Jaka zima, taki mróz? – Remigiusz Mróz – „Nieodgadniona” [recenzja]

Prawda jest taka, że miałam już po Mroza nie sięgać. Moje pierwsze spotkanie z jego twórczością nie okazało się udane. Zachwalana Nieodnaleziona była trochę drogą przez mękę, o czym zresztą możecie przeczytać tutaj. Sięgając jednak po moją pierwszą w życiu powieść tego poczytnego w Polsce twórcy, chciałam się przekonać, czy rzesze jego fanów mogą się mylić. W sieci nie brakuje pozytywnych recenzji kolejnych jego książek, ostatnio powstał nawet serial na podstawie popularnego cyklu z niejaką Chyłką. Nie przekonałam się jednak, o co cały ten szum, wręcz przeciwnie – jeszcze mniej rozumiałam ów fenomen. I na lekturze Nieodnalezionej moja przygoda z Remigiuszem Mrozem miała się zakończyć, jednak pewnego dnia dotarła do mnie informacja, że spod jego pióra wyszła… kontynuacja wspomnianej książki. I wiecie co? Byłam szalenie ciekawa, co też pisarz wymyślił dla bohaterów, których życia i przygody tak zagmatwał w pierwszej części, że trudno mi było wyjść z podziwu. Ciekawość dotycząca poziomu absurdu zwyciężyła więc nad irytacją, jaka towarzyszyła ostatniej lekturze, i kolejny raz sięgnęłam po audiobooka. Czy Nieodgadniona wypadła lepiej od swojej poprzedniczki?

Czy można było wymyślić dla pozostawionych na ostatnich stronach poprzednich części bohaterów losy jeszcze bardziej poplątane i absurdalne? Nie zamierzam Was trzymać w niepewności – owszem, można było. A skoro było można, to Remigiusz Mróz postanowił z tej okazji skorzystać, bo wiadomo, że okazje piechotą nie chodzą. Do bohaterów, których poznaliśmy podczas lektury Nieodnalezionej, wracamy po roku od wydarzeń, na których zakończyła się tamta powieść. Kasandra żyje sobie z synem gdzieś z dala od Polski, w której przecież jest poszukiwana za zabójstwo męża. Natomiast Damian Werner – który dzięki niej najpierw uwierzył, że jego zgwałcona na jego oczach i porwana przed dziesięciu laty narzeczona, wciąż żyje, by później przekonać się, że został perfidnie oszukany – żyje sobie jak zwykle smutny i bez nadziei na lepszą przyszłość w niewielkim mieszkanku gdzieś w Opolu. I właśnie w progu wspomnianego lokum dochodzi do ponownego spotkania Kasandry i Damiana. Zdziwieni? Jakże jednak wyobrażaliście sobie kolejną część bez konfrontacji tych dwojga? Poza tym, kobieta miała dobry powód, żeby wrócić do kraju, w którym jest poszukiwana, i odwiedzić starego znajomego, któremu jakoby zniszczyła życie, oszukała i wykorzystała. Otóż, ukochany syn Kasandry został porwany! A raczej nie wrócił pewnego dnia do domu, ale to w zasadzie to samo. A ponieważ kobiecie wydaje się, że nie ma innych wrogów (ekhem…), jest przekonana, że za zniknięciem jej syna stoi nie kto inny, a właśnie Damian Werner (serio, Kasandra?). Miałby zemścić się w ten sposób na kobiecie, rzecz jasna (uhm…).

Już pierwsza ich rozmowa jest absurdalna, dziwna i wydaje się czytelnikowi mało realna. Później jednak jest tylko gorzej. Powracają inni starzy bohaterowie, gdzieś w tle majaczy coraz bardziej zaangażowany w sprawę cień martwego Blitzera, wspomnienie już-nie-wiadomo-czy-żywej-czy-martwej Ewy oczywiście również jest wciąż na tapecie, Kliza pojawia się znikąd i nie je nic innego prócz sushi (swoją drogą – czy bohaterowie Mroza zawsze są tak przywiązani do jednego rodzaju jedzenia lub picia? – dajcie znać, jeśli czytaliście więcej jego książek!). Nie wracają natomiast rodzice Damiana, dlatego mężczyzna musi obyć się bez maminych kanapek – ale spokojnie, Kliza nakarmi go futomakami. Powracają również mocno akcentowane znaki “naszych czasów” – nie na darmo wszak główny, pokiereszowany przez życie bohater, który nie ma chęci do życia, gra w Fortnite’a (gdyby powieść została wydana nieco później, byłby to zapewne Apex Legends), a całe mieszkanie umeblował dzięki fantastycznym ofertom na portalu OLX. Gdzieś obok wspomniany zostaje również Netflix, żebyśmy mieli absolutną pewność, że pisarz na pewno orientuje się w tym, co modne, i o czym się mówi. Niemal na samym początku pada zresztą jedno z moich „ulubionych” zdań w powieści: Jakie czasy, taki Netflix (w odniesieniu do kaset VHS znalezionych przez Damiana w mieszkaniu, które oczywiście są z nim i z jego Ewą ściśle związane). Powraca również moje ukochane prosecco! I tym razem – nie zgadniecie! – to Damian pije je częściej niż Kasandra. Pyszne prosecco, moje ulubione.

Nie zamierzam zagłębiać się w analizę kolejnych wątków, jakie Mróz powtykał do swojej powieści, nie będę również bawiła się w wymienianie kolejnych absurdalnych sytuacji, które nie mieściły mi się w głowie – wystarczająco dużo czasu zmarnowałam bowiem na samo słuchanie audiobooka. Choć muszę przyznać, że były momenty, kiedy bawiłam się przednio – gdy myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy. Od pewnego momentu zaczęłam po prostu traktować Nieodgadnioną jako swego rodzaju masochistyczną rozrywkę. Z jednej strony męczyłam się okrutnie, słuchając o kolejnych losach Damiana i Kasandry, z drugiej jednak… kiedy już wpadłam w pewien rytm, trudno było odmówić sobie ubawu, jaki towarzyszył słuchaniu tych pokrętnych ścieżek losu. Jeśli jednak mam pozostać poważna i rzetelnie i szczerze wymienić główne wady powieści Remigiusza Mroza, to myślę, że zdecyduję się na kilka. Kto czytelnikowi zabroni?

Po pierwsze: bohaterowie – są niesamowicie ciężcy. Wiem, że to nietypowe określenie (może nawet i błędne), jeśli mówimy o bohaterach literackich, ale słowo to najlepiej opisuje odczucia, jakie towarzyszyły mi w trakcie lektury. Zarówno Damian, jak i Kasandra, to jednostki na wskroś zniszczone przez życie, biedne, pokiereszowane, pechowe i przygniecione swoim losem do samej ziemi. I żebyśmy jeszcze potrafili im współczuć – ale nie! A przynajmniej ja nie potrafiłam. Są płascy i „bylejacy”, w dodatku zdaje się, że nie przeszli żadnej metamorfozy od czasu Nieodnalezionej. Dalej – relacje między bohaterami… Sztuczne, trudne do uwierzenia i przełożenia na prawdziwe życie. Przykładem niech będzie zresztą relacja głównych bohaterów. Nie chcę spoilerować, ale Mróz wyjątkowo nieumiejętnie moim zdaniem żongluje obopólną nienawiścią i fascynacją przeradzającą się w jakąś niesmaczną formę flirtu, który wydaje się czytelnikowi całkowicie nie na miejscu. Zresztą priorytety bohaterów również są dziwne i podważają ich wiarygodność. Weźmy na przykład taką Kasandrę – niby wszystko robi dla swojego dziecka i cała fabuła rozwijająca się wokół niej jest nakręcana właśnie porwaniem syna, a z drugiej strony… Bywają bardzo długie fragmenty, kiedy kobieta zdaje się w ogóle nie przejmować dzieckiem. Do tego stopnia, że sam czytelnik zapomina, że gdzieś tam, w odmętach fabuły, był przecież jakiś porwany chłopiec i w zasadzie od niego się wszystko zaczęło. No i dialogi. Chyba jeden z gorszych elementów, których nie jestem w stanie u tego autora zdzierżyć. Niestety, ale do złudzenia przypominają dialogi w tych najgorszych polskich produkcjach filmowych i serialowych. Czy muszę dodawać coś więcej?

Na koniec chciałam wspomnieć również kilka słów o audiobooku. W recenzji Nieodnalezionej dość mocno pastwiłam się zarówno nad Agnieszką Dygant (w tym momencie małe wtrącenie – pisarz nie zapomniał rzucić aluzji co do tego, że zaprzyjaźnił się z aktorką, a także co do tego, że to “Aga” nalegała, by powstała kontynuacja “przygód” Kasandry i Wernera), jak i nad Dawidem Ogrodnikiem. O ile bowiem Mróz odpowiedzialny był za to, jak odbiorą fabułę czytelnicy, o tyle aktorzy w głównej mierze mieli wpływ na odbiór audiobooka przez słuchaczy. I chyba nie tylko ja narzekałam, bo przy okazji kontynuacji Ogrodnik został zastąpiony przez Mikołaja Krawczyka, który wcielił się w Nieodgadnionej w Damiana Wernera. Audioteka, która tym razem (przy pierwszej części było to Storytel) odpowiedzialna była za stworzenie audiobooka, podjęła słuszną decyzję, bo aktor okazał się być bodaj jedynym plusem tej historii. Choć muszę przyznać, że na początku, kiedy skojarzyłam jego nazwisko z twarzą, głosem i jakimiś serialowymi rolami, obawiałam się, że to będzie jeszcze gorszy wybór. Tymczasem Krawczyk zaskoczył bardzo pozytywnie – wprowadził w postać Wernera życie i jakieś barwy, których sam autor mu postanowił odmówić. Dobra intonacja, nieprzesadzona w żadną ze stron, ciekawe, głębokie brzmienie – te elementy sprawiły, że nie obawiałam się zaśnięcia podczas słuchania. Niestety Agnieszka Dygant nie zrezygnowała z maniery, którą przybrała podczas czytania Nieodnalezionej – nadal słuchamy więc jednostajnego, sennego głosu aktorki, która zdaje się nie wyrażać absolutnie żadnych emocji. Ponieważ jednak pisałam już o tym w poprzedniej recenzji, nie będę się powtarzać. Pomijając natomiast kwestię lektorów, audiobook został nagrany jak najbardziej poprawnie i wszelkie nieprzyjemności podczas słuchania stoją po stronie samej powieści, a nie realizacji książki w formie audio. No, może poza rolą Kasandry.

Właściwie nie wiem, po co powstała Nieodgadniona. Jeśli się bowiem porządnie zastanowić, to nie wnosi do sprawy Damiana, Ewy i Kasandry aż tak wiele, jak mogłaby i jak powinna – skoro już Mróz postanowił ją napisać. To, co wnosi natomiast, jest tak absurdalne, że jako czytelnik czułam się chyba jeszcze bardziej oszukana niż wtedy, kiedy kończyłam lekturę Nieodnalezionej i narzekałam na mnóstwo niewyjaśnionych spraw i okoliczności. Czy Mróz pragnął wyjaśnić pewne kwestie, odpowiedzieć na dręczące czytelników pytania, ale nie do końca miał pomysł na fabułę? Trochę tak to wygląda… Być może dlatego do opowieści o przemocy domowej, gwałcie, porwaniu, programie ochrony świadków i narkotykowym gangu postanowił dorzucić jeszcze zdradę, wątek molestowania przez księży, wątek homoseksualny, a także podłe traktowanie kobiet w areszcie (molestowanie, poniżanie, zmuszanie do czynności seksualnych w zamian za “ochronę”), robiąc z książki w pewnym momencie takie polskie – bardzo nieudolne – Orange is The New Black. Za dużo tego, jak na jedną powieść, oj, za dużo. Istnieje jednak spore prawdopodobieństwo, że fanom Mroza – w tym fanom Nieodnalezionej – kontynuacja historii biednego Damiana Wernera przypadnie do gustu. Ja na chwilę obecną nie mam siły dawać pisarzowi kolejnej szansy. Po dwóch tytułach jestem zmuszona wysnuć wniosek, że to po prostu pisarz nie dla mnie. Dlatego odpuszczam, dziękuję i z ulgą żegnam się z Mrozowskimi bohaterami i jego światem przedstawionym, z tymi wyssanymi z palca wielkim intrygami i zwrotami akcji, które koniec końców potrafią jedynie rozbawić.

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

4 Komentarze

  • Mój Boże, nareszcie sensowna recenzja tego gniota. Czytając inne recenzje miałem wrażenie, że zwariowałem. Dziękuję uprzejmie.

  • Spróbuj Chyłki – jest dużo lepiej.

  • Uff, ależ ulga!
    Myślałam, że się czepiam, a tu -proszę.
    Rękami, nogami i czym tam jeszcze, podpisuję się pod tą recenzją.
    Z ust mi Pani wyjęła te wszystkie trafne uwagi.
    Pamiętam, że dobrze czytało/słucho mi się serii z komisarzem Forstem.
    Ale przy tych dwóch pozycjach po prostu się załamałam

    • Ja z kolei robię „Uff”, kiedy czytam takie komentarze, bo również już zaczynałam myśleć, po lekturze tych pochwalnych recenzji, że jest ze mną jako z czytelniczką coś mocno nie tak i że się czepiam ;).
      Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za komentarz i życzę samych satysfakcjonujących lektur.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *