No guts! No glory! – Pungent Stench – „Ampeauty” [recenzja]

LP Ampeauty niestety okazał się ostatnim wyziewem od Austriaków z Pungent Stench. Mistrzowie czarnego humoru wśród death metalowców od tego czasu spróbowali raz powrócić na scenę, aby siać rozpustę, obsceniczność i wszelakie perwersje, jednak bez większego skutku, był to zatem nieudany wyskok. Na szczęście pozostawili po sobie kawał dobrego grania. Przypomniany przez Metal Mind w limitowanej edycji krążek Ampeauty pokazuje dobitnie, że panowie w tym, co robili, byli całkiem nieźli, a momentami wisielczo zabawni.

Warto wspomnieć kilka słów o historii Pungent Stench. Grupa powstała w Wiedniu w 1988 roku, a dwa lata później, po wcześniejszym wydaniu demówek, epki i dwóch splitów, zadebiutowali na rynku krążkiem For God Your Soul… For Me Your Flesh. Prawdziwym kultem obrósł natomiast drugi LP, wydany rok później – Been Caught Buttering. Austriacy zaproponowali tradycyjny death metal, jednak w wolniejszym wydaniu, z potężnymi zwolnieniami, tekstami przepełnionymi odorem zgnilizny, zepsucia i wszelakich perwersji. Fajnie się do dzisiaj słucha tej mieszanki death metalu, doom metalu, sludge’u, z pewnym rock ‘n’ rollowym zacięciem w niektórych kawałkach. Niestety, grupa szybko się rozpadła i zamilkła w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, aby powrócić w nowym millenium… by znowu odejść ze sceny w 2007 roku. Oczywiście odbyła się wspominania we wstępie jedna próba powrotu, jednak okazała się ona łabędzim śpiewem.

Pierwsze krążki określiły styl Pungent Stench na całą karierę, bo podobną mieszankę zaproponowali muzycy na piątym studyjnym krążku Ampeuaty. Oczywiście nie mogło zabraknąć mocno makabrycznych historii, czego potwierdzeniem jest okładka, którą widzicie państwo powyżej. Wątpliwości nie pozostawiają również zdjęcia zamieszczone w wkładce do płyty. Przedstawiają one muzyków jako kaleków. Na szczęście wzbogacono książeczkę fotografiami modelek ucharakteryzowanych na podobną modłę, które w gruncie rzeczy mają ciała niczego sobie… Ktoś cierpiący na abasiofilię nie powinien narzekać.

Przejdźmy do zawartości muzycznej. Tak jak wspomniałem powyżej – nowości ani odświeżenia stylu fani słuchając Ampeuaty w 2004 roku, nie doświadczyli. W stylistyce zespołu ciągle przeważały wolne tempa, z rytmicznymi gitarami, brudnym, potężnym brzmieniem i charakterystycznymi, jedynymi w swoim rodzaju lirykami, aż pozwolę sobie przytoczyć fragment tekstu kawałka o ciekawym tytule Got MILF?: The filtry secrets of your mommy/I’m sure you didn’t know/She had a piece of my salami/And sucked it like a pro. Zszokowani? Ja ani trochę. Zawsze mogłem przytoczyć inny wpis z tekstów Pungent Stench, na przykład będący lirycznym obrazem ludzkich wnętrzności, tudzież soków trawiennych.

Czyli już wiemy, że na płycie dominują średnie tempa, jak w otwierający płytę Lynndie (She-Wolf of Abu Ghraib) czy kolejnym na trackliście Invsible Empire z fajnym, całkiem melodyjnym jak na Pungent Stench solo gitary. Nad tym wszystkim roztacza się charakterystyczny, niski growl Martina Schirenca. I tak te tempa dominują na pierwszej części Ampeauty, bo w drugiej więcej mamy więcej bezlitosnej, death metalowej młócki. Momentami Shirenc, który ponadto obsługuje gitarę elektryczną potrafi zaserwować nośny, metalowy riff (The Amp Hymn) albo death’n’ rollową jazdą (wspomniany Invisible Empire). Trzeba przyznać, że głowa sama chodzi przy tym kawałku; jest w nim wspaniały groove.

Ale żeby nie było – Austriacy potrafią konkretnie przygrzać, czego idealnym przykładem może być The Passion of Lucifer, gdzie od samego początku wita nas kanonada perkusji i deathowych riffów. Szybkie momenty mają ponadto Human Garbage, w którym wkradło się odrobinę sampli i elektroniki, a także rozpoczynający się odgłosami niczym ze starego filmu grozy – Apotemnophiliac. Jeńców ponadto nie pozostawia kawałek o jakże słodkim, uroczym tytule, w pewnym sensie mającym pewien walor edukacyjny – Same Shit – Different Asshole.

Moim faworytem na płycie jest utwór No Guts – No Glory. Tytuł mówi sam za siebie, ale tutaj mamy potężny, w pewnym sensie dostojny riff napędzany podwójnymi uderzeniami centrali, który doskonale wprowadza w nastrój kawałka, opisującego bezwzględnego mordercę, lubującego się w widoku śmierci i jej widoków. Dla mnie hitem w tej kompozycji jest refren, który jest po prostu… przebojowy, chwytliwy i zachęca do wspólnego śpiewania: Dissect their innards/No guts, no glory/And watch them take their last breath/When steel meets flesh/End of the story/He is the bringer of pain and death.

W ostatecznym rozrachunku nie jest to jednak wybitny album. To godzina poprawnego, momentami porywającego death metalu z elementami doomu i sludge’u. Zmiany tempa i nastrojów niewątpliwie nie pozwalają się nudzić. Na szczęście kompozycje trzymają równy poziom, jednak to jest to, do czego Austriacy swoich fanów przyzwyczaili od samego początku swojego istnienia – rzemieślnicza robota, wzbogacona jednak intrygującą otoczką. Szkoda, że Ampeauty okazał się ostatnim dziełem Pungent Stench i szkoda, że prawdopodobnie nie zanosi się na ich powrót na scenę.

Pungent Stench - No Guts, No Glory

Fot.: Metal Mind.

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • płyta jest bardzo dobra.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *