Trochę poczekaliśmy na następcę Freak, szczególnie, że tamten album był pewnego rodzaju eksperymentem – ciekawym, to fakt, dalekim jednak od tego, do czego nas Armia przez lata przyzwyczaiła na swoich płytach. Dlatego z dużą radością przyjąłem wieść o LP Toń, która okazuje się niczym innym, jak klasycznym, armijnym graniem w najlepszym wydaniu.
Trochę wcześniej, bo w styczniu, w tym samym roku co Freak, pojawił się poprzedni „właściwy” LP Armii – Der Prozess, który zaskoczył słuchaczy swoim rozmachem, konceptem, a przede wszystkim rozwiązaniami stylistycznymi, które przyjęli Budzyński i spółka. Dalekie od punkowego czadu brzmienie, bliższe dokonaniom rocka tudzież metalu progresywnego; teatralne akcenty w głosie Budzyńskiego i masa smaczków dźwiękowych, tematów, riffów, rozwiązań muzycznych mogły spowodować zawrót głowy, powodując, że trochę gdzieś uleciała nośność, jaką prezentowała muzyka Armii, co od wielu lat było jej znakiem rozpoznawczym.
I już otwierająca płytę Toń kompozycja Cud, witająca nas riffem i galopadą perkusji, w której Budzyński śpiewa charakterystycznie tylko i wyłącznie dla siebie, wspaniale wydłużając nuty. Oczywiście Armia to doświadczony skład i umiejętnie operują oni dynamiką, wpuszczają powietrze (końcówka utworu); nie mamy co liczyć na nieustanny gitarowy huragan. Zespół oczywiście korzysta ze swoich sprawdzonych patentów, jak chociażby partie waltorni, które dodają tej muzyce, a szczególnie tekstom Budzego, patosu.
Na szczęście Armia również przypomniała sobie, jak robić hity, swoje charakterystyczne hymny (Ur Koloseum i Ostatnia chwila). Z drugiej strony zespół nie unika międzygatunkowych wycieczek, czego dowodem może być połamany, nowoczesny, z ciężkim, dodającym mroku riffem o nieregularnym metrum, Duszo moja wróć. Thrashową galopadę za to muzycy prezentują w Pustym Oknie. Należy zauważyć, że te dwie kompozycje łączy jeden wspólny pierwiastek – świetny, chwytliwy refren. Tak, materiał na Toń, jest uproszczony formalnie w stosunku do Der Prozess, natomiast z pewnością będzie się sprawdzał w salach koncertowych.
Druga część płyty nie robi takiego wrażenia, jak pierwsze utwory, bo konwencjonalny, dynamiczny Taniec duchów nie jest tak porywający, jak Ur Kolosuem, chociaż i tutaj robi robotę refren, w którym doświadczamy fajnego, kąśliwego riffu gitary, trochę szkoda, że schowanego w miksie. Tempo gwałtownie wzrasta w kompozycji tytułowej, gdzie muzycy nie boją się zagrać ekstremalnie szybko. Zaskoczeniem na sam koniec może się okazać ambientowy, bardzo minimalistyczny, obrazowy w swoim wyrazie, Tam gdzie kończy się kraj, który udowadnia, że Armia ciągle ma żyłkę do eksperymentowania i puszcza oko swoim słuchaczom na przyszłość. Płyta ponadto brzmi fenomenalnie, klarownie, potężnie, z odpowiednim mięsem, jednak można było się tego spodziewać, szczególnie, że produkcją zajął się sam . Wydaje się, że producent ten nie narzucał Armii swoich rozwiązań przy konsolecie, a jedynie powyciągał wszystko to, co najlepsze z brzmienia zespołu.
Ekipa Tomasza Budzyńskiego znowu nie zawiodła. Wokalista w ostatnich latach jest w fenomenalnej formie, szczególnie tej kompozytorskiej, chociaż wokalnie też jest nieźle, jednak czuć, że głos już nie tak potężny jak kiedyś. Czy to czadowanie na Trupiej Czaszce, stylistyczne wycieczki na płytach solowych, czy noise’owy zgiełk na projekcie Rimbaud, czy w końcu klasyczne przecież granie w swojej Armii – wszędzie tam mamy doczynienia z muzyką przez duże M, nawet gdy płyta Toń nie okazuje się dziełem tak skończonym jak Legenda czy Triodante.
Fot.: Metal Mind Productions