28 sierpnia do naszych kin trafi najnowszy film Macieja Migasa Żyć nie umierać. Reżyser wyznał, że przy produkcji kierowała nim chęć, aby nakręcić „film z pasją i energią, pełen humoru i wdzięku. Film, który w lekki sposób przekazuje opowieść o wielkiej sile. Opowieść wzbudzającą emocje, poruszającą, ale przede wszystkim dającą pozytywną energię do życia”. Zaszufladkowany jako tragikomedia i film obyczajowy, obraz Migasa zapowiada się ciekawie – oby na zachęcających zapowiedziach się nie skończyło.
Bohater Żyć nie umierać, Bartek, niegdyś wzięty aktor, teraz zabawiacz publiczności w popularnym telewizyjnym show, dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory. Według lekarza zostały mu zaledwie trzy miesiące życia. Bartek postanawia maksymalnie wykorzystać ten czas, uporządkować swoje sprawy, naprawić błędy życiowe i pogodzić się z ukochaną córką. Wierzy, że nie ma takiej sytuacji, z której nie byłoby jakiegoś wyjścia i – zaskakując najbliższych pogodą ducha i poczuciem humoru – stara się zmienić bieg losu i przekonać Najwyższego Scenarzystę, aby jego historia zakończyła się happy endem.
W rolę głównego bohatera, który jest luźno inspirowany osobą aktora Tadeusza Szymkowa („Psy”, „Kroll”, „Ekstradycja 3”), wcielił się Tomasz Kot. Aktor bardzo poważnie podchodzi do swej najnowszej kreacji:
Nigdy nie wiadomo, kiedy skończy się nasza przygoda z życiem, więc teoretycznie każdy dzień powinniśmy traktować jak gdyby był ostatnim, przeżywać go w sposób świadomy. W pewnym sensie – choć to bardzo ryzykowne stwierdzenie – nasz bohater został uprzywilejowany, jest bardziej niż inni świadomy upływającego czasu. Bartosz nie załamuje się, ale próbuje za wszelką cenę uczynić każdy dzień satysfakcjonującym, codziennie podkręca tempo na karuzeli życia. W jego przypadku ta afirmacja życia rośnie, chce naprawić stracony czas, stracone relacje, naprawić choć kawałek świata.
Tomasz Kot nie szczędził również wrażeń z planu Żyć nie umierać. Aktor wiele razy doświadczył skoku adrenaliny z powodu niebezpiecznych scen – a to wszystko bez pomocy kaskadera.
Który facet wsiada dziś do czołgu, a potem przebiega przez autostradę pełną samochodów? Zapewne żaden. Takie doświadczenia daje tylko magia kina. Dzięki niej aktor ma szansę bywać w miejscach, w których normalnie nigdy by się nie znalazł. Jest taka scena w „Żyć nie umierać”, gdy stoję na torach, a w moim kierunku jedzie pociąg. Wielka masa żelastwa mija mnie o pół metra. Wrażenie, wiatr, podmuch są niewiarygodne. Nigdy tego nie zapomnę.
W „Żyć nie umierać” zobaczycie, jak sprzedaję proszki, które wyczyszczą nawet sumienie. Jak w stroju kowboja ścigam ofiarę po mieście. Oraz moje pierwsze doświadczenia z akupunkturą. Leżałem wtedy cały ponabijany i nie do końca wiedziałem, co się ze mną dzieje. Pamiętam, że igły powbijane w moją twarz spowodowały jej wielkie ukrwienie. To była zmora dla charakteryzatorek.
Żyć nie umierać zapowiada się na świetny film, w którym śmiech towarzyszyć będzie potajemnie wycieranym łzom. Już sam zwiastun zapowiada, że Żyć nie umierać będzie filmem o ogromnym ładunku emocjonalnym: desperackie chwytanie się życia i czerpanie z niego radości aż do ostatniej kropli zapewnić ma widzom pozytywnego kopa. Gorąco wierzę w to, że tak istotny dla nas temat, jakim jest przemijanie, nie zostanie zaprzepaszczony i liczę na to, że popisowa rola Tomasza Kota zachwyci polskich widzów.
Źr., fot.: Kino Świat