merller

Nikt z nas wcześniej tak nie brzmiał – rozmowa z Maciejem Mellerem, gitarzystą tria Meller Gołyźniak Duda

Trio Meller Gołyźniak Duda to chyba najbardziej ekscytujące połączenie muzycznych osobowości na przestrzeni kilku ostatnich lat w naszym kraju. Wydaje się, że album Breaking Habits jest szczególnie ważny dla pierwszego z wyżej wymienionych muzyków, który udowadnia tym samym, że doskonale odnajduje się w świecie, w którym nie jest gitarzystą Quidam. To właśnie z Maciejem Mellerem porozmawiałem trochę o jego najnowszym muzycznym dziecku. Zapraszam do lektury.

Jak doszło do powstania tria Meller Gołyźniak Duda? Chyba nasza krajowa scena nie doczekała się jeszcze supergrupy o takim natężeniu talentu.

Maciej Meller: Nie przesadzałbym z tym „natężeniem talentu” i „supergrupą”. Zachowajmy umiar :). Zawartość tej płyty to konsekwencja naszej wieloletniej znajomości, przyjaźni, a w końcu związanej z tym decyzji o zagraniu po raz pierwszy wspólnych dźwięków. Zaproponował mi to najpierw Maciek, a po jakimś czasie ja zaproponowałem to samo Mariuszowi. Tak wyglądały właściwe początki tego zespołu.

Wasze brzmienie – organiczne, tradycyjnie rockowe – powstało naturalnie podczas pierwszych prób? Czy jednak od razu sobie założyliście, że nagracie płytę w takim właśnie klimacie, totalnie odmiennym od tego, co robicie w macierzystych zespołach?

I tak, i nie. Bardzo chcieliśmy zrobić coś, co będzie inne od tego, z czym do tej pory każdy z nas był kojarzony. Pierwsze wspólne nagrania demo ukazały, jak duży potencjał znajduje się w kompozycjach, ale i w tych czterech podstawowych instrumentach: głosie, bębnach, basie i gitarze. Brzmienie najpierw powstało w głowach – szczególnie Maćka i Mariusza, a oni takie właśnie podejście zaproponowali mnie. Na pierwszych (i jedynych zresztą) próbach musieliśmy tylko sprawdzić, czy takie założenia zadziałają w odniesieniu do kompozycji, które wcześniej wysyłaliśmy sobie drogą elektroniczną. Zadziałały i już do końca konsekwentnie staraliśmy się iść tą drogą.

Kto z Was miał największy wpływ na proces twórczy? Na ostateczny kształt kompozycji?

Wszyscy mieliśmy jednakowy wpływ. O ile każdy samodzielnie przygotowywał partie swojego instrumentu, to przy całości nikt już indywidualnie nie grzebał. Robiliśmy to wspólnie na dwóch próbach w Warszawie, a potem już podczas nagrań w studio i miksach.

Słyszę w Waszych nagraniach dużo psychodelii, momentów wydaje się improwizowanych. Płytę nagraliście w trzy dni. Dużo improwizacji trafiło ostatecznie na Breaking Habits?

Wydaje mi się, że bardzo dużo. W proporcji mniej więcej 40% do 60%. Cały tytułowy utwór jest zaimprowizowany, długa końcówka Floating Over powstała w studio i to podczas nagrania, kilka utworów ma charakterystyczne „ogony”, które były niczym innym jak improwizacją.

FEET ON THE DESK - Meller, Gołyźniak, Duda

Jak odnaleźliście się w studiu, nagrywając „na setkę”? Pytam się, bo jesteście kojarzeni z zespołów, które maksymalnie dopracowują swoje kompozycje w studiu. Mieliście problemy z nagraniem jakiejś kompozycji?

Niespecjalnie. Może trochę pierwszego dnia, bo zaczęliśmy od Floating Over, który wydawał się najbardziej złożonym aranżacyjnie. Po wcześniejszym rozkładaniu instrumentów, mikrofonów i zagraniu bodajże sześciu wersji byliśmy już zmęczeni. Zrobił się wieczór i wydawało nam się, że musimy rano jeszcze raz zmierzyć się z tą kompozycją. Przy kolacji postanowiliśmy też od jutra nagrywać maksymalnie po trzy wersje i wybierać najlepszą. Poranny odsłuch ostatniej wersji z poprzedniego dnia zamknął temat Floating Over, okazało się „na świeżo”, że mamy to. I już do końca zgodnie z nowym planem nagrywaliśmy pozostałe utwory. Dla każdego z nas było to niewątpliwie ożywcze doświadczenie. Nikt z nas nigdy wcześniej nie pracował w taki sposób.

Jest to jednorazowy projekt, czy planujecie jego ciąg dalszy?

Chcielibyśmy, żeby to nie był projekt jednorazowy, ale póki co nie planujemy żadnych dalszych ruchów. Zobaczymy.

Dlaczego właśnie trzyosobowy skład? Nie chcieliście dokoptować drugiego gitarzysty tudzież klawiszowca? Czy jednak spodobała Wam się idea power tria, jak Cream czy Rush?

Kiedy zaczynaliśmy z Maćkiem we dwójkę nie było jeszcze sprecyzowanego kierunku. Mieliśmy tylko muzykę, a właściwie bębny i gitarę, bo celowo postanowiliśmy nie dodawać samodzielnie kolejnych instrumentów. Chciałem, aby każdy kolejny muzyk, który do nas dołączy, mógł sam odczytać te nasze pomysły i dodać coś od siebie. Już te dwa instrumenty w wielu miejscach brzmiały zaskakująco znakomicie, a dodanie basów i wokalu Mariusza właściwie dopełniło obrazu całości. Okazało się, że tak naprawdę więcej nie potrzeba, a takie żywe i organiczne granie świetnie wpisze się w nasze założenie „przełamywania schematów i przyzwyczajeń”, zagrania inaczej niż zwykle. Nikt z nas wcześniej tak nie brzmiał.

Zamierzacie pograć koncerty z materiałem z Breaking Habits? Podejrzewam, że ta muzyka fantastycznie sprawdzi się na żywo.

Masz rację, wydaje się być idealna do odczytania jej ponownie w wersjach live. Znów odpowiem: „chcielibyśmy”, ale od początku tego projektu umówiliśmy się, że trzymamy się swoich dotychczasowych priorytetów. I tak Mariusz w przyszłym roku prawdopodobnie wyda nowy album Lunatic Soul (i będzie to album absolutnie znakomity), a 25 i 26 lutego Riverside zagra pierwsze dwa specjalne koncerty po rocznej przerwie i kto wie, czy w tym momencie nie wznowi regularnej działalności? Sorry Boys Maćka 18 listopada także wydał nową płytę Roma i na początek 2017 roku szykuje sporo koncertów. Jak w tym wszystkim się dogadamy, to pewnie coś wspólnie zagramy.

Który kawałek z Breaking Habits jest Twoim ulubionym?

Oj, bardzo brzydkie i nieładne pytanie [śmiech]. Naprawdę bardzo lubię całość, ale gdybym musiał wybierać, to: Feet on the Desk za konkret, Breaking Habits za wolność i Floating Over za obie te rzeczy w jednym.

Płyta została doskonale przyjęta przez fanów i krytykę. Podejrzewam, że czujesz dumę z efektu, jak i radość z powodu ciepłego przyjęcia płyty na rynku. Miałeś obawy o to, jak album Breaking Habits zostanie oceniony przez wymagającą, progresywną publiczność?

Rzeczywiście czuję radość i dumę z efektu końcowego, ale nieskromnie powiem – byłem pewien, że zrobiliśmy coś dobrego. Począwszy od tego, co muzycznie zaproponowała nasza trójka, poprzez świetną realizację Michała Wasyla w RecPublica Studios w Lubrzy, absolutnie fantastyczny miks Roberta Szydło w jego wrocławskiej pracowni, na projekcie graficznym Jarka Kubickiego skończywszy. Jak trzymam w ręku winyl, to myślę sobie, że lepszego teamu nie mogłem sobie wymarzyć. A publiczność? Głupio to zabrzmi, bo oczywiście byłoby super, gdyby nasz album podobał się ludziom – i to nie tylko tej „wymagającej, progresywnej publiczności”. Ale prawda jest też taka, że nagrywaliśmy to głównie dla siebie, nie mając specjalnych oczekiwań „sprzedażowych”. Cały czas polegałem na sobie i kolegach, nie wpuszczając do tego procesu twórczego publiczności, więc nie miałem takich obaw. Teraz niech świat zrobi z tą płytą, co zechce.

Pierwsza Twoja nowa muzyka po odejściu z Quidam zaskakuje, bo to nie jest to, do czego przyzwyczaiłeś swoich fanów. Mam wrażenie, jakbyś dopiero po odejściu z zespołu wypłynął na szerokie wody i możesz swobodnie badać nowe muzyczne terytoria. Granie w Quidam w jakiś sposób Cię ograniczało?

Jedną z rzeczy, do których mogłem słuchaczy przyzwyczaić, to żeby się jednak za bardzo nie przyzwyczajali :). Zawsze lubiłem coś pokombinować w ramach swojego grania i jak ktoś prześledzi płyty Quidam od początku do ostatniej Saiko, musi nabrać podobnego przekonania. Nie da się porównać tych dwóch sytuacji, bo granie w zespole (przynajmniej takim, jakim był Quidam) zawsze w jakiś sposób ogranicza – za wyjątkiem pierwszej płyty, bo nikt jeszcze cię nie zna. I to wcale nie musi być nic złego, stworzył się jakiś styl, który później staraliśmy się pielęgnować i dla siebie modyfikować – żeby był jednak rozwój. I tu masz odpowiedź na pytanie. Tworząc swoją pierwszą płytę z Mariuszem i Maćkiem, nie mieliśmy żadnych ograniczeń stylistycznych, oprócz tych, które sami sobie założyliśmy, a świat prawie o nas nie wiedział – nic tylko zaszaleć :). Ale kolejna nasza płyta wcale nie będzie się musiała nazywać Breaking Habits 2. Fajnie się grało w trio i być może będziemy chcieli pójść dalej taką drogą, ale może wcale nie?

Czy poza kolaboracją z Mariuszem i Maciejem masz jakieś inne muzyczne plany? Zamierzasz wrócić na art rockowe poletko w najbliższej przyszłości?

Przede wszystkim trzymam kciuki za zespoły i projekty Mariusza i Maćka – jak tam będzie wszystko dobrze się układać, może znajdziemy czas na wspólne muzykowanie, jakieś kilka koncertów, może nowe dźwięki? Ten fatalny pod wieloma względami 2016 rok kończy się chyba całkiem nieźle dla naszej trójki i bardzo chciałbym, żeby to był początek lepszego 2017 – czego i wszystkim życzę :).

Dziękuję za rozmowę!

SHAPESHIFTER - Meller, Gołyźniak, Duda

Fot. cantaramusic.pl

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *