Młodzi, zwariowani warszawiacy z zespołu Latające Pięści określają swoją muzykę jako progresywny punk, ekstremalny pop. I jak ich nie polubić? Szczególnie, że ich EP, przewrotnie zatytułowana Maksisingiel, to ponad 15 minut muzycznej jazdy bez trzymanki i zero trzymania się jakichkolwiek schematów.
Nie będę zgrywał specjalisty tudzież znawcy warszawskiej sceny i od razu powiem, że Maksisingiel jest pierwszym moim spotkaniem z twórczością Latających Pięści. Co więc proponują tak naprawdę muzycy, nie biorąc na poważnie ich stylistycznej deklaracji? Totalny miszmasz gatunkowy oparty na ostrym, brudnym i brutalnie przesterowanym basie. Rzeczywiście momentami czuć progresywny rozmach, albo bardziej odpowiednim stwierdzeniem byłoby – wolność wyrazu. Punkowy za to jest muzyczny nerw; ekstremalna jest całość; a co jest w tym wszystkim popowe? Chyba nic. Co lepsze, wszystkie te utwory zostały nagrane na setkę. Czyli tak, jak należy nagrywać szeroko rock ‘n’ roll.
Maksisingiel składa się z trzech utworów. Dwóch krótszych, 3-, 4-minutowych i jednego długiego, ponad trzynastominutowego. Najpierw o tych pierwszych. Otwierające EP – Ego. Echo jest chyba najbardziej zwartą kompozycją. Ogólnie oparta jest ona na motorycznym riffie i mocnym rytmie perkusji, z ciekawymi przełamaniami w środku. No i śpiew Michała Głowackiego, pełny ekspresji, dziwnych dźwięków, celowych fałszów, krzyków i czegokolwiek można sobie jeszcze wyobrazić. Kompletnie szalony, przynajmniej z początku jest utwór To, co pomyślałem. Dalej za to jest… bluesowo, hard rockowo, a nawet pachnie amerykańskim południem. Oczywiście panowie tutaj bawią się konwencją pastiszu i satyry. Jakby nie było, swego czasu byli nawet laureatami FAMY.
No i crème de la crème Maksisingla, czyli trzynastominutowa kompozycja Doktorze, będąca w warstwie lirycznej niczym innym, jak żalami pacjenta, który jest na na skraju, do wyimaginowanego doktora, bowiem bohater utworu ma poważny problem z własnym życiem i funkcjonowaniem w społeczeństwie, które jest zidiociałe i ograniczone w swoim światopoglądzie. Świetnie zaśpiewany tekst – w specyficznym, wspominanym wcześniej stylu Michała Głowackiego – świetnie koresponduje z hipnotycznym, brudnym riffem przesterowanego basu Mateusza Urbańskiego z kulminacyjnym punktem, gdzie wokal krzyczy: Jednak jest się bardziej, gdy się chce. Potem utwór nabiera tempa i staje się bardziej nieprzewidywalny i wypruty z jakiejkolwiek formy. Trochę przez to traci ze swojej początkowej siły rażenia.
No cóż. Mogę jedynie polecić Latające Pięści tym, którzy szukają czegoś świeżego i oryginalnego. Bowiem trio pochodzące z Warszawy doskonale wie, jak za pomocą swoich dźwięków spowodować, że człowiek momentami się zatraca. Na razie momentami, bo czuć w tych muzykach potencjał, bo grać potrafią, i co najważniejsze – tworzyć niebanalne kompozycje. A chyba o to w tym wszystkim chodzi, prawda?
Fot.: Latające Pięści
Podobne wpisy:
- Niewinni czarodzieje #13 - Fireball - "Running On The Edge"
- Non Violent Communication - projekt muzyków So Slow…
- Niewinni czarodzieje #3 - Manta Birostris - "Tasamouh"
- Niewinni czarodzieje #2 - KraFcy - "Psycho"
- Niewinni czarodzieje #1 - Lee La Loa - "Little Love…
- Piękno strachu - Marillion - "F.E.A.R." [recenzja]