Niewinni czarodzieje #1 – Lee La Loa – „Little Love Story” EP

Tekstem o debiutanckiej epce Lee La Loa zaczynamy nowy cykl na Głosie Kultury poświęcony młodym artystom z Polski, który będzie się regularnie pojawiał pod marką „Niewinni czarodzieje”. Bez podziału stylistycznego. Bez uprzedzeń. Za to na pewno szczerze, choć osobiście niełatwo będzie mi się tego ostatniego postanowienia trzymać, bo nie lubię bardzo glanować debiutantów. Na szczęście pierwsze nagrania Lee La Loa zgromadzone na EP – Little Love Story zasługują tylko na pochwały.

Inna sprawa, że Lee La Loa to ponoć nie tacy debiutanci. Zasadniczo skład zespołu jest owiany tajemnicą, lecz zespół rzekomo tworzą doświadczeni muzycy. I prawdę mówiąc, jest to bardzo dobrze słyszalne w warstwie muzycznej wrocławian, bo jeśli chodzi o dźwięki, to czuć w nich niewątpliwą klasę i smak. Subtelne partie gitary kreują nostalgiczno-senny klimat potęgowany przez piękny, plastyczny śpiew wokalistki, która mnie osobiście kojarzy  się z Hope Sandoval z Mazzy Star.

I chyba muzyka Amerykanów może być dobrym odniesieniem do twórczości Lee La Loa. Ja bym dodał do tego dźwięki spod znaku 4AD, uzupełniając dużą zręcznością zespołu w komponowaniu. I nagle w Polsce wyrasta nam ciekawy zespół, o którym już piszą media na świecie, nie szczędząc zwrotów typu „ukryty diament”.

A to całe zamieszanie spowodowane zostało przez blisko dziesięciominutową EP Little Love Story. Już sam utwór tytułowy robi wrażenie. Melancholijne dźwięki gitary, wolny rytm i przeszywający słuchacza śpiew wokalistki potrafi odcisnąć piętno na uczuciach słuchacza. Ma ta muzyka w sobie coś niepokojącego, a zarazem przyciągającego i pomimo tego, że użyto do jej stworzenia proste środki wyrazu – nie nudzi ani trochę. Problem stanowi włożenie zespołu do jakiejś konkretnej szufladki, ale termin dream pop będzie najbardziej pasujący.

Kolejny z utworów na płytce, czyli Purple Sky może zachwycić klasycznymi dźwiękami solówki gitarowej, rozkołysanym śpiewem wokalistki i jazzującą, wysmakowaną partią perkusji. Szczerze mówiąc, jestem naprawdę ciekaw tego, kto jest wioślarzem Lee La Loa. Nowhere zaś przynosi więcej akustycznych brzmień i kolejny popis wokalistki, która czaruje słuchacza swoim zachrypniętym głosem.

Warto przy okazji nadmienić o dwóch singlach, które obok epki pojawiły się od Lee La Loa. Wainting For The Sun mocno jest inspirowany No Suprises Radiohead i to chyba powoduje, że obok tego kawałka przechodzę dosyć obojętnie. Zaś bujający, z luzackim, lekko bluesującym śpiewem Million Thoughts to kolejny powód, aby z uwagą wypatrywać zaplanowanego na jesień długograja.

Czekam na jesień i całość. Jeśli płyta utrzyma poziom EP, to szykuje się nam kandydat na debiut roku 2015.

Fot.: facebook Lee La Loa.

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *