami. O dziwo, kolejnym singlem nie jest piąte Side to Side, wykonywane wspólnie z Nicki Minaj. Fenomenu Murzynki z dość wydatnym siedzeniem i płucami nie rozumiem i nawet nie próbowałem nigdy zrozumieć, trzeba jednak przyznać, że to duet właśnie z nią daje Arianie Grande jeden z dwóch (moim zdaniem) najlepszych tracków na DW. Ponownie lekko, tyle że tym razem w bujającym, podchodzącym pod reggae stylu. Jest to numer, słuchając którego, prawie widzi się całe to opalone, popijające drinki z parasolkami towarzystwo na złotych plażach Jamajki. Nastepny jest (ostatni już) utwór promujący, do którego Grande ponownie ściąga kogoś, za kim nie przepadam, a znów wychodzi bardzo udanie. Nielubianym jest raper Lil Wayne, a piosenka to Let Me Love You. Nawet charakterystyczna (dla mnie irytująca) wykrzykiwana nawijka rapera nie psuje ciałości. To prosty (zresztą, jak każdy tutaj, w końcu mówimy o popie) kawałek. Zbyt wiele tekstu to tu nie ma, ale ponownie Grande śpiewa tak płynnie i miękko, że całość sama wpada w ucho.

Ariana Grande - Let Me Love You (Official Audio) ft. Lil Wayne

Po duecie ponownie nadchodzi solo – w Greedy, moim prywatnym No. 4 z Dangerous Woman. Wstyd mi się nawet trochę przyznać, dlaczego ta piosenka mi się podoba. Niezbyt taneczny ze mnie facet, a mimo to Greedy idealne wydaje mi się na rozkręcenie każdej imprezy, bo nogi same aż rwą się do tańca. Mnie chwyciło. To utwór (wiem, nie będzie to korzystne porównanie, ale muszę), który polecałbym odpalić podczas sprzątania. Pójdzie szybciej, uwierzcie. Przy numerze ósmym z listy zacząłem się zastanawiać: o co tu chodzi? Kiedy w końcu coś się nie uda? Dlaczego kolejny track jest lepszy od poprzedniego? Numer ósmy jest najlepszym z całej stawki – Leave Me Lonely – duet z Macy Gray. Kiedy zapytacie wujka Google, jakiego gatunku jest to płyta, to poda Wam, że to pop/R&B/dance-pop. To „R&B” w środku, to właśnie Leave Me Alone. Klasa obu wokalistek to coś, czemu można tu tylko przyklasnąć. Powiem więcej, pisząc te słowa, słucham numeru osiem i robię to od przeszło godziny – nie umiem się oderwać! Najlepszy tekstowo, najlepszy wokalnie (o ile coś można wyróżnić), a przede wszystkim tworzący niesamowity klimat. Kocham tę piosenkę, naprawdę ją kocham.

Zachwalam, zachwalam, więc w końcu musiało się stać – lekka wtopa, choć Everyday (feat. Future) z kolejnymi odsłuchaniami co prawda zyskuje i może znaleźć swoich fanów. Ja sam byłbym bardzo na TAK (oczywiście za wokal), gdyby nie raniące me uszy elektroniczne wstawki, zwłaszcza na początku. Mnie trochę to drażniło. Ciemniejszych chmur nad wydawnictwem zbiera się więcej, kiedy pojawia się Sometimes. Nawet nie chodzi o to, że jest to kawałek słaby, on po prostu jest mało wyrazisty w porównaniu z resztą – jest nijaki, patrząc na całość. Na ratunek przybywa jednak ostatnie – jedenaste – I don’t care. Znowu nie ma zbyt wielu słów, za to znów to taka nowa Mariah Carey, która tym razem, jak wywnioskować możemy z tekstu, po prostu się nie przejmuje. Po odsłuchaniu wszystkiego pewne jest, że  Ariana Grande nie powinna mieć raczej problemów z przejmowaniem się negatywnymi opiniami na temat swojej nowej płyty, której niewiele można zarzucić.

Nie pojawiła się w całej tej recenzji wzmianka o głębokich tekstach, o podwójnym dnie, pojawiło się za to określenie płyta roku czy zostawiła konkurencję (konkurentki) daleko za plecami. Brzmi trochę dziwnie, ale taka jest prawda. Muzyka jest na tyle piękna, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Rock? Rap? Folk? Dance? Muzyka poważna? Reggae? Techno? W każdym gatunku można mieć swoich ulubieńców, w każdym ktoś się wyróżnia. Jest więc i pop, może niezbyt wyszukany, spełniający jednak swoją rolę, potrafiący dostarczyć rozrywki na różnym poziomie. I tutaj swoje miejsce (póki co) odnalazła Ariana Grande, nie tworząca co prawda muzyki będącej głosem pokolenia, jednak w swoim środowisku – jak na mój skromny gust – się wyróżnia. Zdecydowanie wyróżnia się Dangerous Woman, płyta, która sprawiła, że niesłuchający na co dzień takiej muzyki, 30-letni facet zachwycił się talentem prawie o dekadę młodszej dziewczyny, która mylnie może sprawiać wrażenie pustej lalki. Dla mnie to największe muzyczne zaskoczenie tego roku, które szczerze polecam. Jest świeżo, lekko – tak jak w tym przypadku być powinno. I cytując samą Grandę (jako Céline Dion z pierwszego materiału z Youtube) – Fenk ju Dżimeee, szel łi goł for yt? Odpowiadam – Tak, powinniśmy.

Fot:. Universal Music Polska

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *